[ Pobierz całość w formacie PDF ]
146/163
odciski, które im dokuczały, i wspominało o
Austerlitz z powodu ciasnego obuwia.
Na drugim przystanku paru ludzi "z towarzyst-
wa" poczęło szeptać:
- Ależ to wariat, ten wasz prorok!
- Czyś ty słuchał, co on mówi?
- Ja? Przyszedłem ot, dla ciekawości.
- A ja przyszedłem, bo widziałem, że wszyscy
za nim idą. (Ten ostatni to była perła salonów).
- Ależ to szarlatan!
Prorok szedł ciągle naprzód. Skoro wstąpił na
wyżynę, z której odsłaniał się olbrzymi widnokrąg,
odwrócił się i spostrzegł koło siebie tylko jednego
ubogiego Izraelitę, do którego mógłby powiedzieć,
jak książę de Ligne do biednego koszlawego do-
bosza, którego znalazł w miejscu, gdzie
spodziewał się, iż oczekuje go cały garnizon:
- I cóż, panowie czytelnicy, jak widzę, jest was
tylko jeden?..
Człowieku boży, który towarzyszyłeś mi aż
dotąd!... Mam nadzieję, że nie przestraszy cię
mała rekapitulacja, wędrowałem bowiem w
przekonaniu, iż mówisz sobie zarówno jak ja:
"Dokąd my, u diabła, idziemy?..."
147/163
A więc zdaje mi się, czcigodny czytelniku, że
tutaj jest miejsce, aby cię spytać, jakie jest twoje
zdanie w kwestii przywrócenia monopolu tytoniu i
co sądzisz o olbrzymich podatkach nałożonych na
wino, na prawo noszenia broni, na zabawy, loter-
ię, karty do gry, wódkę, mydło, bawełnę, jedwabie
itd.
- Sądzę, iż wobec tego, że podatki te stanowią
przynajmniej trzecią część dochodów państ-
wa, bylibyśmy w wielkim kłopocie, gdyby...
- A zatem, szanowny wzorze mężów, gdyby
się nikt nie upijał, nie grał, nie palił, nie polował,
słowem, gdybyśmy nie mieli we Francji ani wys-
tępków, ani namiętności, ani chorób, państwo
znalazłoby się o dwa kroki od bankructwa; zdaje
się bowiem, że nasz budżet zahipotekowany jest
na zgorszeniu publicznym, tak jak nasz handel ży-
je tylko dzięki zbytkowi.
Jeśli spróbujemy wejrzeć w rzecz nieco bliżej,
wszystkie podatki opierają się na jakiejś chorobie
moralnej. W istocie, czyż jeden z największych do-
chodów państwa nie płynie z kontraktów, który-
mi każdy skwapliwie stara się obwarować możliwe
nadużycia jego dobrej wiary, tak jak majątki ad-
wokatów czerpią zródło w procesach, za pomocą
których ludzie starają się tę dobrą wiarę
naruszyć? By dalej wieść te filozoficzne rozważa-
148/163
nia, ujrzelibyśmy wkrótce żandarmów bez koni i
bez pięknych skórzanych spodni, gdyby cały świat
zachowywał się spokojnie i gdyby nie było
głupców ani próżniaków. I nakłaniajcie tu do cno-
ty!... Otóż zdaje mi się, iż istnieje więcej, niż się
wydaje, związków między mymi przyzwoitymi ko-
bietami a budżetem, i podejmuję się to udowod-
nić, jeśli pozwolicie mi zakończyć książkę, tak jak
się zaczęła, rozprawką statystyczną. Czy zgodzi-
cie się na to, że kochanek zużywa więcej świeżej
bielizny niż mąż lub kawaler chwilowo niezajęty?
Zdaje mi się, że to nie ulega wątpliwości. Różnicę
między mężem a kochankiem można spostrzec od
pierwszego rzutu oka. Pierwszy nie ucieka się do
żadnych sztuczek, często bywa nieogolony, gdy
drugi nie pokazuje się inaczej, jak tylko w pełnym
rynsztunku. Sterne powiedział dowcipnie, iż
książeczka praczki jest najbardziej historycznym
dokumentem do jego "Tristrama Shandy" i że z
ilości zużytych koszul można odgadnąć, które
ustępy książki przychodziły mu z największą trud-
nością. Otóż tak samo u kochanków, rachunek
praczki jest najwierniejszym i najbezstronniejszym
historykiem ich miłości. W istocie, miłość zużywa
niesłychaną ilość spódniczek, krawatów i sukien,
niezbędnych dla potrzeb kokieterii; ogromna
bowiem część uroku zależna jest od śnieżnej bi-
149/163
ałości pończoch, połysku kołnierza lub świeżości
falbanki, od artystycznie zaprasowanego żabotu,
od wdzięku, z jakim zawiązany jest krawat lub hal-
sztuk. To tłumaczy ustęp, w którym mówiliśmy o
przyzwoitej kobiecie (rozmyślanie II): "trawi życie
na krochmaleniu sukien".
Zasięgałem wskazówek u pewnej damy, ile
może wynosić ten podatek nałożony przez miłość,
i przypominam sobie, że, oznaczywszy go na sto
franków rocznie na jedną kobietę, dodała dobro-
dusznie: "Ale to zależy od charakteru mężczyzny,
bo nie wszyscy zużywają jednako". Niemniej prze-
to, po bardzo gruntownej dyskusji, w której ja
brałem stronę kawalerów, dama zaś stronę swojej
płci, ustalono, iż jedno w drugie, para kochanków
należąca do warstw społecznych, którymi zaj-
mowała się ta książka, wydaje na ten artykuł o
sto pięćdziesiąt franków rocznie więcej niż w cza-
sie pokoju. Za pomocą takiego samego, zgodnego
i poprzedzonego długą dyskusją porozumienia
określiliśmy zbiorową kwotą czterystu franków
różnice wszystkich innych części kostiumu na
stopie wojennej w porównaniu do stopy poko-
jowej. Obliczenie to wydało się nawet bardzo
skąpe wszystkim męskim powagom, których za-
sięgaliśmy zdania. Doniosłe wskazówki, których
udzieliły nam niektóre osoby w tych delikatnych
150/163
kwestiach, podsunęły nam myśl zgromadzenia na
wspólny obiad pewnej ilości rzeczoznawców, aby
w tych ważnych dociekaniach korzystać z ich
doświadczenia. Zebranie przyszło do skutku. Z
kieliszkiem w ręku, po szeregu świetnych
przemówień, otrzymały wreszcie sankcję następu-
jące pozycje budżetu miłości:
Sto franków przyznano na posłańców i doroż-
ki. Kwota pięćdziesięciu talarów nie wydała się
zbyt wygórowana na paszteciki, które się zajada
podczas przechadzki, na bukieciki fiołków i teatr.
Sumę dwustu franków uznano za niezbędną na
wzmożone wydatki stołu, jak również obiady w
restauracjach. Z chwilą gdy przyjęto wydatki, trze-
ba było znalezć na nie pokrycie. Wśród tej dyskusji
pewnego młodego szwoleżera (w epoce, w której
obrady te miały miejsce, król nie zniósł był jeszcze
maison rouge), który trochę nadużył szam-
pańskiego wina, przywołano do porządku za to,
iż ośmielił się porównać kochanków do aparatów
destylacyjnych. Ale rozdziałem, który dał powód
do najgwałtowniejszego starcia, który nawet,
odroczony na kilka tygodni, wywołał potrzebę
specjalnego referatu, był paragraf podarków. Na
ostatnim posiedzeniu wykwintna pani de D. pier-
wsza zażądała głosu i w pełnym wdzięku, świad-
czącym o szlachetności jej uczuć przemówieniu
151/163
starała się dowieść, że po największej części dary
miłości nie mają żadnej wartości realnej. Autor
odparł, iż nie było kochanków, którzy by nie kazali
robić swoich portretów. Pewna dama nadmieniła,
że portret jest tylko lokatą i że zawsze po jakimś
czasie kochankowie odbierają je, aby je puścić
znowu w kurs. Nagle podniósł się pewien szlachcic
z Południa, aby wygłosić gwałtowną filipikę prze-
ciw kobietom. Począł mówić o niesłychanym
łakomstwie, jakie spotyka się u większości
kochanek na futra, jedwabie, klejnoty i meble;
ale jedna z pań przerwała mu pytając, czy pani
d'0...y, jej bliska przyjaciółka, nie zapłaciła już dwa
razy jego długów.
- Myli się pani - odparł Prowansalczyk - to jej
mąż.
- Przywołuje się mówcę do porządku - zawołał
przewodniczący - i skazuje się go na wydanie ko-
lacji dla całego zgromadzenia, za to, iż użył
wyrazu mąż.
Wywody Prowansalczyka odparła na wszys-
tkich punktach pewna dama, która starała się
dowieść, że kobiety są o wiele hojniejsze w miłości
niż mężczyzni, że kochanek jest to rzecz bardzo
droga i że przyzwoita kobieta może się uważać
za szczęśliwą, jeśli go opędzi dwoma tysiącami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]