They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

naprawdę dobrze się zastanowi  postarałem się o to. Mogłem mieć tylko nadzie-
ję, że debiut dotyczący naruszenia domu nie odbędzie się z moim udziałem. . .
Człowiek musi na czymś polegać.
No nie?
Jakkolwiek by było, znalazłem się bezpiecznie w domu, gdzie też byłem bez-
pieczny. Cawti siedziała w salonie, czytając tę ich gazetkę. Może nie byłem aż tak
bezpieczny, jak sądziłem. . .
 Wcześnie wróciłaś  powitałem ją.
Nie uśmiechnęła się, gdy na mnie spojrzała.
 Ty skurwielu!  powiedziała z uczuciem.
Poczułem, że się czerwienię, i byłem na siebie za to wściekły. Podobnie jak za
to, że dałem się zaskoczyć, choć wiedziałem, że szybko się zorientuje w sytuacji.
I domyślałem się, jak zareaguje. Nie pomyliłem się, więc dlaczego, do cholery,
zaskoczyło mnie, że zrobiła to, czego się spodziewałem.
 Aadnie to tak. . .
 Chyba nie myślałeś, że nie zorientuję się, że to ty pogoniłeś ludzi Hertha,
zwalając winę na nas?!
149
 Wiedziałem, że się zorientujesz.
 Więc?
 Realizuję pewien plan.
 Plan!  warknęła pogardliwie.
 Plan. Robię co muszę.
Miała minę na wpół pogardliwą, na wpół wściekłą. Duże osiągnięcie.
 To co musisz  powtórzyła takim tonem, jakby chodziło o zwyczaje sek-
sualne teckli.
 Właśnie.
 Robisz wszystko, co możesz, by zniszczyć jedynych ludzi, którzy. . .
 W końcu będą cię kosztować życie? Tak. A tak na marginesie, za co chcesz
oddać to życie?
 Za lepsze życie dla. . .
 Och, przestań! Oni są tak pełni wielkich idei, że nie potrafią zrozumieć,
że świat jest pełen ludzi, których nie można ignorować i niszczyć dla osiągnięcia
tych idei. Pojęcie jednostki jest dla nich czymś zupełnie nieważnym lub nieistnie-
jącym. Popatrz na nas: na siebie i mnie. Jesteśmy na etapie jeżeli nie wojny, to
kłótni na pewno z powodu tak bzdurnego z punktu widzenia rodziny jak ci wspa-
niali zbawcy ludzkości. A jedyne, co ty potrafisz dostrzec, to jakie skutki moje
działanie będzie miało dla nich. Na to, jakie będzie miało dla nas, jesteś ślepa,
a to, jakie już mają, cię nie interesuje. Czy to ci nie uświadamia, że nie postępują
właściwie?
Roześmiała się, ale w tym śmiechu nie było wesołości, tylko nienawiść.
 Oni nie postępują właściwie? To wniosek, do którego doszedłeś? %7łe ruch
jest zły?
 Tak. Dokładnie taki jest mój wniosek.
Skrzywiła się pogardliwie.
 I spodziewasz się, że ja to kupię?
Wytrzeszczyłem oczy i wykrztusiłem:
 O czym ty mówisz? Co masz kupić?
 Chodzi mi o to, że mi tego nie sprzedasz.
 Czego znowu mam ci nie sprzedać?
 Możesz sprzedawać sobie co chcesz i komu chcesz, ale nie mnie.
 Kobieto, opamiętaj się!  warknąłem.  Co ja jestem: handel obwozny
i drobne kradzieże?! Mówimy o naszej przyszło. . .
 Zamknij się!  przerwała mi gwałtownie.  Swołocz!
Nigdy dotąd nie używała w stosunku do mnie inwektyw, czy wyzwisk. Aż
dziwne, jak to zabolało.
Po raz pierwszy od sceny w biurze poczułem złość skierowaną konkretnie
przeciw niej. Stałem, czując, jak twarz mi tężeje, a jej spojrzenie tylko potęgowa-
ło mój gniew. W uszach mi dzwoniło i zdałem sobie sprawę, że trącę nad sobą
150
kontrolę, a gniew zamienił się we wściekłość. Zrobiłem krok w jej stronę. Prze-
stała się uśmiechać. Spojrzała na mnie okrągłymi oczyma i cofnęła się. Dopiero
wtedy zauważyłem, że wstała. Nie wiem, co by się stało, gdyby się nie cofnęła.
Ten krok dał mi moment samokontroli. Skręciłem ku drzwiom i wyszedłem. . .
 Nie na ulicę! Szefie!
Rozpaczliwy głos Loiosha i chłodny powiew wiatru otrzezwiły mnie nieco.
Zrozumiałem, że mogę być w niebezpieczeństwie, i przemknęło mi przez myśl, by
teleportować się do Czarnego Zamku. Zaraz potem uświadomiłem sobie, że w tym
stanie ducha do teleportu się nie nadaję. Poza tym gdyby ktoś mnie zaatakował,
byłbym mu naprawdę wdzięczny.
Ruszyłem przed siebie, starając się panować nad sobą na tyle, na ile byłem
w stanie, a nie było to wiele. A potem przypomniałem sobie, czym skończył się
ostatni taki kretyński spacer po mieście, i to mnie dość skutecznie otrzezwiło.
Nie na tyle jednak, bym go zaprzestał.
Sądzę, że tej nocy zatroszczyła się o mnie Verra, moja Bogini Demonów. Albo
też miałem więcej szczęścia niż rozumu. Herth musiał wyznaczyć sporą nagrodę
i rozesłać kogo mógł na poszukiwanie mnie (że o Quayshu nie wspomnę). A nikt
mnie nie zaatakował, mimo że przeszedłem spory kawałek i jeszcze posiedziałem
sobie na dodatek przy nieczynnej fontannie na Malak Circle. Loiosh cały czas
mnie pilnował, ja zresztą też się rozglądałem, wypatrując ewentualnego zagroże-
nia, ale z takim dziwnym uczuciem, jakby to nie miało nic wspólnego ze mną.
Jakbym stał z boku i obserwował.
Nie przeszkadzało mi to myśleć. A wszystko zaczęło się od tego, że zobaczy-
łem twarze: Cawti przyglądającą mi się tak, jakbym złapał nieuleczalną chorobę.
Dziadka z zatroskaną, ale kochającą miną. Mego starego przyjaciela Mellara, jak
zwykle spokojną. A na koniec Franza, przyglądającego mi się oskarżycielsko.
To ostatnie było tyleż dziwne, co pozbawione sensu  nie znałem go i nie
troszczyłem się o niego. Był mi obojętny. Nie widziałem go nigdy żywego, a prze-
lotne spotkanie z jego duchem tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie ma-
my ze sobą nic wspólnego. Tylko dlaczego moja podświadomość wykorzystała
akurat jego gębę?
Znałem sporo Dragaerian uważających, że Teckle są jacy są, bo tak jest ten
świat urządzony i tak być powinno. To, co ich spotka w życiu, nikogo nie obcho-
dziło, natomiast jeśli jakiś Teckla chciał poprawić swój byt, nie przeszkadzali mu.
Najczęściej byli to lordowie, posiadacze dużych majątków ziemskich uważający,
że w pełni na nie zasługują i że to też jest normalne. Nie wstydzili się tego, że są
bogatsi czy lepsi od innych. Mogłem zrozumieć takie podejście. Co prawda miało
to niewiele wspólnego z prawdziwą sytuacją Teckli, za to było całkiem logiczne
z dragaeriańskiego punktu widzenia.
Znałem też paru Dragaerian rozpaczających głośno nad losem Teckli (i ludzi)
i dających gotówkę rozmaitym instytucjom dobroczynnym na biednych i bezdom-
151
nych. Większość była całkiem majętna i poza tym niegłupia. A ja nimi gardziłem.
Bo większość z nich tak naprawdę gardziła biedniejszymi od siebie i miała z tego
powodu takie wyrzuty sumienia, że oszukiwała sama siebie. Raz: nie przyjmo-
wali do wiadomości porządku społecznego, w którym żyli, dwa: wmawiali sobie,
że robią coś dobrego i że to coś zmieni. No i znałem (przymusowo, ale zawsze)
Kelly ego i jego grupę. Byli tak zaślepieni swoją ideą poprawy świata, że nikt
i nic więcej nie liczyło się dla nich. Byli kompletnie i całkowicie bezwzględni 
naturalnie w imię dobra ludzkości.
Praktycznie z tych trzech grup składało się całe społeczeństwo, w którym ży-
łem, tylko że sam nie bardzo mogłem się zdecydować, do której pasowałem.
Na pewno nie do ostatniej. Mogłem zabijać jedynie konkretne osoby, nie całe
społeczeństwa. Miałem wysoką opinię o swoich umiejętnościach, ale nie aż tak
wysoką, by zdecydować się zniszczyć całe społeczeństwo jedynie na podstawie
własnego widzimisię, ani też nie byłem takim megalomanem i maniakiem, by
ryzykować śmierć tysięcy, gdybym się pomylił. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mexxo.keep.pl