[ Pobierz całość w formacie PDF ]
całymi rodzinami, żeby w tym uczestniczyć, i jeszcze ich to
bawi. Dziękuję ci za zaproszenie, ale nie skorzystam.
Mark energicznie pokręcił głową.
Ale to nie jest taka korrida, o jakiej myślisz
zaoponował. Te tradycyjne odbywają się w Hiszpanii
i w niektórych miejscach we Francji. W Saintes-Maries-
de-la-Mer nie zabija się byków.
Nie zabija się? powtórzyłam niepewnie.
No nie przytaknął i dodał oburzony: Naprawdę
pomyślałaś, że mógłbym cię zabrać na takie okrutne
widowisko? Gdybym znalazł się przypadkiem w takim
miejscu, pewnie sam wyskoczyłbym na arenę w obronie
byka i pewnie jeszcze by mi się za to dostało. Od byka
oczywiście.
Uśmiechnęłam się mimowolnie, wyobrażając sobie tę
scenę.
Mogłoby się skończyć na więcej niż jednym gipsie
dopowiedziałam i zaraz zapytałam: No to na czym
polega ta korrida?
Tutaj to byk jest górą, nie człowiek, i obaj występują
na równych zasadach. Zwierzę jest rozdrażnione, czasami
nawet wściekłe, ale to człowiek jest zagrożony.
Przeważnie wystawia się sześć byków, zwykle
pochodzących z jednego rancza. Każdy z nich ma
podoczepiane do rogów różne tasiemki. Zadaniem
torreadorów jest ściągnięcie ich. Najsilniejsze zwierzę
wkracza na arenę jako ostatnie, kiedy torreadorzy są już
porządnie zmęczeni. Czasami, kiedy zwierzę nie chce
szarżować, rzuca się w nie jajkami. Gdy zaatakowany byk
ląduje na bandzie, rozlegają się dzwięki z opery Carmen
Bizeta. Walkę uznaje się za zakończoną, kiedy przez
piętnaście minut byk nie pozwoli sobie odebrać ozdoby
i wtedy też uzyskuje wielki szacunek publiczności.
Mark ponownie pogładził mnie po łydce. Poczułam
przyjemny dreszcz, ale udałam, że tego nie dostrzegłam,
i powiedziałam tylko:
Brzmi to intrygująco, nawet jestem ciekawa, jak
wygląda taka korrida.
Zerknęłam na zegarek i zawołałam:
My tu gadu-gadu, a czas leci! Idę się szykować. Skoro
zapraszasz mnie na tańce, muszę ładnie wyglądać.
Puściłam do niego oko.
Będąc już za drzwiami, przystanęłam i po chwili
wahania zrobiłam krok w tył. Trzymając się framugi,
wychyliłam się do Marka, który nadal siedział na ławce.
Wyglądał na zadowolonego. W ręce trzymał moją książkę,
o której zupełnie zapomniałam.
Mark! Ciebie to też dotyczy! Zmarszczył brwi,
chyba mnie nie zrozumiał. Ty też musisz ładnie
wyglądać!
I czmychnęłam do pokoju, już na schodach
zastanawiając się, co na siebie włożę. Czułam
podekscytowanie. Dawno nie byłam na imprezie, tym
bardziej tanecznej. W dodatku z takim przystojniakiem!
Pomimo że spędzaliśmy ze sobą prawie cały czas, to nie
licząc konnej wycieczki, wspólny wypad do miasta był dla
mnie prawdziwym wydarzeniem.
Mój wybór padł na krótką zieloną sukienkę z lnu
i czarne sandały na obcasie. Do tego mała torebka,
również czarna. Tym razem na makijaż poświęciłam trochę
więcej czasu niż zazwyczaj. Dawno się nie malowałam
i zależało mi na tym, żeby spodobać się Markowi. Włosy
rozpuściłam swobodnie na plecy.
Przejrzałam się w lustrze i przyznałam z zadowoleniem,
że prezentuję się całkiem dobrze. Makijaż zrobił swoje,
ponadto w oczach pojawił się błysk, który rozświetlał całą
moją twarz.
Punktualnie o drugiej zeszłam na dół. Mark już czekał
w salonie, głaszcząc kotkę tulącą się do jego nogi. Lady
mrużyła rozkosznie oczy, mrucząc głośno. Wczorajszej
nocy przyszła do mnie do łóżka. Początkowo byłam nieco
zaskoczona, ale potem ucieszyłam się, że mnie
zaakceptowała.
Przez parę chwil obserwowałam go w milczeniu.
Musiał mnie jednak wyczuć, ponieważ wyprostował się
i odwrócił w moją stronę.
Jestem gotowa odezwałam się cicho.
Jego wzrok ślizgał się po moim ciele, a na twarzy
pojawiła się satysfakcja. Przyłapałam się na tym, że też
uporczywie się w niego wpatruję. Mark wyglądał
wspaniale. Miał na sobie białą koszulę z krótkim
rękawem, która pięknie się prezentowała na jego opalonej
skórze. Lniane spodnie w ciemnoszarym kolorze idealnie
dopełniały całości. Rozjaśnione od słońca włosy
gdzieniegdzie jeszcze były wilgotne. Oboje wyglądaliśmy
inaczej niż zwykle.
Pierwsza się otrząsnęłam i zapytałam wesoło:
Jesteś gotowy? Idziemy?
Tak. Ale najpierw muszę ci powiedzieć, że
wyglądasz pięknie rzekł cicho.
Zrobił parę kroków w moją stronę, ani na sekundę nie
spuszczając ze mnie wzroku. Gdy stanął blisko, na wyciąg -
nięcie ręki, odezwałam się wesoło:
Dziękuję. Tobie również nie można niczego zarzucić.
W butach na wysokich obcasach sięgałam mu czubkiem
głowy do połowy ust, tak że nasze oczy były prawie na tej
samej wysokości.
No to chodzmy.
Przyjęłam jego wyciągnięte ramię i wąską ścieżką
zeszliśmy na plażę.
Pogoda była doskonała na spacer. Zupełnie nie
odczuwało się wysokiej temperatury. Jak się okazało, do
miasteczka mieliśmy cztery kilometry. Wtedy, w połowie
marca, miałam wrażenie, że ta odległość jest znacznie
większa.
Spacer nad brzegiem morza był wspaniały. Oboje
ściągnęliśmy obuwie, bose stopy zanurzały się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]