[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Zapiekło go pod powiekami.
Już po wszystkim, teraz może pójść swoją drogą. Zdarzało mu się robić rzeczy
szalone, a nawet złe, ale czy tylko jemu? Spróbuje być lepszy. To wszystko, co może zrobić.
Nagle poczuł się najszczęśliwszym z ludzi.
- Chodzmy do domu.
- Chodzmy.
Wziął Lauren za rękę i ruszyli ścieżką do bramy.
Po południu do dworu zjechali się tłumnie przyjaciele, sąsiedzi, farmerzy, wyrobnicy i
wieśniacy. W ogrodzie rozpoczęło się przyjęcie.
Kiedy hrabia i hrabina przestali podziwiać ręczne robótki, ciasta i wyroby z drewna
przyniesione w prezencie, a babka wysłuchała wierszy na swoją cześć (odmawiając jednak
ich oceny) - Lauren i Kit urządzili zawody i inne gry zręcznościowe.
Były więc biegi, wyścigi w workach, trzynożne gonitwy" dla wszystkich dzieci i walki
na kije do krykieta oraz kule dla chłopców, a także na drewniane polana dla młodzieńców.
Strzelano również z łuku. Wygrała jedyna uczestniczka płci żeńskiej, Morgan Bedwyn, która
przyjechała do Alvesley z Alleyne'em. Oznajmiła jednak wyniośle, że na wieczornym balu
nie zostanie, ponieważ książę Bewcastle z iście barbarzyńskim uporem sprzeciwił się temu.
Uznał, że jako szesnastolatka jest jeszcze za młoda na bale. Kiedy Alleyne zaśmiał się,
słysząc to wyjaśnienie, Morgan zagroziła, że strzeli mu z łuku między oczy.
Kiedy skończyły się gry, wszystkich poczęstowano herbatą, a Lauren krążyła wśród
gości z tacą i niemal dla każdego miała miłe słowo. Zgrzała się jednak i zmęczyła. Czy nie
zabraknie jej siły na wieczorne tańce?
Hrabia po wyjściu ostatniego z gości rzucił pomysł, żeby wszyscy poszli wypocząć.
*"Biegi, w których każdy z ich uczestników ma jedną nogę przywiązaną do nogi swego partnera (przyp.
tłum.).
Głośnym dzwonkiem miano dać sygnał, że już czas wstać i ubrać się na obiad i bal.
- Pójdziesz się przejść? - spytał Kit, biorąc ją za rękę.
Spacer był ostatnią rzeczą, której życzyłaby sobie w tej chwili. Spędzała swój ostatni
dzień w Alvesley. Czuła paniczny lęk na myśl, że mogłaby tu zostać dłużej. Ma tak mało
czasu... Tylko ten wieczór i resztę popołudnia.
A jednak zgodziła się. Z uśmiechem.
Nie odeszli daleko. Z początku, gdy skierował się w stronę jeziora, pomyślała, że chce
znów zabrać ją na wysepkę. Czyżby mieli się tam kochać jeszcze jeden raz? Choć jakaś jej
cząstka pragnęła tego szczerze, nie zmartwiła się, gdy zaprowadził ją tam, gdzie stali wczoraj
z Sydem. Słońce zeszło już nisko i drzewa rzucały cień na brzeg.
Och, cóż to był za dzień! - jęknęła, siadając na trawie koło Kita. - Mam nadzieję, że
nie zmęczył zanadto twojej babki.
- Bawiła się doskonale. - Kit położył się na plecach i przymknął oczy.
Lauren zdjęła kapelusz i wyciągnęła się przy nim. Poszukała jego ręki.
Jakże naturalny wydał się jej teraz ten wspólny wypoczynek, pełen zwykłych,
drobnych, serdecznych gestów. I jaki krzepiący.
%7ładne z nich nie było skore do rozmowy. Może po raz ostatni są razem? Lauren
chciała utrwalić tę chwilę w pamięci, tak żeby w przyszłości mogła ją przywołać. Nie od razu
jednak, bo wspomnienie krótkiego lata, kiedy żyła pełnią życia, będzie jej chyba długo
sprawiało ból. Nieprędko zdoła spokojnie wspominać rozleniwiający upał, chłodną, sprężystą
trawę, zapach kwiatów, brzęczenie owadów, ciepło jego dłoni.
Zasnęła.
Usiłowała strząsnąć mrówkę lub też coś innego, co pełzło po jej nosie i chciało ją
obudzić, na co wcale nie miała ochoty. Uparty owad nie chciał jednak odlecieć. Strzepnęła go
gwałtownie, a wtedy ktoś koło niej zaśmiał się cicho i pocałował ją w usta.
- Ach, to ty! - mruknęła sennie, widząc długie zdzbło trawy w jego ręce. - Ty
wstręciuchu!
- Wstawaj, czas na bal, Zpiąca Królewno!
- Nie królewna, tylko Kopciuszek! - Zamknęła oczy. - To inna bajka! Zpiąca
Królewna nie chodziła na bale i spała sobie przez całe sto lat.
- Jak w takim razie spotkała królewicza, który zbudził ją pocałunkiem? Otworzyła
oczy i znów się uśmiechnęła.
- Czy ja naprawdę spałam?
- Chrapałaś tak strasznie, że nie mogłem zmrużyć oka.
- Daj spokój. - Ziewnęła. Na chwilę zapomniała, że to jej ostatni dzień w Alvesley.
- Lauren... chciałbym, żebyśmy ustalili termin ślubu. Obudziła się na dobre.
- Nie, Kit.
- Dlaczego? - Uniosła dłoń, żeby odgarnąć pasmo włosów z czoła. - Tego nie było w
naszej umowie.
- Do diabła z umową!
- Nie mów tak. To nieładnie.
- Najmocniej przepraszam, madame. Uśmiechnął się szelmowsko. - W umowie nie
było też ani słowa o... innych rzeczach, które przecież zrobiliśmy. Musimy się pobrać.
Możesz przecież być w ciąży.
- Mam nadzieję, że nie. A ślub zepsułby wszystko. Kit, myślę, że zdarzyło mi się coś
cudownego i niepowtarzalnego. Daliśmy sobie wolność. Uwolniliśmy się nie tylko od tego,
co narzucali nam inni, ale od wszystkiego, co stało nam na drodze do szczęścia - tobie przez
lata, a mnie przez całe życie. Nie musimy się w nic wikłać, możemy rozwinąć skrzydła.
Spojrzał na nią oczami pozbawionymi wyrazu.
- Naprawdę sądzisz, że znalezliśmy wolność każde z osobna? %7łe małżeństwo byłoby
pułapką?
Owszem, tak właśnie sądziła, przynajmniej jeśli chodziło o rozum. Serce to co innego.
Serce nie zawierało żadnej umowy. A wyjaśnianie, że serdeczna czułość nie wystarczy do
małżeństwa, byłoby nie w porządku. Kiedyś taka czułość może by jej wystarczyła, tylko że
Kit nie był Neville'em. Nie był kimś, z kim dorastała. Kit był... inny. Serdeczna czułość to za
mało dla niego, zwłaszcza że z jego strony wchodziło w grę coś znacznie silniejszego.
- Naprawdę tak sądzę - powiedziała, zmuszając się, żeby spojrzeć mu prosto w oczy. -
Pamiętasz naszą umowę? Zaręczyny miały wyglądać na prawdziwe. Byłeś na tyle rycerski, że
chciałeś mnie przekonać, żebym nie ja je zerwała, że to zakrawałoby na farsę. Miałam to
zrobić dopiero we właściwym czasie.
- Jeszcze nie teraz! - rzekł pospiesznie.
Już nabierała tchu, żeby powiedzieć, że jutro wyjeżdża, ale zrezygnowała.
- Dobrze. Jeszcze nie teraz - zgodziła się cicho, a on znowu położył się w trawie.
Mimo że nie odwróciła głowy, wiedziała, że patrzy w tej chwili w niebo, podobnie jak
ona, i że już ani nie zaśnie, ani nie zazna spokoju. Leżeli jeszcze długo, zanim Kit podniósł
się bez słowa i podał jej rękę.
21
Po obiedzie Lauren stanęła wraz z Kitem, hrabią i hrabiną w drzwiach sali balowej,
witając gości. Babka zasiadła w wygodnym fotelu obstawionym z trzech stron kwiatami, w
swojej prywatnej altanie, jak się na jego widok wyraziła. W nim też przyjmowała życzenia i
pocałunki od każdego, kto przybył z prezentem.
Lauren po powrocie znad jeziora nie odpoczęła ani chwili. Po kąpieli, ubraniu się i
uczesaniu spadł na nią obowiązek pomagania hrabinie przy dekoracji, nad którą służba
mozoliła się przez całe popołudnie. Sala balowa wyglądała jak prawdziwy ogród. To Lauren
podsunęła pomysł, żeby ograniczyć kolory do różnych odcieni różu, fioletu i bieli.
Oczywiście była i zieleń, tak często lekceważona przy układaniu kwiatów. Lauren miała
ogromne wyczucie koloru i formy, co hrabina przyznała z wyraznym uznaniem.
Nie było tu tłoku częstego na balach londyńskich, lecz goście przybyli licznie, nim
[ Pobierz całość w formacie PDF ]