[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wokoło badania archeologiczne... Dokąd teraz?
Spojrzała na czytnik.
- W dół - zadysponowała.
Ruszyliśmy Lubelską. Rozglądałem się uważnie na wszystkie strony. Nigdzie wprawdzie nie było
widać szarego volkswagena ani tajemniczego pasażera, ale szósty zmysł podpowiadał mi, że
jesteśmy obserwowani.
- Nie - mruknąłem sam do siebie. - Nie należy popadać w paranoję.
- Sądzi pan, że jesteśmy obserwowani? - zainteresowała się.
- Mam takie odczucie - powiedziałem nie poparte żadnymi namacalnymi dowodami. Ale
to logiczne. Jeśli ktoś nas obserwuje, to nie będzie się koncentrował na obserwacji pana
Tomasza i Piotrka. Siedzą w archiwum i wprawdzie to im zapewne przyjdzie w udziale
rozgryzienie zagadki, ale przecież sprawdzenie, czym się zajmują, jest w zasadzie
niemożliwe... A nas można śledzić... I to bez większego problemu. Dlatego sądzę, że ci,
którzy chcą poznać nasze działania, będą gonili za nami...
Do kościoła przylegał spory, także pięknie odnowiony budynek.
- Tu mieściło się kolegium pijarów - powiedziałem, odgadując zainteresowanie
dziewczyny. - Bardzo szacowna szkoła, założona około 1814 roku przez Macieja
Swirskiego... Uczęszczało do niej wielu zasłużonych dla miasta ludzi... Niestety, w 1864
roku, w ramach represji po powstaniu styczniowym, budynek odebrano zakonnikom i
urządzono w nim pensję rosyjską dla panienek z dobrych domów...
- Szkoda - mruknęła. - Tradycja zaginęła..
- Och, niezupełnie - zaprotestowałem. - W latach międzywojennych urządzono tu liceum
imienia Stefana Czarnieckiego. Liceum miało bardzo ciekawe zbiory dydaktyczne, które po
drugiej wojnie światowej przekształcono w oddział muzeum regionalnego...
- Zapewne zainteresowały też naszych przeciwników - zauważyła Malwina. - Bo
zaparkowali tu swój samochód.
Wskazała z ukłonem kawałek chodnika.
- To dziwne... - zafrasowałem się. - Ale chodzmy, zobaczymy, może pracownicy powiedzą
nam, czym się interesowali.
Ruszyliśmy, ale spotkało nas rozczarowanie. Na drzwiach przybytku sztuk i nauk wisiała kartka
informująca, że z powodu remontu zbiory nie będą udostępniane aż do września.
- Czyli i oni nie skorzystali - westchnąłem. - Gdzie w takim razie mogli się udać?
- Pewnie do muzeum miejskiego - podsunęła patrząc na plan miasta. - Jest zaledwie
kilkaset metrów stąd...
Ruszyliśmy w dół ulicy i niebawem znalezliśmy się przed muzeum. Weszliśmy przez bramę na
nieduży brukowany dziedziniec.
- Tu są sale wystawowe - wskazałem drzwi - a tam pracownie archeologów - pokazałem
schodki wiodące na pierwsze piętro. - Zajrzymy i tam. Chyba pracuje tu pewien mój
znajomy...
Weszliśmy do muzeum. Moja legitymacja pracownika centralnego zarządu muzeów wywarła na
bileterce duże wrażenie.
- Ależ, panie inspektorze - powiedziała z uśmiechem, wskazując przejście do dalszych sal. -
Proszę sobie zwiedzać...
Ruszyliśmy obejrzeć ekspozycję. Zbiory zajmowały kilka sal, ułożonych w amfiladzie. Nie były
szczególnie bogate, ale bardzo ładnie wyeksponowane. Na każdym kroku widać było talent twórcy
wystawy. Obejrzeliśmy broń i mundury z różnych epok, powoli docierając do ostatniej sali, w
której znajdowały się pamiątki z czasów ostatniej wojny i okresu władzy ludowej. Zawróciliśmy do
wyjścia.
- Czy mają państwo jakieś pamiątki po wojewodzie Pawle Orzechowskim? - zapytałem
bileterkę.
- Wie pan, to zabawne, ale z półtorej godziny temu pytał już o to taki młody z wąsikiem...
Jerzy Batura! A więc instynkt nas nie zawiódł - pomyślałem.
- Był w towarzystwie kobiety? - zagadnąłem.
- Właśnie. Gadali między sobą po zagranicznemu - wyjaśniła bileterka. - Ale pamiątek po
Orzechowskim mamy niewiele. Tylko jeden list... Poprosił o pozwolenie i sfotografował
sobie... A o, w gablotce leży...
Podeszliśmy. Faktycznie, pod szkłem leżało kilka papierów, w tym list wojewody. Pisany był po
polsku. Nachyliłem się nad gablotą i, uzbrojony w lupę, wczytałem w jego treść. Nie zawierał nic
ciekawego. Ot, dyspozycje, zapewne do ekonoma nazwiskiem Oksiewicz, by przyspieszyć budowę
magazynu na ziarno, żeby już tegoroczne plony można było zabezpieczyć przed zimą...
- Tamci jeszcze obejrzeli zabytki archeologiczne - powiedziała kobieta. - To w sali w
piwnicy, zaraz światło zapalę.
Zeszliśmy po schodach w dół. Zabytki istotnie były ciekawe. Kamienne i brązowe siekierki, garnki
kilku różnych kultur pradziejowych, garść niebieskich fajansowych paciorków pochodzących z
Egiptu.
- Skąd mieli takie ładne koraliki? - zdziwiła się Malwina. - Tu pisze, że pochodzą z okolic
Hrubieszowa...
- W Masłomęczu od wielu lat bada się cmentarzysko Gotów - wyjaśniłem. - Paciorki
nabywali drogą wymiany, produkowano je w basenie Morza Zródziemnego... Goci mieli
bardzo ciekawe, choć obrzydliwe zwyczaje. Na przykład składali ofiary z niewolników, a na
cmentarzach urządzali uczty, podczas których odurzali się halucynogennymi wywarami...
Po jej minie poznałem, że chce poznać szczegóły...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]