[ Pobierz całość w formacie PDF ]
śniegu, wiedziałem, że jeżeli jej nie pomogę to umrze. Podbiegłem do niej, opatrzyłem jej szyję,
ona przerazliwie krzyczała, bolało ją całe ciało. Jad wampirów jest straszliwie bolesny, wszystkie
mięśnie się rozciągają i napinają, powodując przez to ból nie do opisania. Elizabeth krzyczała do
mnie, że nie chce umrzeć. Krzyczała, żebym coś zrobił... cokolwiek. Gdy to usłyszałem, byłem
pełen podziwu. Każdy człowiek, czując taki ból, nie marzy o niczym innym jak o śmierci.
Zapytałem ją raz jeszcze, czy nie chce umierać... Wywrzeszczała TAK. Zapytałem w takim razie,
czy aby przeżyć, to zgodzi się na wszystko. Usłyszałem tę samą odpowiedz, tym samym błagalnym
krzykiem. Wiedziałem co mam robić... A jednocześnie wahałem się, czy nie będzie miała mi tego
za złe. Wyjąłem scyzoryk i rozciąłem sobie dłoń, przyłożyłem swoją ranę do jej ust, ona piła. Piła
bardzo szybko, albowiem czuła, że ból ustaje. Przez takie tortury. .. przez takie cierpienia człowiek
nie zdaje sobie sprawy z tego co robi... Zrobi wszystko, aby ten ból ustał... Więc nie dziw się, że z
taką łatwością przychodziło jej picie krwi i to w dodatku nieznajomego mężczyzny. Zabrałem ją
potem tutaj do Norwegii. Za nim jednak to zrobiłem... to aby jej rodzina miała pewność, że Eli
zmarła, ja podłożyłem wtedy magiczną gnijącą kukłę, która z wyglądu przypominała Elizabeth. Nie
pytaj skąd mam takie rzeczy. Mamy znajomego, który zna się na takich sprawach. Zaniosłem kukłę
do jej rodzinnego domu i oświadczyłem, że znalazłem ją w górach, jednak w połowie drogi do
domu umarła.
Sophie z wielką uwagą wysłuchiwała Chrisa, który kontynuował swoją opowieść, muskając
przy tym palcami płatki róż.
- Jednak Eli cały czas martwiła się o swoją córkę. Czyli twoją babcię. Chciałem ją odnalezć,
aby móc ją pokochać i wychować jak własne dziecko. No i aby Elizabeth się tak nie martwiła. A jak
z twojej opowieści wynika, to wyjechała z wujostwem do Ameryki Północnej. Chciałem też przede
wszystkim dorwać i zabić męża Elizabeth za te wieloletnie męki, przez które musiała przez niego
przechodzić. Jednak wkrótce drań sam się zabił. Gdy pijany położył się na torach kolejowych,
zasnął, a potem przejechał go parowóz. Niezle musiał się schlać... Parszywy śmieć.
- Skoro moja prababcia była wampirzycą to... - Sophie zawahała się przez chwilę - .. .to
jakim cudem potem zmarła?
- Wilkołaki - odparł z obrzydzeniem Chris. - To przez nie Elizabeth nie żyje. Ogień...
Jedyny żywioł, nad którym panują wilkoczłecze istoty. To najprawdopodobniej było przyczyną jej
śmierci. - Głos mu się załamał, a oczy zaszkliły na samą myśl o torturach, przez które przeszła jego
dziewczyna. - Aby zabić wampira, trzeba go spalić w całości na stosie.
Sophie zrobiło się żal Chrisa, który uchronił jej prababcię przed śmiercią, a potem
kompletnie odmienił jej potworne życie. Zdawała sobie sprawę z tego, jak bardzo musiał cierpieć
po stracie ukochanej. Tym bardziej że kochał Elizabeth przez około dwieście lat.
Zimny, porywisty wiatr coraz mocniej dawał się we znaki. Chris podszedł powoli do
Sophie, której ze wzruszenia pociekły łzy.
- Sophie, nie płacz. - Delikatnie objął zimnymi dłońmi jej twarz i spojrzał głęboko w lekko
zaszklone od łez oczy. - Kobieta nie powinna pokazywać swoich łez byle komu.
Sophie spojrzała na niego pytająco. Szybko przetarła ręką oczy. On pogładził wierzchem
dłoni jej zmarzniętą twarz i przytulił do siebie.
- Albowiem są one piękniejsze niż najcenniejszy kryształ... dlatego nie powinno się ich
rozlewać z byle powodu - wyszeptał do ucha.
Sophie poczuła miły dreszcz.
- Wilkołaki, wampiry, demony, syreny i Bóg wie co jeszcze, a ja - zwykły człowiek - nic o
nich nie wiedziałam aż do tej chwili. Jak to możliwe...?
- To dlatego, że wszystkie te istoty dobrze się ukrywają i mieszkają w odludnych miejscach.
Albo po prostu utożsamiają się z ludzmi.
Deszcz zaczął powoli padać. Krople spływały po płycie.
- Chodzmy stąd lepiej. Zaraz będzie burza.
Sophie raz jeszcze spojrzała na grób prababki. Uśmiechnęła się smutno, po czym razem z
wampirem opuścili różaną kaplicę .
ROZDZIAA 7
- Kwadrans po siódmej - powiedziała Sophie sama do siebie, wpatrując się w ogromny zegar
stojący przy wejściu. - Dlaczego nikt nie przyszedł na kolację? W całym domu cisza jak makiem
zasiał, odkąd wyszłam z łazienki. Nie lubię jeść samotnie...
Sophie udała się z jadalni na hol. Przeszła niedaleko ogromnych wrót i pokierowała się w
stronę schodów. Nagle ciszę przerwał głośny grzmot, a wszystko rozjaśniło się w ułamku sekundy.
Brr... Ale straszny piorun... Rano śnieg, teraz burza - pomyślała Sophie.
Nagle z wielkim hukiem otworzyły się hebanowe drzwi. Do środka wleciało mnóstwo liści
niesionych przez porywisty wiatr. W całym domu zadzwięczały huki wydobywające się z
podwórza. Jęki wiatru i głuche grzmoty. Sophie z przerażeniem wpatrywała się w postać, która z
trudem zamknęła drzwi pchane przez wiatr. Gdy w końcu je zamknęła, ruszyła w kierunku szafy.
Istota ta miała długą, granatową pelerynę z kapturem, przez który Sophie nie mogła ujrzeć twarzy
właściciela. Stała jak wryta i wpatrywała się w przybysza. Ten zaś otrzepał się energicznie z wody i
brudu, po czym zapalił świeczkę, która zgaszona została przez podmuch wiatru.
- O wiele lepiej, jak jest jasno, prawda? - odezwał się męskim głosem.
Sophie zamurowało. Co to ma być?!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]