[ Pobierz całość w formacie PDF ]
była już w stanie znieść.
Niełatwo było jej się przyznać, że go pokochała, ale gdy nastały złote
jesienne dni, przestała to przed sobą ukrywać. Zbyt wiele przeszła w życiu, by
uprawiać taką hipokryzję. Zwiadomość, że kocha mężczyznę, miała gorzko
słodki smak, bo kochać go to jedno, a pozwolić, by odwzajemnił tę miłość, to
już całkiem co innego. Starała się, jak mogła, by czarne myśli z przeszłości
nie przyćmiewały tego, co działo się tu i teraz.
Pieczołowicie kolekcjonowała wszystkie związane z nim wspomnienia:
przekleństwa rzucane pod nosem, kiedy się wkurzał, widok dołeczków w
policzkach, kiedy się uśmiechał, i zachwyt w jego oczach przy najmniejszym
sukcesie. Był teraz taki męski, pełen energii, jakby obudził się z długiego snu
i powrócił do świata żywych. Zasługiwał na najwspanialszą kobietę. Kochała
go, ale wiedziała, że nie będzie w stanie dać mu tego, co było dla niego
najważniejsze. Nie miała prawa obciążać go plątaniną swoich myśli i wspo-
mnień, które wciąż skrywała pod pozornym spokojem, ani winą za to, że się w
nim zakochała.
W ciągu tych ostatnich tygodni terapii musiała zachować neutralność,
nawet jeśli miałoby ją to wiele kosztować. Jedyne, na co wolno jej było sobie
pozwolić, to cieszyć się wraz z nim, gdy będzie stawiał pierwsze kroki. Potem
musi się po cichu wycofać. Praktykowała to latami, najpierw poświęcała
pacjentowi duszę i ciało, a potem... Nie! Coś w niej krzyknęło, rozdzierając jej
serce. Nigdy nikomu nie ofiarowała siebie do tego stopnia, a on nawet o tym
nie wiedział. Pomimo tego zamierzała pożegnać się z uśmiechem na ustach i
pozwolić mu rozpocząć nowe życie. Jej oczy stały się odtąd niczym kamery
zachłannie wychwytujące każdy szczegół z jego życia. Wszystkie je starannie
kodowała w pamięci.
108
R
L
T
Któregoś ranka, gdy weszła do niego, leżał na podłodze z oczami
wlepionymi w sufit. Zobacz! powiedział.
Oczy wciąż miał wbite w sufit, a ręce zaciśnięte w pięści, ale poruszał
palcami u nóg. Odrzucił do tyłu głowę i zaśmiał się tryumfalnie, a jej
wewnętrzna migawka uwieczniła to ujęcie i dorzuciła je do katalogu
wspomnień.
Podobnie się stało, gdy któregoś wieczoru przegrał z nią po długiej
walce w szachy. Miał równie ponurą minę, co wówczas, gdy zrozumiał, że
Diana trenuje na siłowni i dlatego pokonała go w siłowaniu się na rękę.
Obojętne, czy się uśmiechał, czy krzywił, był najwspanialszym mężczyzną, z
jakim w życiu zetknął ją los. Wciąż więc śledziła go oczami w przekonaniu,
że to nieuczciwe, że jeden facet został tak bogato obdarzony przez naturę.
Kusił ją swoją siłą i seksownym śmiechem, ale wiedziała, że jest owocem
zakazanym.
W jej złotych oczach malowało się ciche cierpienie, a na twarzy smutek.
Była tak pochłonięta swoim miłosnym odkryciem i związanym z nim żalem,
że nie dostrzegała tych błękitnych oczu, które wciąż ją ścigały i zauważały jej
przygnębienie, a ich właściciel na dodatek był zdeterminowany, by odkryć
zródło tego smutku.
Pierwsze listopadowe dni ostudziły właśnie nieco Phoenix, gdy nadszedł
ten niezapomniany dzień, którego z jednej strony tak bardzo się obawiała, a z
drugiej uparcie do niego dążyła. Od rana Blake ćwiczył przy drążkach, zlany
potem i dosłownie powłóczył nogami, a niebieskie szorty lepiły mu się do
ciała. Ona również była ledwo żywa z powodu wielogodzinnego przesuwania
jego nóg.
Odpocznijmy chwilę powiedziała i osunęła się na podłogę.
109
R
L
T
Zadrżały mu nozdrza i wydał z siebie coś w rodzaju warknięcia. Rękami
mocno trzymał się poręczy i z wysiłku szczerzył zęby. Naprężył mięśnie i
prawa stopa posunęła się o krok naprzód. Wydał z siebie dziki okrzyk i zawisł
na drążkach. Głowa poleciała mu do przodu. Diana, cała roztrzęsiona, zerwała
się na nogi, żeby go powstrzymać. Ale zdążył się już pozbierać i rozpocząć
ten sam męczący manewr z drugą nogą. Zaczerpnął powietrza, napiął mięśnie
i w końcu lewa stopa przesunęła się do przodu. Bez słowa stała i patrzyła na
jego tytaniczny wysiłek z twarzą mokrą od łez. Przy kolejnej udanej próbie
nie była już w stanie się powstrzymać. Rzuciła się na niego z głośnym
szlochem, by go uściskać. Objęła go w talii i wtuliła twarz w jego spocony
tors. Zachwiał się, ale po chwili odzyskał równowagę, otoczył ją naprężonymi
ramionami i przycisnął do siebie tak mocno, że aż jęknęła.
Jesteś wiedzmą wymamrotał, zatapiając palce w jej włosach. Miał w
sobie jeszcze akurat tyle siły, by unieść jej głowę, spojrzeć w jej lśniące łzami
oczy i ucałować drżące wargi. Ty piękna, uparta wiedzmo, na siłę, wbrew
mojej woli ściągnęłaś mnie z wózka. Już nie płacz, już dobrze... W jego
głosie była czułość. Pochylił głowę i scałował jej z powiek łzy. Nie płacz,
nie płacz powtarzał, podążając ustami wzdłuż, błyszczącej strużki łez
płynącej po policzku. Zmiej się ze mną, lady, musimy to uczcić szeptał.
Zmiej się, otwórzmy szampana. Nawet nie wiesz, jak wiele to dla mnie
znaczy... Już nie płacz, już nie... szepnął tuż przy jej ustach, a potem ją
pocałował.
Jego ręce były jak kajdany, a jednak się nie bała. Prawie na nim zawisła,
bo ugięły się pod nią nogi, ale trzymał ją jeszcze przez chwilę, by w końcu
upaść razem z nią na podłogę. Nie puścił jej nawet na sekundę, za to wciąż
całował, ofiarując nieznaną dotąd rozkosz. Nawet przez moment nie
pomyślała o Scotcie, cały jej świat wypełniał teraz on, Blake. Czuła jego boski
110
R
L
T
zapach, a pod palcami śliską od potu skórę. Usta miał namiętne i przemknęło
jej przez myśl, że to coś więcej niż tylko świętowanie sukcesu. Nagle skrył
twarz w jej szyi i dopiero po chwili się odezwał.
Cudownie jest tak się poturlać po podłodze!
Może nie było w tym nic śmiesznego, ale zaczęła się śmiać, głośno i
perliście, pociągając go za sobą. Po chwili poczuła pod bluzką jego rozgrzaną
dłoń. Ten intymny dotyk uciszył ją, ale się nie bała. Spojrzała w jego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]