[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ności.
Z wielką chęcią& Właśnie ióiemy&
Gdy nie protestował przeciwko tytułowi pan i gdy natychmiast zgoóił się na
to zwieóanie fabryk, lekka mgła bladości przebiegła po jej twarzy.
Weszli w podwórze fabryczne.
Otoczyła ich puszcza machin i warsztatów.
Tu hale otwarte, w których wiły się złote węże drutu, góie inóiej zionęły ogniem
jamy pieców martenowskich, dalej jęczały młoty parowe b3ące w belki białej stali.
Kupy węgla, szmelcu, stosy szyn, gęsi zagraóały im drogę. Judym miał już
wyrobione pozwolenie zwieóenia wszystkich robót, a nawet delegowanego specjalistę
technika, który miał go, wraz z kuzynką , oprowaóić. Technik nawinął się wkrótce,
baróiej zapewne usposobiony do oprowaóania kuzynki , choćby też w towarzystwie
lekarza, niż do ślęczenia nad jakimś rysunkiem w kantorze.
Poszli tedy we troje. Technik był człowiekiem młodym o wykwintnych manie-
rach. Powierzchowność kuzynki sprawiaÅ‚a mu widocznÄ… dystrakcjÄ™¹p w w ukÅ‚ada-
niu zdań, objaśniających procent żelaza w ruóie miejscowej i rozmaitych gatunkach
sprowaóanej. Weszli po schodach na wielki piec.
Wióieli kaskadę ochłaóającą mur rozpalony, trąbę, która prowaói do jego wnę-
trza upalne powietrze i która zdaje się oddychać jak aorta.
Joasia nie mogła się dosyć napatrzeć cienkiej smuóe szlaki tryskającej jak krew
z górnego otworu. Właśnie przy nich przebito piec i ognista rzeka wylała się na ziemię.
Cudne iskry strzelały z tego złotego strumienia. Fale jego posłusznie płynęły do łożysk
¹p w d roztargnienie.
Luóie bezdomni om d u i 84
swoich, które im długimi drągami otwierali czarni luóie w siatkach na twarzy. Auna
stała jeszcze nad tą saóawką ognistą, gdy ją opuścić musieli dążąc góie inóiej.
Praca, Robotnik
Wprowaóono ich do sali maszyn pompujących gorący wicher. Olbrzymie koła
o kilkunastu metrach średnicy, do połowy zanurzone w ziemię, toczyły się w swych
Klęska, Miłość
miejscach bez szelestu, w jakimś milczeniu i chwale. W cylindrach, błyszczących jak
lustra, coś nieustannie cmokało, jakby wielka gęba niechlujnego potwora chłeptała
napój. Z innego miejsca wyrywał się dzwięk nie istniejący.
Był to krótki, urwany śmiech szatana. Serce Joasi było strwożone. Czuła, że ten
głos do niej się stosuje, że radosne marzenia o szczęściu, jej cichą miłość zobaczył.
Spojrzała na Judyma szukając w jego oczach zaprzeczenia, ale ta twarz droga była
martwa&
Obejrzeli piece martenowskie, które wytwarzają stal odlewaną w kubłach na bel-
ki. Te kolby wędrują stamtąd do walcowni, góie znowu w czeluść pieca wrzucone
zostaną i do białości się rozpalą.
W wielkich halach wyłożonych żelaznymi płytami wszystkie wrota stały otwo-
rem.
Przeciągi rwały wzdłuż i w poprzek, ochłaóając czoła, plecy i ręce, które pali
białe żelazo. Nie istnieją tam płuca chore, nie ma nerwów. Kto chory, ten umiera.
Jak ognista kula, pęói na ręcznym wózku przez halę biała belka. Nie widać luói,
którzy ją dzwigają. Pada na ruszt, który się z posaóki wydobywa. Jest on jak plecy
o kilkunastu metrach długości, wyginające się zupełnie wzorem kręgosłupa i niby
z kręgów złożone z kół wydłużonych.
Czterej olbrzymi czarni luóie z jednej i czterej z drugiej strony walców, w siat-
kach na twarzy, óierżąc w ręku długie obcęgi, ujmują belkę w swą właóę. Pchną
ją mocno mięóy szeroko rozóiawione walce dolne. Jak bryła masła stal się mięóy
nie wślizguje. Po tamtej stronie czeka na nią ruszt, który się z ziemi wysunął. Czyny
luói są płynne, rytmiczne, prawie jak taniec.
Gdy biała płyta zgnieciona i wygięta, niby podpłomyk, zjawia się przed nimi,
ujmą ją wraz długimi rękoma swymi i popchną mięóy cylindry górne.
Wypływa po drugiej stronie dwa razy cieńsza, góie czterej na nią czatują. Przy-
stąpią pewnymi ruchy, jak machiny z żelaza, raz dwa trzy cztery.
Wyciągną długie ręce zbrojne w żelazo, uderzą ją i odepchną.
Zanurzą w woóie szczypce rozpalone.
Pochwycą inne i jak żołnierze czekają.
Wstęga białej blachy coraz dłuższa, coraz dłuższa, niby pływająca smuga ognia,
ukazuje się to w górze, to na dole, to tu, to tam. Pływa w powietrzu& Zdaje się ucie-
kać z pośpiechem, jak gad bajeczny ścigany przez złośliwe óieci. Chowa się w szcze-
liny i męczy.
Ruszty szczękają i drżą. To się dzwigną do wysokości poziomu szczeliny mięóy
górnymi walcami, to się do najniższej zsuwają.
Wysoko w milczeniu stoi nieruchomy człowiek obracający korbę, która ściska
walce.
Tuż obok latają po ziemi węże stalowe.
Biały ucinek sztaby płonącej, wprowaóony w ciasny otwór, wybiega co chwila
w przestrzeń, zmierzając do coraz węższych kryjówek. Tam stoją młoói luóie z krót-
kimi szczypcami, którzy chwytają pysk węża, gdy się wysuwa, i niosą go swobodnie
na salę. Dopiero gdy ogon stukać zacznie po ziemi, kierują go do innej szczeliny.
Drut pęói z szaloną szybkością. Ogon, ginąc w otworze, trzepie się na prawo i lewo
jak żywy&
Ogłuszający huk&
Luóie bezdomni om d u i 85
Belka stalowa spada na kowadło.
Nieruchomy młot parowy zlatuje na nią jak piorun, razem prostym niby ude-
rzenie pięści. Zgnieciona kolba przybiera formę płaskiego kręgu. Wtedy w środek
jego stawiają przyrząd, który ma wybić otwór, doskonale okrągły. Młot spada raz za
razem ze wÅ›ciekÅ‚Ä… siÅ‚Ä…. òwoni potężnym jÄ™kiem, który odb3a siÄ™ w halach, w po-
wietrzu, w ziemi& Z hukiem rozlega się lwi ryk żelaza& Stęka w nim gniew kopalni
zwyciężonej przez silne ramię człowiecze. Krąg z wybitym otworem jest kołem lo-
komotywy. Jako kupa żółtej gliny z głębin wydobytej, ma teraz wzdłuż i w poprzek
ziemi, do najdalszych zakątków, nosić szczęście i rozpacz, przemoc i braterstwo, cno-
ty i zbrodnie.
Nim stanie na szynach, walczy z ujarzmicielem. Wyżera mu oczy, a twarz zalewa
potem; płomieniami, którym je poddał, napełnia jego płuca i serce, na ostre przeciągi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]