They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Zabrali obrazki Charliego, chociaż prosiłem, żeby mi
je zostawili. Były przecież swego rodzaju prezentem od
177
niego dla mnie. Powiesiłem je nad stolikiem w kuchni
i patrzyłem na nie przy każdym posiłku, jakoś mi się spo-
dobały. Jednak nie odważyłem się wykłócać o te rysunki,
nie chciałem, żeby wyszło na to, że mam obsesję, w koń-
cu to tylko parę delikatnych dziecięcych obrazków. Może
dostanę je z powrotem, kiedy już będzie po wszystkim?
Przesłuchiwali mnie, aż zacząłem mieszać jedno
z drugim. Nadal ani słowa nie powiedziałem o czekola-
dzie. O niektórych sprawach można przecież zapomnieć.
Raz za razem powtarzałem, że przecież pojechałem do
rodziny Charliego i zostawiłem psa. A chyba nikt nie jest
na tyle głupi, żeby chłopcu coś zrobić, a potem pokazy-
wać się jego rodzicom? Dwaj młodzi gliniarze patrzyli
na mnie zza brudnego stołu, oglądali rysunki z każdej
strony.
- Właściwie to zdarza się - stwierdził jeden z nich -
że czasami ktoś chciałby się przyznać, ale nie potrafi,
nie ma odwagi. Musi za to doprowadzić do zdemasko-
wania samego siebie, żeby już dłużej nie dusić w sobie
poczucia winy.
Ten drugi lustrował mnie bez żenady. Ile zaginionych
dzieci i nastolatków przypada na jedne wakacje? Takich,
które pojawiały się po kilku dniach, bardzo dobrze świa-
dome faktu, że kurewsko przerazili swoich rodziców?
- Sam mam dzieci - powiedziałem.
- Tak? - przekrzywił głowę, żeby przeczytać, co na-
bazgrałem ołówkiem na blacie.
- Tak, nie jestem jakimś odludkiem, który tylko czyha,
żeby przeszedł tędy samotny chłopiec...
- Nie, nie - odpowiedział.
178
- Mam w domu trójkę dzieci... i Ingrid, moją żonę.
Przyjeżdżam tu czasami, żeby sobie trochę powędrować
w ciszy i spokoju, po prostu - ciągnąłem.
- Tak, to nie jest zabronione - powiedział.
Wyjąłem z portfela zdjęcie Ingrid. Było z jesieni tego
roku, kiedy się rozwiedliśmy, z czternastych urodzin
Jensa - szesnastoletnie, ale nie miałem nowszego. Szyb-
ko rzucił na nie okiem.
- Młoda - powiedział tylko, wkładając rysunki Char-
liego do swojego segregatora, poprosił mnie o adres i do-
wód. Podałem adres Ingrid, niemal od razu tego żałując,
ale nie odważyłem się wyjaśniać, mógłbym się zapęt-
lić. Na zdjęciu na lewo od Ingrid wystawało nagie ramię
Jensa. To z tatuażem zrobionym przez Krystiana, kiedy
dorwał się do jakiegoś noża.
- Tak, Boże - mruknąłem - dzieciaki... kiedy czło-
wieka przy nich nie ma, zaraz się coś musi wydarzyć.
Spojrzałem na twarz Ingrid. Co ty możesz o tym wie-
dzieć, Jack? - pytała. - No co ty możesz wiedzieć? Po-
wiedziałem policjantowi, że chciałbym się dowiedzieć,
gdyby się odnalazł. Poprosiłem, żeby mnie zawiadomili,
żebym nie musiał martwić się dłużej niż to konieczne.
Ale wstali, nawet na mnie nie patrząc. Chyba nie zano-
towali tego w swoich papierach.
Jeszcze do niedawna ten Charlie nie istniał w mojej
świadomości. Teraz nie potrafiłem już ugotować jajka ani
pójść do klopa bez myśli o nim. Zrobiłem się zupełnie
głupi i dziwny. Muszę z kimś porozmawiać. Głos Ingrid...
pomyślałem sobie. Dawniej mnie uspokajał i nadal, kiedy
179
coś poszło nie tak, zdarzało mi się do niej dzwonić. Ale
kiedy wreszcie zebrałem się w sobie i wystukałem jej nu-
mer, odebrał Krystian. Na początku nawet nie skojarzył,
że to ja, jak gdyby Ingrid miała masę facetów, którzy te-
lefonują do niej pózno wieczorem. Kompletne nic z uspo-
kajającego działania, Ingrid jest na drugiej półkuli, po-
wiedział Krystian, po czym z miejsca zaczął mówić o Kaj.
Charlie... Kaj... wszystko mi się zlało, jakimś sposobem
udało mi się zakończyć rozmowę, ale kiedy potem po-
szedłem po piwo, które chłodziło się w wiadrze w rze-
ce, nie mogłem sobie przypomnieć, co powiedziałem.
Dwa dni pózniej znów przeszukali rzekę, po wskazów-
ce jakiegoś miłośnika biegów na orientację, któremu zda-
wało się, że coś widział. Wyłowili z dna jego psa. Sierść
była brunatna od błota, początkowo nie dało się go roz-
poznać, nie było nawet widać, co to jest, to, co wyciąg-
nęli. Rodzina przyszła go zidentyfikować, kiedy umyty
i z zamkniętymi oczyma leżał na niebieskiej plastiko-
wej płachcie. Nie miał żadnych widocznych uszkodzeń,
zdechł z braku tlenu, płuca miał pełne wody. Stałem ka-
wałek z boku i obserwowałem. Szkoda tego pięknego psi-
ska, chłopcu byłoby smutno, gdyby się o tym dowiedział.
Czekałem, aż powiedzą, że znalezli Charliego, ale nie
było już kontaktu. Nikt też nie zadawał dalszych pytań,
mimo że przychodziło mi do głowy coraz więcej odpo-
wiedzi i szczegółów. W końcu dotarło do mnie, że muszę
wyjechać, że nie mogę siedzieć co rano przy stole i ga-
pić się na to miejsce, skąd wyłowili jego psa ze szlamu.
Nie, jeśli chciałem mieć szansę kiedykolwiek wyrzucić
ich ze swojej głowy.
180
Zanim pojechałem, włożyłem numer swojej komórki
do plastikowego worka i zostawiłem pod kamieniem
w miejscu, gdzie stała przyczepa. Gdyby Charlie wrócił,
chciałem o tym wiedzieć. Pragnąłem mu powiedzieć,
że pies umarł, nie cierpiąc, że wyglądał błogo, zanim
zawinęli go w niebieski plastik i zabrali. Zadzwoń do
mnie, napisałem pod numerem i narysowałem niepo-
radnie swój autoportret, bo nie pamiętałem, czy powie-
działem mu chociaż, jak mam na imię, ale obrazki to był
przynajmniej język, który rozumiał. Może - myślałem
sobie - wrócił już do rodziców? W każdym razie będę
musiał spróbować to sobie wmówić. %7łe jezdzi w kółko
po polu kempingowym na rowerze, który, widziałem, le-
żał w trawie obok ich przyczepy, niedbale rzucony przez
kogoś, kto się spieszył do lata.
Jechałem po prostu przed siebie. Wyjąłem awaryjne
papierosy ze schowka. Leżały tam i zwyczajnie czekały
na sytuację taką jak ta, kiedy nie można zebrać myśli bez
szluga. Jakoś w połowie beznadziejnie długiej, prostej
drogi przyszło mi nagle do głowy, że mogę pojechać do
Krystiana i Kaj, mimo że Ingrid nie ma w domu. Prze-
cież nie widziałem ich od wieków, ale jeśli krytyczne
spojrzenie Ingrid zostawi nas w spokoju, być może nawet
pójdzie nam łatwiej? Między trójką dorosłych ludzi. Po-
winno pójść. Jest tam przecież Krystian, on nigdy nie był
trudny ani pokręcony. Nie chował do mnie urazy, w prze-
ciwieństwie do Jensa. Zatrzymałem się na poboczu i roz-
winąłem mapę. Nie miałem już pojęcia, gdzie jestem.
KRYSTIAN
(Chłopiec-pies)
- Chłopiec-pies uciekł - odezwała się Kaj, jakby mó-
wiła o kimś, kogo znamy.
Widzę przed sobą ujadające, przycupnięte stworze-
nie - pół człowiek, pół owczarek - które ryje na wysy-
pisku śmieci w poszukiwaniu ochłapów jedzenia. Kaj
siedzi w ubikacji za uchylonymi drzwiami, pochylona
nad gazetą czyta na głos.
- Chłopiec-pies... znaleziono go zeszłej wiosny
w mieście portowym w Chile. Mieszkał razem ze sta-
dem dzikich psów i żywił się mlekiem ciężarnej suki.
W końcu, choć zachowywał się agresywnie i stronił od
ludzi, udało się go złapać i przewiezć do domu dziecka.
Tam chodził na czworakach, sikał na podłogę i skamlał.
Więc posypały się listy od ludzi, którzy chcieli się nim
zaopiekować. Uczynić swoim. Ostatecznie uciekł i prze-
padł bez wieści".
Gdyby mama Kaj zostawiła ją w lesie, zamiast przycho-
dzić do nas, być może Kaj też zostałaby dzieckiem-zwie-
rzęciem. Moglibyśmy o niej usłyszeć w wiadomościach:
182
dziewczynka-kuna, dziecko-borsuk, raporty o tym, jak
przemyka w pobliżu domostw.
- Zastanawiam się, gdzie on teraz jest? - mówi Kaj
i leje wodę do wanny. - Myślisz, że odnalazł swoją wa-
tahę? Może zagryzły go na śmierć, bo pachniał człowie-
kiem?
Szyja mnie boli po tym, co się wydarzyło w basenie.
Coś mi tam w wodzie naciągnęła, całą noc zle spałem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mexxo.keep.pl