[ Pobierz całość w formacie PDF ]
skąd pojawił się obłok dymu i otoczył go. Wszystkie głowy w karczmie odwróciły się w ich
kierunku.
Dym powoli się rozwiał, a w miejscu, w którym przedtem stał właściciel, na podłodze siedziała
teraz mała biała myszka i wystraszona rozglądała się wokół.
Leif pochylił się i podniósł leżący obok niej, zawinięty w szmatkę talizman. - Nawet Krzewiaści
Czarodzieje -powiedział - znają kilka zaklęć. Taki napiwek wystarczy? - I spojrzał pod sąsiedni stół,
a następnie przeniósł wzrok na myszkę. - %7łyczę miłego dnia.
Mysz odwróciła się, żeby sprawdzić, co przyciągnęło uwagę Leifa... i zobaczyła poobijanego w
różnych walkach białego kota, który zbliżał się w jej kierunku, najwyrazniej gotów na przystawkę
przed obiadem.
Mysz pomknęła po startej kamiennej podłodze. Kot ruszył jej śladem, ale bez specjalnego
pośpiechu, jakby cieszyła go perspektywa hors d oeuvre.
Pozostali goście również stracili zainteresowanie całym zdarzeniem, ponieważ córka
właściciela, zupełnie nie przejmując się losem ojca, zaczęła obchodzić stoliki, zbierając
zamówienia. Leif schował talizman i usiadł wygodnie na krześle, popijając ziołową nalewkę, znów
kierując swoją uwagę na dyskusję zagranicznych kupców na temat przyszłych rynków.
Tutaj, zupełnie tak samo jak w świecie rzeczywistym, kupcy prowadzili terminowe transakcje
giełdowe wieprzowiny i Leif bez trudu wyobraził sobie ojca, jak siedzi wśród nich i omawia marże i
sprzedaż blankową, jeszcze zanim krowy i wieprze trafią do klientów.
Naprawdę powinienem go kiedyś namówić, żeby tu wpadł, pomyślał leniwie Leif. Myślę, że
zarobilibyśmy tu niezłe pieniądze . Niestety, talent inwestycyjny jego ojca zmuszał go do
podróżowania po całej planecie, fizycznie i wirtualnie: do tego stopnia, że nie zgadzał się na
spędzanie niewielkiej ilości wolnego czasu w rzeczywistości wirtualnej, ani w żaden inny sposób,
który w najmniejszym stopniu wiązał się z pracą. Gdybym go tu zaciągnął, pewnie wolałby zostać
jakimś nawiedzonym wojownikiem w przepasce biodrowej. Każda okazja jest dobra do pozbycia się
garnituru...
Uwagę Leifa przyciągnął na chwilę jeden z gości, siedzący po drugiej stronie pomieszczenia,
wysoki, szczupły, młody mężczyzna w czarnym kaftanie, w skupieniu i metodycznie czyszczący jakiś
rodzaj broni podobnej do Glocka. Normalnie mogłoby to wzbudzić pewien niepokój, ale karczma
Pod bażantem i baryłką znajdowała się na terytorium małego księstwa Elendry, a Elendra była w
Sarxos jednym z tych miejsc, gdzie proch strzelniczy nie działał. Prawdę mówiąc, nie działał na
większości terytorium Sarxos. Twórca gry stworzył ten alternatywny świat dla użytkowników
preferujących białą broń, najlepiej taką, w przypadku której przeciwnicy musieli się do siebie bardzo
zbliżyć, żeby się pozabijać.
Jednak Chris Rodrigues musiał podejrzewać, że zawsze znajdą się tacy, dla których życie nie
byłoby pełne bez broni robiącej głośne BUM, im częściej i im głośniej, tym lepiej i dla nich Sarxos
miało przylegające kraje Arstan i Lidios, gdzie materiały wybuchowe i inna broń chemiczna była
dozwolona. Na tych terenach było głośno, a częste wojny pociągały za sobą mnóstwo ofiar. Wielu
Sarxończyków z zasady nie zapuszczało się na terytoria Arstan i Lidios, wychodząc z założenia, że
lepiej będzie pozwolić chłopcom i dziewczynkom z tej grupy bawić się, jak im się podoba i nie
denerwować ich irytującymi obrazkami świata, w którym ludzie załatwiają swoje interesy w inny
sposób.
Jednak te obrazki trochę denerwowały niektórych graczy, ponieważ bez przerwy ktoś próbował
wynalezć jakiś materiał wybuchowy, czy odpowiednik prochu strzelniczego, który działałby na całym
obszarze Sarxos, pomimo zapewnień twórcy gry, że taka substancja nie istnieje i istnieć nie może.
Niektórzy gracze - mający aspiracje, żeby zostać alchemikami albo handlarzami bronią - spędzali
sporo czasu próbując wynalezć taką substancję. Zazwyczaj padali oni ofiarą wypadków, których nie
dało się wyjaśnić inaczej jak za pomocą starego sarxoskiego powiedzenia: Reguły same się sobą
zajmą .
Ktoś nacisnął czarną żeliwną klamkę w drzwiach niedaleko Leifa. Drzwi otworzyły się ze
skrzypnięciem i zasłoniły mu widok. Goście przestali zajmować się tym, czym się do tej pory
zajmowali i utkwili spojrzenie w przybyszu - zawsze tak robili, nawet, gdy ten ktoś był znajomy. Ale
tym razem najwyrazniej nie był. Więc nie przestawali na niego patrzeć.
Osoba, która weszła do karczmy, odwróciła się i zamknęła drzwi. Była średniego wzrostu,
szczupłej budowy, miała długie brązowe włosy, które związała ciasno na karku i upięła na głowie.
Jej ubranie utrzymane było w ciemnych, ponurych kolorach: brązowa tunika, czarne bryczesy i buty,
obcisła skórzana ciemnobrązowa kurtka, ciemnobrązowy pas podtrzymujący bryczesy,
ciemnobrązowy płaszcz do konnej jazdy, rozcięty z tyłu i brązowy skórzany plecak. Jeśli miała przy
sobie broń, Leif nie widział gdzie... ale mogła być ukryta.
Rozejrzała się po pomieszczeniu, wykonując swoją część ceremoniału przypatrywania się -
ponieważ był to swoisty ceremoniał. Należało wytrzymać wzrok gapiów, dać im do zrozumienia, że
ma się takie samo prawo do przebywania w tym miejscu jak oni... w innym wypadku można było
napytać sobie biedy i bez względu na to, czy samemu było się sprawcą własnych kłopotów czy nie,
trzeba było potem ponosić przykre konsekwencje. Goście karczmy Pod bażantem i baryłką , znając
zasady, ostentacyjnie stracili zainteresowanie nowym przybyszem.
Dziewczyna spojrzała na Leifa. On znów uniósł swój kapelusz - na tyle, żeby mogła zobaczyć
jego rude włosy.
Podeszła do niego z uśmiechem, usiadła na wolnym krześle i rozejrzała się po karczmie z
drwiącą miną.
- Często tu przychodzisz? - spytała.
Leif przewrócił oczami, słysząc tę wyświechtaną formułkę.
- Nie, pytam poważnie. Co za spelunka. Jak ją znalazłeś?
Leif zachichotał. - Natknąłem się na nie w zeszłym roku, podczas wojen. Ma swoisty urok, nie
sądzisz?
- Ma myszy - powiedziała Megan, podnosząc nieco stopy i zaglądając pod stół na coś, co pod
nim przebiegło.
- Och, cóż, to nie ma znaczenia, bo pojawił się kot...
Leif roześmiał się. - Napijesz się czegoś? Mają tu niezłą herbatę.
- Za chwilę. Rozumiem, że dostałeś listę od Wintersa.
- Aha... kilka dni temu. - Leif odsunął od siebie kufel z nalewką i przybrał poważny wyraz
twarzy. - Częściowo mnie zaskoczyła. Problem polega na tym, że gdybym nawet znał tych ludzi, to
znałbym przede wszystkim ich nazwiska z gry, a nie z rzeczywistego świata - inaczej być może
wcześniej bym coś zauważył. Zresztą pewnie nie ja jeden. Ale od razu widać, że wszyscy
wykopani byli bardzo aktywnymi graczami. %7ładnych dylów. - Leif posłużył się sarxoskim terminem
oznaczającym dyletantów , ludzi uczestniczących w grze rzadziej niż raz w tygodniu. - I jeśli się nie
mylę, nie ma też wśród nich pomniejszych postaci. Wszyscy wykopani byli pod jakimś
względem ważni.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]