[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Już powinniśmy iść, ale najpierw chciałbym dowiedzieć się, co postanowiłaś
w sprawie swojej przyszłości.
- Uznasz, że jestem głupia.
- Wątpię.
Zerknęła na jego skarpetki; były niebieskie, ozdobione wagą Temidy. Widok
wpłynął na nią deprymująco, ale już dłużej nie mogła się wykręcać.
- Rezygnuję z prawa, nie będę adwokatem.
Spodziewała się krytycznego komentarza, jednak Lorenzo milczał.
- Studiowałam z zainteresowaniem i przyjemnością, praca w kancelarii odpo-
wiadała mi. Te lata nie są stracone, bo gdybym obrała inny kierunek studiów, nie
spotkałabym ciebie. Mam rodzicom dużo do zawdzięczenia.
- Co będzie dalej?
- Spróbuję urządzić następne przyjęcie i jeśli też się uda...
Miał ochotę roześmiać się triumfalnie, ale zdołał zachować powagę. Od po-
czątku liczył na to, że Carly dojdzie do takiego samego wniosku co on.
- Zwietnie! - Porwał ją w ramiona.
- Zwietnie? - powtórzyła zdziwiona.
Niekiedy sprawiał wrażenie snoba, ale pozory mylą. Był zwyczajnym czło-
wiekiem ceniącym proste życiowe cele. Według niego podjęła słuszną decyzję i
będzie zadowolona.
- Jestem przekonany, że to mądra decyzja.
- Naprawdę tak myślisz?
- Zawsze mówię to, co myślę. No, chodzmy, bo spóznimy się i Zwięty Miko-
łaj się obrazi.
S
R
- Wierzysz w niego?
- Oczywiście.
Restauracja mieściła się w budynku przypominającym hangar. Carly była
bardzo zaskoczona, ale gdy weszła do środka i poczuła aromatyczne zapachy, zro-
zumiała, dlaczego olbrzymia sala jest zapełniona.
Przy drzwiach czekał na nich właściciel, przystojny mężczyzna o błękitnych,
marzycielskich oczach.
- Nie daj się zwieść - szepnął Lorenzo. - Trevor wcale nie jest marzycielem.
- Czytasz w moich myślach?
- Czasem udaje mi się. Dlatego wiem, że jesteśmy dobraną parą.
- Podoba mi się tutaj.
- Trochę ładniej niż w Greasy Jo's?
- Znowu mi wypominasz! Nie darujesz, prawda?
- Nigdy. Wypijmy toast na cześć Zwiętego Mikołaja. O, patrz, zjawił się jak
na zawołanie.
Carly pomyślała, że w swobodnej atmosferze prędko pozbędzie się zahamo-
wań. Już trochę się odprężyła.
Gdy Zwięty Mikołaj zaczął rozdawać prezenty, Lorenzo zamknął jej dłoń w
swojej i szepnął:
- Mam nadzieję, że spodoba ci się prezent.
Kobiety otrzymywały storczyki w wazonikach, a mężczyzni puszki z ziarnistą
kawą. Paczuszki dla Carly i Lorenza były znacznie mniejsze.
- Dlaczego nas inaczej potraktowano?
- Trevor zna mnie od lat i ośmiela się pokpiwać z mojej jedynej słabości.
- Od niego dostajesz skarpetki?
- Tak.
- To rozumiem, ale dlaczego twój znajomy kupił prezent dla mnie?
- Kto mówi, że on kupił?
S
R
- Powiedziałeś... nie, nic nie mówiłeś... Czy mogę otworzyć mój prezent?
- Najpierw ja.
Na widok skarpetek z dzwoneczkami Carly wybuchnęła perlistym śmiechem.
- Nigdy mnie nie zaskoczysz, zawsze będę wiedziała, że nadchodzisz.
- Teraz ty zobacz, co dostałaś.
Rozwinęła papier, wyjęła miniaturową szkatułkę i patrzyła zaintrygowana. Co
tam jest? Za pózno przyznała się, że nie będzie adwokatem i Lorenzo kupił dodatki
do urzędowego stroju.
- Niepotrzebnie...
- Skąd wiesz, że niepotrzebnie? Najpierw zajrzyj. Może to jakiś drobiazg dla
żartu?
Carly robiło się zimno i gorąco na myśl, że skompromitowała się, wyznając
Lorenzowi miłość.
- I co? - niecierpliwił się. - Aadny?
Milczała. W głowie miała pustkę, nie była w stanie myśleć ani mówić. Z nie-
dowierzaniem patrzyła na wielki brylant mieniący się wszystkimi barwami tęczy.
- Prawdziwy? - spytała ledwie dosłyszalnie.
- Nie, zwykłe szkiełko - mruknął poirytowany. - Sprawdz, czy pierścionek
pasuje.
- Po co to?
- Po co to? - powtórzył. - Niech się zastanowię. Nagroda za grzeczne zacho-
wanie? Nie. Nie zasługujesz, bo w tym tygodniu i sprałaś mnie na kwaśne jabłko, i
byłaś lubieżna. Może w uznaniu za pracę? Też nie bardzo, bo jeszcze nie zaczęłaś
nowej działalności.
- Przestań!
- Ejże! - zawołał srogo. - Dlaczego nie przyjmujesz do wiadomości, że cię
kocham i pragnę być z tobą? Chcę się ożenić, chcę przyszłej żonie podarować
pierścionek z brylantem.
S
R
- A co chcesz, to robisz, prawda? - Jej oczy rozbłysły cudownie.
- Jeśli tylko mogę.
- Czy pierścionek naprawdę jest dla mnie?
- Masz sobowtóra?
- Lorenzo!
Wyciągnął rękę, więc oddała puzderko z pierścionkiem, którego nie ośmieliła
się wyjąć. Niemożliwe, żeby nosiła taki klejnot.
- Dziwne, że nie poznałaś szkatułki od Tiffany'ego.
- Od Tiffany'ego? Daj mi obejrzeć.
- Oj, trzeba będzie dużo cię uczyć. Podaj mi rękę. - Pierścionek pasował. -
[ Pobierz całość w formacie PDF ]