[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Zawsze chciałam tylko ciebie - odparła szczerze i posmutniała, pomyślawszy sobie, jak
krótko go będzie miała. Szybko znudzi mu się jej niewinność, znudzi mu się ona sama.
Mieli ze sobą tak du\o wspólnego, ale on chciał tylko jej ciała, nie chciał duszy ani serca.
- Co się stało? - zapytał.
- Nic - wzruszyła ramionami. - Mówiłeś coś o sukience.
- Rzeczywiście - zaśmiał się. - A więc chodzmy.
Zaprowadził ją do eleganckiego magazynu, prosto do działu z najdro\szymi sukniami
Chciała się cofnąć, ale przytrzymał ją mocno za rękę. Młodej ekspedientce wyjaśnił
dokładnie, o jaką suknię mu chodzi.
- Ale ja nie chcę, \ebyś kupował mi sukienki - zaprotestowała Amanda, kiedy
sprzedawczyni na chwilę zniknęła na zapleczu.
- Dlaczego? Chcesz iść na przyjęcie w spodniach? - zapytał z uśmiechem Jace.
Nauczyła się obywać bez pięknych kreacji, ale dopiero w tej chwili zdała sobie sprawę,
ile ją to kosztowało. Wszyscy w tym eleganckim sklepie widzą, \e Jace kupuje jej
ubrania. Co sobie o tym pomyślą? śe jest jego utrzymanką. W jej oczach pojawiły się łzy.
No, có\, do pewnego stopnia to prawda. Przecie\ ju\ mu siebie obiecała.
Zbladła i spuściła oczy.
- Co się stało? - zapytał Jace, unosząc jej brodę. - Kochanie, czy\bym powiedział coś
złego?
Na szczęście wróciła sprzedawczyni i Amanda nie musiała udzielać mu tej bolesnej dla
niej odpowiedzi.
- Mam tu coś wyjątkowego - zachwalała ekspedientka, . trzymając na wieszaku obłok
ręcznie malowanego tiulu. Był lekko przezroczysty, w kolorze kości słoniowej, malowany
w delikatne, zielone listki. Amanda nigdy, nawet wtedy, kiedy miała pieniędzy jak lodu,
nie kupiła sobie czegoś tak pięknego.
- Jest wspaniała. - Ekspedientka wymieniła nazwisko projektanta. Nie zwa\ając na
protesty Amandy, zaprowadziła ją do przymierzami.
Amanda przyglądała się swemu odbiciu. Ju\ od dawna nie miała na sobie tak drogiej
sukni, nie czuła miękkości tiulu spowijającego jej ciało. Bladozielony kolor listków
rozświetlił brąz jej oczu, dodał tajemniczości twarzy.
- Czy będziesz tam siedzieć cały dzień? - rozległ się zza zasłony niecierpliwy baryton. '
Amanda wyprostowała się i lekkim krokiem wyszła z przymierzalni.
- Czy\ nie le\y doskonale? - zapytała z uśmiechem sprzedawczyni.
- Doskonale - przyznał cicho Jace, ale patrzył nie na suknię, tocz na zarumienioną twarz
Amandy.
- Biorę ją.
Amanda zdjęła suknię i czekała, a\ ją zapakują.
- Nie zapytałam o cenę - odezwała się niepewnie - ale na pewno kosztuje majątek, Jace.
Wolałabym coś... coś tańszego.
- Nie jestem biedny - przypomniał jej. - Zapomniałaś?
Amanda spuściła oczy. Zrobiło jej się słabo. A wiec Jace myśli, \e mu się po prostu
sprzedała, \e dała się kupić za kilka ładnych strojów?
Jace zapłacił i podał jej firmowe pudło. Wzięła je od niego z obojętną miną.
- Idziemy - rzekł z cię\kim westchnieniem. Otworzył drzwi swego srebrnego mercedesa,
wyjął jej z rąk pudełko i rzucił niedbale na tylne siedzenie, po czym usiadł za kierownicą.
Gwałtownym ruchem przekręcił kluczyk w stacyjce i uruchomił silnik.
- Zapal mi papierosa - powiedział, rzucając jej na kolana paczkę.
Amanda, bez słowa, posłusznie wykonała polecenie.
- Nie podoba ci się ta cholerna sukienka? - zapytał sucho.
- Jest bardzo ładna. Dziękuję.
- Czy mo\esz mi, do diabła, powiedzieć o co chodzi? - krzyknął, obrzucając ją wściekłym
spojrzeniem.
- O nic - odparła cicho. Patrzyła prosto przed siebie.
- O nic - powtórzył, zaciągając się papierosem. - Nie najlepiej zaczyna się nasz związek,
gołąbku.
- Wiem - przyznała cicho Amanda. - Suknia jest cudowna, Jace, tylko... wolałabym,
\ebyś tyle na mnie nie wydawał.
- Moim zdaniem jesteś tego jak najbardziej warta, kochanie. - Wziął ją za rękę.
Amanda patrzyła na jego ciemnobrązowe, silne palce, tak bardzo kontrastujące z jej
własnymi.
- Jesteś taki opalony - szepnęła.
- A ty bladziutka - odparł. - Szkoda, \e muszę wracać do biura. Wolałbym spędzić ten
dzień z tobą.
Amanda westchnęła rozmarzona.
- Ja te\.
- Przyjadę dopiero w ostatniej chwili - rzekł, kiedy zajechali przed Casa Verde. - Czekaj
na mnie. Idziesz do Sullevanów ze mną, nie z Duncanem.
- Tak, Jasonie - potwierdziła posłusznie.
Jason pochylił się, \eby otworzyć jej drzwi. Jego twarz znalazła się tu\ obok jej twarzy.
Poczuła zapach wody kolońskiej i ciepło oddechu. Mimowolnie nachyliła się odrobinę do
przodu i dotknęła wargami jego ust.
Oczy Jace'a rozbłysły.
- Przepraszam - szepnęła Amanda, poruszona gwałtownością jego spojrzenia.
- Za co?- zapytał Jace. - Czy musisz mieć specjalne pozwolenie, \eby mnie całować czy
dotykać?
- To... to dla mnie ciągle coś nowego.
- Powiedziałem ci ju\ rano - rzekł szorstko - \e lubię, kiedy mnie dotykasz. Na miłość
boską, przecie\ mo\esz wskoczyć mi do łó\ka, kiedy tylko zechcesz, a ja zawsze
powitam cię z otwartymi ramionami.
Amanda spojrzała na niego niepewnie i czułym gestem odgarnęła kosmyk włosów z jego
czoła.
- To wszystko jest takie nowe - szepnęła.
- Tak. - Nachylił się ku niej, ujął ją pod brodę i pocałował delikatnie. - Uwielbiam twoje
usta - szepnął czule. - Mógłbym je całować do końca \ycia.
- Ja te\ lubię cię całować - szepnęła Amanda i objąwszy go za szyję, oddała pocałunek.
- Nie idz do pracy - poprosiła cicho.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]