[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nie zamierzała naciskać, by powtórzył słowa, których nie była pewna. Po tym, co
usłyszała, gdy weszła do pokoju, nie miała serca zmuszać go do niczego.
W takim razie wezmę sobie krzesło, bo mogą mnie rozboleć nogi.
Poczuł, jak Tara opiera się plecami o ścianę. Wtedy sięgnął ręką po jedną jej nogę,
założył ją sobie na biodro, potem zrobił to samo z drugą.
Tak cię nie rozbolą.
A nie zjawią się twoje siostry? Ani inni niespodziewani goście?
Roześmiał się.
Nie, nikt cię nie uratuje.
A potrzebuję ratunku?
Przede mną? Poruszył biodrami, by poczuła go lepiej. Czy przed tym... co się
dzieje?
Przed tobą wyrwało się jej, nim zdążyła pomyśleć. Pochyliła głowę i przesunęła
językiem po jego szyi, by odwrócić jego uwagę. I od tych niebezpiecznych pragnień, które
we mnie budzisz.
Zignorował żartobliwy ton ostatnich słów, bo uderzyły go te pierwsze, jak również
dziwny wyraz oczu Tary, gdy je wypowiedziała.
Czego się boisz?
Starała się unikać jego wzroku. Ja?
Nie, ten trzeci w kolejce.
Cóż, pająków, myszy...
W jego oczach zamigotał gniew.
Wystarczająco dużo kitu próbowano mi dziś wcisnąć.
To czego chcesz? Aż poczuła skurcz w żołądku. Szczerości?
Chyba ci ją obiecałem?
Tak, ale ona nie składała mu podobnej obietnicy.
Czyli co? Ty sam nie zaryzykujesz, stawiając wszystko na jedną kartę, a ja mam to
zrobić?
Może jedno z nas powinno? W porządku, sam tego chciał.
Boję się, że jak tak dalej pójdzie, to się w tobie zakocham. Jej oczy zalśniły. Boję
się, że następnego dnia znikniesz, jak znikałeś już z innych miejsc, a wtedy się przekonam, że
dopuszczając kogoś do siebie tak blisko, otworzyłam puszkę Pandory. Wiesz, że jest pełna
nieszczęść i nie da się jej zamknąć...
Serce mu się ścisnęło i nagle poczuł przypływ instynktu opiekuńczego wobec tej kobiety,
która już i tak budziła w nim więcej uczuć, niżby chciał. Gdyby mógł ją zapewnić, że nie ma
się czego obawiać, bo wszystko będzie dobrze... Tej obietnicy jednak złożyć nie mógł. Już raz
nie dotrzymał słowa danego kobiecie.
Po chwili wahania rzekł:
Nie zniknę. Nigdzie się nie wybieram.
Pocałował ją, a Tara rozpaczliwie przylgnęła do niego z całych sił, czując, że już za
pózno na żywienie obaw. I tak przepadła. Z każdym dniem Jack zajmował coraz więcej
miejsca w jej sercu, a ona nie potrafiła z tym walczyć. Rzeczywiście, pozostawało jej tylko
postawienie wszystkiego na jedną kartę.
Jak przyjemnie zobaczyć kogoś szczęśliwego. To już druga taka osoba dzisiaj.
Tara spojrzała na otwartą, przyjazną twarz Sheili Mitchell.
A kto był pierwszą?
Och, na pewno się domyślasz.
Tara mruknęła coś i weszła między półki.
Bardzo się z tego cieszę, bo dobrze ci to zrobi. Oczywiście nic nikomu nie powiem, nie
obawiaj się.
Naraz otworzyły się drzwi i do sklepu wpadł podmuch zimnego wiatru, a oczy Tary
rozszerzyły się.
O, przyjaciółka Jacka odezwała się Sarah.
Cześć, Sarah.
Pamiętasz, jak mam na imię? To miło. Tym bardziej cieszę się z naszego spotkania.
A ja nie, pomyślała Tara. Przypomniała sobie o dobrych manierach dopiero wtedy, gdy
Sheila chrząknęła.
Poznajcie się. To Sheila Mitchell, właścicielka sklepu, a to... gorączkowo szukała
jakiegoś stosownego określenia ... dawna znajoma Jacka, Sarah...
Sarah skinęła głową, nie odrywając wzroku od Tary.
Fitzgerald. Znalazłaś interesujący sposób, by mnie opisać... Przepraszam, nie pamiętam
twojego imienia.
Tara.
Ach tak, oczywiście. Dopiero teraz przeniosła spojrzenie na Sheilę i uśmiechnęła się
promiennie. Zawsze mam z tym problem. Doskonale pamiętam twarze, ale imiona wylatują
mi z głowy.
Na twarzy Sheili pojawiło się zrozumienie.
Znam to, bo moja wiekowa ciocia cierpi na tę samą przypadłość.
Rozległ się wybuch perlistego śmiechu.
To okropne, prawda? Człowiek sprawia przez to wrażenie nieuprzejmego. Położyła
dłoń na ramieniu Tary. Na pewno się nie gniewasz, a ja już teraz nie zapomnę.
Tarze zrobiło się niedobrze od tej słodyczy.
Przyjechałaś odwiedzić Jacka? Sarah cofnęła rękę.
Mieszkam niedaleko, więc czasem wpadam, chociaż trochę mi niezręcznie. No, ale
chyba powoli zaczynamy się dogadywać. Zerknęła na właścicielkę sklepu. Wiesz, jak to
jest z byłymi facetami...
Oczy Sheili rozszerzyły się ze zdumienia, odparła jednak przytomnie:
Tak, wiem. Faktycznie można czuć się trochę niezręcznie. Co myślisz, Taro?
Nic nie myślę, nie znam się na tym. Dlatego mieszkam na odludziu, żebym nie musiała
ciągle wpadać na tych wszystkich byłych, których zostawiłam w różnych zakątkach kraju.
Kolejny wybuch uroczego śmiechu.
Już rozumiem, co was łączy! Masz takie samo poczucie humoru jak Jack Ja też je u
niego polubiłam od samego początku. Widzę, że mamy dużo wspólnego i że się
zaprzyjaznimy.
Prędzej w piekle urządzą ślizgawkę, skwitowała w myślach Tara.
Jack na pewno z przyjemnością cię zobaczy zauważyła Sheila, która z
zainteresowaniem śledziła przebieg rozmowy. Często się widujecie?
Niezbyt, ale być może w najbliższym czasie to się zmieni, przynajmniej mam taką
nadzieję. Pewne sprawy pozostały niedokończone, postanowiłam więc zdobyć się na odwagę
i sprawdzić, czy nie możemy znów przynajmniej rozmawiać jak cywilizowani ludzie.
Obdarzyła Tarę promiennym uśmiechem. To chyba dobry pomysł, jak myślisz?
Tara patrzyła na kobietę, której Jack oddał kiedyś swoje serce i poczuła, że Szekspir miał
stuprocentową rację, nazywając zazdrość zielonookim potworem. Ten potwór właśnie
przebudził się z krótkiej drzemki.
Ja w ogóle staram się nie myśleć. Myślenie mnie męczy.
To z pewnością nieprawda. Nie mogłabyś zarabiać na życie jako pisarka, gdyby
brakowało ci inteligencji.
Nie mówiłam ci, kim jestem zauważyła Tara.
Nie? W takim razie Jack musiał o tym napomknąć, gdy rozmawialiśmy, kto będzie na
urodzinach jego ojca.
Grom z jasnego nieba zrobiłby na Tarze mniejsze wrażenie.
Jesteś zaproszona?
Oczywiście, w końcu przez jakiś czas to była również moja rodzina. Nie mogę się nie
zjawić. Zwłaszcza że Jack zaprosił mnie osobiście.
Tara zacisnęła zęby.
Tak, oczywiście, że nie możesz.
Drzwi otworzyły się gwałtownie i Jack zobaczył Tarę oświetloną od tyłu promieniami
słońca, tworzącymi wokół jej głowy złocistą aureolę. Ledwie na niego zerknęła.
Przemaszerowała obok i znikła w jadalni.
Odłożył wiertarkę i podążył za nią. Stała na środku pokoju i rozglądała się dookoła.
Cześć. Wszystko w porządku?
Cześć. Tak. Pukałam, ale nie słyszałeś. Ruszyła w jego stronę.
Czekał, lecz ona znów go minęła, by wziąć z kąta wielki dwuręczny młot.
To przez tę wiertarkę. Na pewno dobrze się czujesz? Podeszła do na pół zrujnowanego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]