They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zapadała w ciężki sen, który nie przynosił wypoczynku. Doktor Bangs przychodził dwa razy
dziennie, Hanna czuwała nocą, Meg miała na swoim biurku telegram gotowy w każdej chwili do
wysłania, a Jo nie odchodziła od łóżka Beth.
Pierwszy grudnia był dla nich prawdziwie zimowym dniem, gdyż wiał ostry wiatr, padał
gęsty śnieg i rok zdawał się przygotowywać na swoją śmierć. Kiedy tego ranka przyszedł doktor
Bangs, popatrzył długo na Beth, potrzymał przez minutę w dłoniach jej gorącą rączkę, a potem,
odłożywszy ją delikatnie, powiedział po cichu do Hanny:
- Jeśli pani March może opuścić męża, należałoby po nią posłać.
Hanna skinęła, nie mówiąc ani słowa, gdyż jej wargi wykrzywiły się nerwowo; Meg
opadła na krzesło, bo zdawało się, że na dzwięk tych słów wszelka siła opuściła jej członki, a Jo,
postawszy przez minutę z bladą twarzą, wybiegła do bawialni, porwała telegram i narzucając coś
na siebie, wybiegła w śnieżycę. Wkrótce wróciła, a kiedy zdejmowała bezszelestnie płaszcz,
nadszedł Laurie z listem donoszącym, że pan March znowu miał się lepiej. Jo przeczytała go z
wdzięcznością, ale ogromny ciężar zdawał się nie znikać z jej serca, a twarz jej tak była pełna
nieszczęścia, że Laurie zapytał pośpiesznie:
- Co się stało? Czy Beth ma się gorzej?
- Posłałam po mamę - powiedziała Jo z tragicznym wyrazem twarzy, szamocząc się ze
swoimi kaloszami.
- Słusznie, Jo! Czy zrobiłaś to na własną odpowiedzialność? - zapytał Laurie, kiedy
posadził ją na krześle w holu i zaczął ściągać oporne kalosze, zauważywszy jak drżą jej ręce.
- Nie, doktor powiedział żebyśmy to zrobiły.
- Och, Jo, nie może być aż tak zle? - zawołał Laurie z przestraszoną twarzą.
- Niestety, tak jest. Nie poznaje nas, nie opowiada już nawet o zielonych gołębiach, jak
nazywała liście winorośli na ścianach. Wygląda zupełnie jak nie moja Beth i nie ma nikogo, żeby
pomóc nam to znieść. Mamy i ojca nie ma, a Bóg wydaje się tak daleko, że nie mogę go
odnalezć.
I łzy popłynęły szybkim strumieniem po policzkach biednej Jo, która w geście beznadziei
wyciągnęła rękę jakby próbując coś złapać w ciemności, aż Laurie pochwycił ją w swoje dłonie,
szepcząc, na ile pozwalało mu na to ściśnięte gardło:
- Ja tu jestem. Trzymaj się mnie, kochana Jo!
Nie mogła przemówić, ale  trzymała się i ciepły uścisk przyjaznej, ludzkiej dłoni
pocieszył jej obolałe serce i zdawał się prowadzić bliżej do boskiego ramienia, które jako jedyne
mogło podtrzymać ją w nieszczęściu. Laurie pragnął powiedzieć coś czułego i pocieszającego,
ale nie mógł znalezć odpowiednich słów, więc stał w milczeniu, lekko gładząc jej opuszczoną
głowę, tak jak zwykła to robić jej matka. Było to najlepsze co mógł uczynić, bardziej kojące niż
najpiękniejsze słowa, gdyż Jo odczuła jego niewypowiedziane współczucie i w ciszy poznała tę
słodką pociechę, jaką serdeczność przynosi smutkowi. Po krótkiej chwili osuszyła łzy, które
sprawiły jej ulgę i podniosła głowę z wdzięcznością.
- Dziękuję, Teddy, już mi lepiej. Nie czuję się już taka opuszczona i spróbuję to znieść,
jeśli nadejdzie.
- Musisz zachować nadzieję. To ci pomoże, Jo. Wkrótce będzie tu twoja matka, a wtedy
wszystko będzie dobrze.
- Tak się cieszę, że ojcu jest lepiej. Nie będzie teraz miała takich wyrzutów sumienia,
zostawiając go. Och, Boże! Zdaje się jakby wszystkie kłopoty urosły w jedną górę, a jej
najcięższa część spoczywa na moich ramionach - westchnęła Jo, rozpościerając na kolanach
mokrą chusteczkę, żeby wyschła.
- Czy Meg nie pomaga ci dzielnie? - obruszył się Laurie.
- Och tak, próbuje, ale ona nie kocha Beth tak, jak ja i nie będzie jej tak brakowało Beth,
jak mnie. Beth to moje sumienie i nie mogę jej utracić. Nie mogę! Nie mogę!
Jo opadła twarzą na mokrą chusteczkę i rozpłakała się rozpaczliwie, mimo że do tej pory
trzymała się dzielnie i nie uroniła jednej łzy. Laurie przeciągnął dłonią po oczach, ale nie mógł
przemówić zanim nie pokonał dławiącego uczucia w gardle i drżenia warg. Być może nie było to
zbyt męskie, ale nie mógł się opanować i rada jestem, że tak było. Potem, kiedy łkanie Jo
ucichło, powiedział z nadzieją: - Myślę, że ona nie umrze. Jest taka dobra i wszyscy ją tak
kochamy, że nie wierzę, żeby Bóg już teraz chciał ją zabrać.
- Dobre i kochane osoby też jednak zawsze umierają - jęknęła Jo, ale przestała płakać,
gdyż słowa przyjaciela pocieszyły ją pomimo lęku i wątpliwości.
- Biedactwo, jesteś taka wymęczona. To do ciebie nie pasuje, żeby być tak opuszczoną.
Poczekaj chwilę. Rozweselę cię w mgnieniu oka.
Laurie wybiegł przeskakując po dwa stopnie na raz, a Jo położyła skołataną głowę na [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mexxo.keep.pl