[ Pobierz całość w formacie PDF ]
I wcale nie był duży. Nie sądzę, by mógł być dla nas niebezpieczny. Jest nas za
dużo i wszyscy jesteśmy więksi od niego.
Ja widziałam olbrzyma obstawała przy swoim Aura. Miał otwartą
paszczę!
Raptem coś mnie tknęło; podeszłam do Aury.
32
To dlatego, że ziajał powiedziałam. Psy dyszą, gdy są zmęczone. To
wcale nie znaczy, że są złe albo głodne.
Patrząc na nią, przez moment się zawahałam.
Nigdy przedtem nie widziałaś psa, prawda?
Pokręciła głową.
Są śmiałe, ale nie na tyle, żeby były niebezpieczne dla takiej dużej grupy
jak nasza. Nie ma się czego bać.
Chyba nie do końca uwierzyła w moje słowa, jednak sprawiała wrażenie, jak-
by trochę się uspokoiła. Wszystkie Mossówny były w domu tyranizowane i jedno-
cześnie trzymane pod kloszem. Rodzice rzadko pozwalali im wychylić nos poza
mury sąsiedztwa. Nawet uczyły się w domu pod okiem matek, pilnowane przed
grzesznością i zepsuciem reszty świata zgodnie z religią, którą wykombinował
sobie ich ojciec. Aż dziwne, że puszczał Aurę na nasze wspólne lekcje obchodze-
nia się z bronią i ćwiczenia strzeleckie. Mam nadzieję, że wyjdzie jej to na dobre
i że przy okazji nikogo z nas nie zastrzeli.
Zostańcie wszyscy na swoich miejscach zarządził tato.
Rzuciwszy spojrzenie Jayowi Garfieldowi, wszedł między pobliskie skałki
i karłowate dębiny, chcąc sprawdzić, czy może Aura w coś trafiła. Swą auto-
matyczną dziewięciomilimetrówkę trzymał odbezpieczoną w dłoni. Na niespełna
minutę zniknął nam z oczu.
Wychynął z chaszczy z wyrazem twarzy, którego nie umiałam rozszyfrować.
Schowajcie broń polecił. Wracamy do domu.
Zabiłam to? koniecznie chciała wiedzieć Aura.
Nie. Bierzcie rowery.
Przez chwilę poszeptał coś z Jayem Garfieldem. Jay tylko westchnął. Joanne
i ja patrzyłyśmy wyczekująco. Paliła nas ciekawość, ale wiedziałyśmy, że póki nie
uznają za stosowne, i tak nie pisną nawet słówka.
Musiał zobaczyć coś więcej niż postrzelonego psa odezwał się z tyłu
Harold Balter.
Joanne cofnęła się i stanęła przy nim.
Może całą zgraję, psią albo ludzką zastanawiałam się. Albo znalazł
trupa.
Jak się pózniej dowiedziałam: nie jednego, lecz całą rodzinę. Kobietę, mniej
więcej czteroletniego chłopczyka i niemowlę wszystkie ciała były częściowo
zjedzone. Tato powiedział mi o nich dopiero, gdy dotarliśmy do domu. W kanionie
widziałam tylko, że jest zdenerwowany.
Gdyby w okolicy leżały zwłoki, poczulibyśmy, jak śmierdzą sprzeciwił
się Harry.
Nie, gdyby były świeże odparowałam.
Joanne spojrzała na mnie i westchnęła, zupełnie jak jej tata.
33
Jeśli tam naprawdę leżały trupy, ciekawe, gdzie pojedziemy strzelać na-
stępnym razem; i kiedy będzie ten następny raz?
Peter Moss i bracia Talcottowie zaczęli sprzeczać się, czyja to wina, że Aura
omal nie postrzeliła Michaela, aż tato musiał się wtrącić i im przerwać. Potem
podszedł do Aury, sprawdzić, czy wszystko z nią w porządku. Mówił coś do niej,
ale nie usłyszałam co; zobaczyłam tylko, że po jej policzku spłynęła łza. Aura jest
skora do płaczu. Od dziecka taka była.
Tato zostawił ją i poprowadził naszą grupkę ścieżką, która pięła się w gó-
rę wąwozu. Aura sprawiała wrażenie przybitej. Prowadząc rowery, jednocześnie
rozglądaliśmy się wszyscy na boki. Zauważyliśmy teraz, że po okolicy grasowało
więcej psów. Prawdę mówiąc, obserwowała nas cała wielka sfora. Jay Garfield
zwolnił i szedł ostatni, aby osłaniać nam tyły.
Powiedział, że musimy trzymać się razem wyznała mi Joanne, zoba-
czywszy, że oglądam się za siebie i patrzę na jej ojca.
Ty i ja?
Tak, i Harry. Mówił, że powinniśmy pilnować się nawzajem.
Nie wierzę, by te psy były na tyle durne albo wygłodzone, żeby rzucać się
na nas w biały dzień. Raczej zaczekają do zmroku i dopadną jakiegoś samotnego
ulicznika.
Rany boskie, zamknij się.
Wąska dróżka, którą schodziło się na dno, a pózniej wychodziło z kanionu,
to kiepskie miejsce do obrony przed atakiem zgrai psów. Nietrudno było samemu
potknąć się i spaść z kamienistej grani, a co dopiero zostać zwalonym z nóg przez
psa albo drugiego człowieka. Tak czy owak oznaczało to runięcie w dół i upadek
z wysokości kilkuset stóp.
Z dołu słychać było, jak psy żrą się między sobą. Może przechodziliśmy zbyt
blisko ich nor albo legowisk? A może pomyślałam zanadto zbliżyliśmy się
do zdobyczy, którą właśnie jadły?
Jeżeli podejdą zaczął mój ojciec spokojnym, równym tonem macie
stanąć nieruchomo, wycelować i strzelić. Tylko to może was ocalić. Zastygnąć
w bezruchu, wymierzyć i wypalić. Miejcie oczy szeroko otwarte, ale zachowajcie
spokój.
Wspinaliśmy się serpentynami ścieżek, a ja powtarzałam w myślach jego sło-
wa. Byłam pewna, że tato właśnie tego od nas oczekiwał. Aurze dalej kapały łzy
widziałam, jak rozmazuje je sobie po buzi, brudząc się jak mały dzieciak. Była
za bardzo pogrążona we własnym nieszczęściu i strachu, by w razie niebezpie-
czeństwa na coś nam się mogła przydać.
Dotarliśmy prawie na sam szczyt i nic się nie stało. Od jakiegoś czasu nie wi-
dzieliśmy ani jednego psa. Chyba wszyscy zaczęli się już rozluzniać i uspokajać.
Wtem, gdzieś od czoła naszej idącej gęsiego gromadki, huknęły trzy wystrzały.
Większość z nas zastygła, nie rozumiejąc, co się mogło zdarzyć.
34
Nie zatrzymywać się zawołał tato. Nic się nie stało. Jedno bydlę
podeszło za blisko.
Nie jesteś ranny? odkrzyknęłam.
Nie odpowiedział. Bądzcie czujni, idziemy dalej.
Zbici w ciasną gromadkę, jedno za drugim mijaliśmy zastrzelonego psa. Był
większy i miał bardziej siwą sierść niż tamten, którego widziałam przedtem. Wy-
dawał mi się piękny. Przypominał wilki, które oglądałam na zdjęciach i obraz-
kach. Leżał wklinowany między nawis skalny przy stromej ścianie parowu, led-
wie parę kroków wyżej od nas.
Jeszcze się ruszał.
Gdy się obrócił, zobaczyłam krwawe rany. Przygryzłam język, zaczynając
współodczuwać ból, który nim targał. Co mam robić? Iść dalej? Nie byłam w sta-
nie. Jeszcze krok, a upadnę, bezbronna wobec cierpienia. Albo zwalę się na dno
kanionu.
Jeszcze żyje odezwała się Joanne za moimi plecami. Rusza się.
Przednie łapy przebierały, jak gdyby chciały biec, drapiąc pazurami o skałę.
Pomyślałam, że chyba zaraz zwymiotuję. Ból w brzuchu dokuczał mi coraz
bardziej, aż poczułam, jakby przeszyła mnie jakaś szpila. Całym lewym ramie-
niem oparłam się o rower; prawą ręką wyjęłam smith & wessona, wycelowałam
i strzeliłam pięknemu stworzeniu w głowę.
Poczułam twarde, mocne uderzenie kuli wrażenie zupełnie obok bólu. Póz-
niej byłam świadkiem, jak pies umiera. Widziałam, jak szarpie się, wzdryga, roz-
ciąga na całą długość i nieruchomieje. Patrzyłam na jego agonię i przeżywałam ją.
%7łycie wypaliło się w nim jak zapałka, kładąc raptownie kres cierpieniu. Zapłonę-
ło jeszcze w końcowym rozbłysku i zgasło. Byłam odrętwiała. Gdyby nie rower,
runęłabym na ziemię.
Wszyscy, z przodu i z tyłu, cisnęli się do mnie. Słyszałam ich, nim jeszcze
byłam w stanie cokolwiek dojrzeć.
Już po nim dobiegł mnie głos Joanne. Biedaczek.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]