[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tak, i wiem, co mu jestem winien; nie musisz mi prawić kazań. Kocham
go tak samo jak ty.
Dobrze. Mięso będzie oznaczone do krótkoterminowego przechowania
w twoich chłodniach. Ale powinieneś się pospieszyć. Musisz to zrozumieć.
Czy w Farson są jakieś dzieci? zapytał ze smutkiem kucharz, ale było
to pytanie, na które nie spodziewał się chyba odpowiedzi.
Dzieci są wszędzie stwierdził łagodnie gwardzista. To właśnie o dzie-
ci troszczymy się najbardziej. . . i on się troszczy.
Zatrute mięso. To raczej dziwny sposób okazywania troski dzieciom.
Hax wydał z siebie ciężkie świszczące westchnienie. Czy będą się zwijać z bó-
lu, trzymać za brzuchy i wołać, że chcą do mamy? Chyba tak.
To będzie przypominało zaśnięcie wyjaśnił żołnierz, ale ze zbyt dużą
pewnością siebie.
Oczywiście zaśmiał się Hax.
Sam to przed chwilą powiedziałeś. Nie pytaj, żołnierzu. Czy chcesz dalej
oglądać dzieci pod władzą rewolweru, skoro mogą znalezć się w rękach tego,
80
który sprawia, że lew kładzie się przy baranku?
Hax nie odpowiedział.
Za dwadzieścia minut zaczynam służbę oznajmił gwardzista. Daj mi
barani udziec. Uszczypnę tylko jedną z twoich rozchichotanych dziewuch i wy-
jeżdżam.
Od mojej baraniny nie dostaniesz skrętu kiszek. Robeson.
Czy możesz. . . usłyszeli słowa gwardzisty, lecz potem cienie mężczyzn
przesunęły się i głosy ucichły.
Mógłbym ich obu zabić, pomyślał zastygły w bezruchu Roland. Mógłbym ich
zabić moim nożem, poderżnąć gardła jak wieprzom. Zerknął na swoje dłonie,
pobrudzone sosem, jagodami i ziemią po szkoleniu.
Rolandzie.
Popatrzył na Cuthberta. Spoglądali na siebie przez dłuższą chwile w przesyco-
nym woniami półmroku i Roland rozpoznał smak ciepłej rozpaczy, napływający
do gardła. To, co poczuł, mogło stanowić pewien rodzaj śmierci było czymś
tak samo brutalnym i ostatecznym jak śmierć gołębia na białym niebie nad polem
ćwiczeń, w głowie miał mętlik. Hax? Hax, który nałożył mu kiedyś na nogę kom-
pres? Hax? A potem coś zatrzasnęło się w jego umyśle i temat został zamknięty.
Pełna humoru, inteligentna twarz Cuthberta nie wyrażała w tym momencie
nic kompletnie nic, w jego oczach los kucharza był już przesądzony. Hax na-
karmił ich i kiedy poszli na schody się najeść, przyprowadził, w nie ten co trzeba
róg kuchni, gwardzistę o nazwisku Robeson i odbyli tam swoje małe, zdradziec-
kie tete-a-tete. To wszystko, w oczach Cuthberta Roland ujrzał, że Hax zginie za
zdradę, tak jak żmija ginie w swojej jamie. To i nic więcej, w ogóle nic.
Oczy Cuthberta były oczyma rewolwerowca.
* * *
Ojciec Rolanda wrócił właśnie z wyżyn i jego strój zupełnie nie pasował do
draperii i szyfonowych ozdób głównej sali audiencyjnej, do której chłopcu ze-
zwolono wchodzić dopiero od niedawna, w ramach przywilejów przysługujących
tym, którzy rozpoczęli szkolenie.
Ubrany był w czarne dżinsy i roboczą niebieską koszulę. Zakurzony i popla-
miony płaszcz, rozdarty w jednym miejscu do podszewki, zarzucił niedbale na
ramię, nie przejmując się tym, jak bardzo ten płaszcz i on sarn kłóci się z eleganc-
kim wystrojem sali. Był rozpaczliwie chudy; obwisłe bujne wąsy wydawały się
ciągnąć w dół jego głowę, gdy patrzył na syna. Zawieszone przy biodrach rewol-
wery ustawione były pod idealnym kątem do dłoni. Wytarte rękojeści z drzewa
81
sandałowego sprawiały wrażenie matowych i sennych w przyćmionym świetle
komnaty.
Główny kuchmistrz mruknął cicho. Kto by pomyślał! Tory, które
wysadzono na końcowej stacji na wyżynach. Zdychające stada w Hendrickson,
a może nawet. . . kto by pomyślał! Kto by pomyślał!
Przyjrzał się uważniej synowi.
To spadło na ciebie jak grom.
Jak sokół. To spada na człowieka jak sokół odparł Roland i roześmiał
się; nie dlatego, że rozbawiła go cała sytuacja, lecz dlatego, że uderzyła go zaska-
kująca trafność porównania.
Ojciec uśmiechnął się.
Tak dodał Roland. To mnie chyba dręczy.
Był z tobą Cuthbert. Pewnie powiedział już swojemu ojcu.
Tak.
Hax nakarmił was obu, kiedy Cort. . .
[ Pobierz całość w formacie PDF ]