They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kierunku jazdy zdałem się na instynkt mego rumaka, nie ufając już świadectwu własnych
oczu. Blady półksiężyc zakochał się chyba w chmurach; zresztą przez gęstą zasłonę z liści
widziałem jedynie strzępy nieba.
Zacząłem modlić się do ojca, jakby towarzyszył mi on wraz z aniołami stróżami.
Myślę nawet, że byłem bardziej przeświadczony o jego tu obecności niż o istnieniu
jakichkolwiek aniołów. Oto me słowa:
 Pomóż mi, ojcze, dotrzeć do tego miasta. Pomóż mi znalezć bezpieczne
schronienie. Nie pozwól, proszę, by demony udaremniły planowaną przeze mnie zemstę.
Chwyciłem mocno rękojeść szabli. Przypomniałem sobie również o sztyletach, które
nosiłem w rękawie, za pasem i w butach. Wytężałem wzrok, aby coś dojrzeć, lecz w
dalszym
ciągu musiałem ufać memu rumakowi  to on wybierał za mnie drogę.
Raz po raz robiłem krótkie postoje. Nasłuchiwałem, lecz nie dobiegały mnie żadne
podejrzane dzwięki. Jakiż bowiem inny głupiec błąkałby się w nocy po lesie? W pewnym
momencie odnalazłem główny trakt. Las wyraznie się przerzedził i chwilę pózniej otaczały
mnie już pola i łąki. Mój koń mógł pozwolić sobie na urywany galop.
W końcu prawie dosłownie wyrosło przede mną samo miasto  jak się to zdarza, gdy
brama pojawia się tuż za ostatnim zakrętem; wydaje się wtedy, że znalezliśmy się nagle u
stóp jakiejś magicznej fortecy. Westchnąłem z ulgą, choć wrota były szczelnie zamknięte,
jakby w pobliżu obozowała wroga armia.
Tutaj musiałem znalezć schronienie.
Zaspany strażnik, głośno krzycząc z góry, zapytał mnie, kim jestem i co tutaj robię.
I znowu konieczność zmyślenia jakiejś historyjki odciągnęła mnie od chaotycznych i
natrętnych wizji demonicznej Urszuli, jej odciętej ręki oraz pozbawionych głów ciałek
mojego rodzeństwa, leżących na posadzce naszej kaplicy.
Odkrzyknąłem  uniżonym tonem, lecz wykwintnymi słowy  iż jestem scholarem,
który z polecenia Cosima Mediciego przybywa do Santa Maddalany w poszukiwaniu
cennych
książek. Nade wszystko pragnąłem tu znalezć stare modlitewniki, w których odmalowano
żywoty świętych i przypadki objawienia się w tych okolicach samej Maryi Dziewicy.
Zupełny absurd.
Przybyłem zatem tutaj, ciągnąłem, chcąc nawiedzić stare kościoły, szkoły oraz
żyjących w tych murach nauczycieli. Zamierzałem też dobrą florencką monetą zapłacić za
wszystko, co pragnąłby posiąść pan mój we Florencji.
 Tak, tak. Ale podaj swe imię!  nalegał strażnik, uchylając odrobinę niewielkie
drzwi w bramie i oświetlając mnie uniesioną w ręce lampką.
Wiedziałem, że na swym koniu prezentuję się całkiem przyzwoicie.
 De' Bardi  oświadczyłem.  Antonio De' Bardi, krewniak Cosima 
dodałem z pewnym naciskiem w głosie, wykorzystując panieńskie nazwisko żony Cosima,
ponieważ żadne inne nie przychodziło mi do głowy.  Posłuchaj mnie, dobry człowieku.
Przyjmij ode mnie tę zapłatę i zjedz z małżonką dobrą wieczerzę, proszę. Wiem, że już
pózno,
a ja jestem niebywale zmęczony.
Strażnik otworzył bramę. Musiałem zeskoczyć ze swego wierzchowca, żeby
wprowadzić go z opuszczonym łbem na przestronny plac miejski.
 A cóż, na miłość boską  dopytywał się strażnik  poczynałeś sam jeden w
tym ciemnym lesie? Zali nie znasz czyhających tam zagrożeń? Do tego takiś jeszcze młody.
I
co takiego dzieje się w tych czasach z Bardimi, że pozwalają swym sekretarzom na wojaże
bez eskorty?  Schował do kieszeni otrzymane ode mnie pieniądze.  Patrzcie tylko, taki
młodzik! Ktoś mógłby zabić cię tylko dla tych guzików. Co ci się przytrafiło?
Z tego ogromnego placu wychodziła więcej niż jedna ulica  miałem więc szczęście.
A jeśli demony gnieżdżą się również tutaj? Nie znałem przecież zwyczajów i kryjówek tych
stworzeń. Mimo wszystko dalej wylewały się ze mnie słowa:
 To moja wina. Zabłądziłem. Jeśli mnie wydasz, popadnę w tarapaty. Wskaż mi
drogę do jakiejś gospody. Doprawdy wielcem zmęczony. Wez, proszę, jeszcze to. Ależ,
nalegam.  Dorzuciłem parę monet.  Zabłądziłem. Nie usłuchałem porady. Słaniam się
z
wyczerpania. Potrzebne mi wino, wieczerza i łoże. Proszę, dobry człowieku. Nie, nie, nie.
Wez więcej, nalegam. Rodzina Bardi nie skąpi grosza.
Pieniądze nie mieściły się już w kieszeniach strażnika, toteż wetknął je za pazuchę, po
czym oświetlając drogę pochodnią, zawiódł mnie do gospody. Załomotał w drzwi, które po
chwili otwarła jakaś miła staruszka. Kiedym wcisnął jej w dłoń kilka monet, z nieukrywaną
przyjemnością zaprowadziła mnie do wolnego pokoju.
 Wysoko, z widokiem na dolinę  poprosiłem tuż po wejściu.  I może coś na
ząb, jeśli łaska. Jedzenie może być zimne jak lód.
 W tym mieście nie znajdziesz żadnych ksiąg  rzekł strażnik, gdym wszedł za
kobietą na schody.  Cała młódz stąd wybywa. To jest spokojna, kupiecka osada.
Młodzież
w tych czasach woli uniwersytety. Ale mieszka się tutaj rozkosznie, doprawdy rozkosznie.
 A ile tu macie kościołów?  zwróciłem się do staruszki, kiedy doszliśmy już [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mexxo.keep.pl