[ Pobierz całość w formacie PDF ]
oraz malutki człowieczek o skórze złocistej jak u Zefira. On szedł razno na swoich krzywych
nóżkach, ciągnąc za sobą wózek, na którym był zamontowany dziwny mechanizm.
- O la la - wykrzyknął, podchodząc. - Nareszcie jacyś młodzi!
Jason z Anitą wymienili przerażone spojrzenia.
- Doprawdy, miło powitać - pozdrowiła ich kobieta, wysuwając ku Jasonowi dłoń do
ucałowania. Jason niezdarnie ją cmoknął.
Złocisty człowieczek z pytającą miną spoglądał to na Anitę, to na Jasona i na koniec
zatrzymał wzrok na Anicie. -Z jakiego kraju przybywacie?
- Słucham?
- Skąd przyszliście?
- Z Arkadii - odpowiedziała bez zastanowienia Anita.
Człowieczek zmarszczył brwi, jakby właśnie usłyszał
coś całkiem niewyobrażalnego. - Z Arkadii, powiadacie? Arkadia. O la la. Ale jesteście tego
pewni?
Obrócił się w stronę wózka i przysiadł przed urządzeniem, które zajmowało całą jego
powierzchnię. Wyglądało ono jak szczególnie stara wersja maszyny do pisania, z bardzo
długim zwojem papieru i imponującymi ramionami mechanicznymi, odpowiadającymi
nieokreślonej liczbie liter.
Widząc zdziwienie na twarzach dzieci, kobieta wyjaśniła tak cicho, że człowieczek nie mógł
jej usłyszeć: - Qwerty jest ogromnie dumny ze swego przenośnego rejestratora.
Człowieczek istotnie zaczął radośnie naciskać klawisze i wyglądał jak uszczęśliwione
dziecko.
- Jak się pisze Arkadia? - zaszczebiotał, nie unosząc wzroku znad klawiatury.
- AR-KA-DIA - przesylabizowała Anita.
- Ale jakim alfabetem? - wybuchnął człowieczek. -Aacińskim? Chińskim? Beled-ki?
Aur-ka? Pentixoriano? Rongo-rongo?
- Aacińskim - wyjaśnił Jason.
- Tak myślałem - mruknął człowieczek i powrócił do stukania w klawisze - to widać po
ubraniach. Pierwszy raz jesteście w ONZ?
- ONZ? - powtórzył zdumiony Jason.
- W Organizacji Niemiejsc Zjednoczonych - szepnęła kobieta wyjaśniająco.
- Ach... tak - skinął głową chłopiec, uśmiechając się do niej z wdzięcznością.
- Ja też jestem tu po raz pierwszy - uśmiechnęła się i ona. - Także dlatego, że dotarcie tu
wymaga potwornego wysiłku...
- O, tak, wiemy coś o tym - zgodził się Jason.
I kiedy mały Qwerty nie przestawał naciskać na swoje klawisze, a przenośna maszyna na
wózku to podnosiła, to opuszczała swoje mechaniczne ramiona, przypominające nóżki pająka,
kobieta wdała się w miłą pogawędkę z dziećmi. - Gdzie się znajduje miejscowość, z której
przybywacie?
- W Pirenejach - odpowiedziała Anita. - Między Francją a Hiszpanią.
- Pireneje... - zauważył Qwerty z roztargnieniem, nie przestając pisać.
- A pani skąd przybywa?
- Z oceanu, z Pacyfiku - odpowiedziała, a koronkowy kołnierz zdobiący jej suknię,
zadrżał. - Niektórzy niesłusznie sądzą, że to się znajduje blisko Malagi. To wyspa Guam,
znacie ją?
- Nie, przykro mi - powiedziała Anita. - Ale to pewnie piękne miejsce...
- Jeszcze jak! Mamy wspaniałe zwierzęta, a roślinność niezwykle bujną!
- Tak jak myślałem! - zawołał w tej chwili człowieczek przy klawiaturze. - Nie ma
żadnej Arkadii.
- Słucham? - spytała go Anita nieco speszona.
- %7ładna Arkadia nie figuruje w rejestrze - potwierdził triumfalnie Qwerty. - Nic
dziwnego, że nie mogłem jej sobie przypomnieć. Jest Arkadia w Grecji, ale tam, skąd wy
przybywacie, w Pirenejach... nie ma żadnej!
- Ale... w jakim rejestrze, przepraszam?
- W rejestrze krajów z wyobrazni legalnie zidentyfikowanych! - odparł głosem tak
pewnym, jakby to była najoczywistsza w świecie sprawa.
- To znaczy, że istnieje rejestr krajów z wyobrazni? -spytał wprost Jason.
- Ależ tak, oczywiście. Inaczej jak zwoływalibyśmy zgromadzenia?
Anita usiłowała go przekonać co do istnienia Arkadii.
- Zapewniam pana, że my przybywamy właśnie stamtąd. Przepłynęliśmy rzekę,
przeszliśmy przez bramki z dwudziestoma regułami i...
Człowieczek zaczął gryzć palce w zamyśleniu. - Chwileczkę, chwileczkę... Czy ta Arkadia
jest jeszcze zamieszkana? To znaczy, czy nie jest przypadkiem jednym z tych
krajów z wyobrazni, które uległy zapomnieniu i dokąd nikt już nie jezdzi?
- Istotnie, mieszka tam tylko jedna osoba.
- Jedna?
- Teraz może są tam cztery.
- No, to wszystko zmienia! Czworo to minimalna liczba mieszkańców, żeby się starać o
wpis do rejestru. Musimy dokonać kontroli, naturalnie. Wysłać kogoś, żeby sprawdził stan
faktyczny. Którą bramką weszliście?
Anita i Jason wskazali Zefira, zajętego rozmową ze swoimi w głębi sali. - Musi pan o to
spytać jego.
Człowieczek wspiął się na palce, żeby lepiej widzieć, po czym rzekł: - Dobrze. Zajmę się
tym. Nie jest to łatwa sprawa. Trzeba napisać podanie, potrzebne są rzecz jasna
upoważnienia, inspektorzy, o la la... czterej mieszkańcy, powiadacie...
- Zawsze ta uprzykrzona biurokracja! - użaliła się kobieta. - Nie obrzydły panu
wszystkie te papierzyska, Qwerty?
- Zupełnie nie, madame. To moja praca. A teraz, jeśli pani pozwoli, muszę załatwić
pewną sprawę, znalezć miejsce, gdzie mogliby się rozgościć ci młodzi.
Jasona kusiło, by wtrącić, że prawie wszystkie miejsca siedzące na sali są wolńe, ale
uprzedziła go Anita swoim pytaniem: - Czy w pańskim rejestrze jest przypadkiem Kilmore
Cove?
Mężczyzna podniósł nos i zrobił złośliwy grymas. - Niech zrozumiem. To w końcu
przybyliście z Arkadii, czy z Kilmore Cove?
- Z obu, w gruncie rzeczy - odparł Jason. - Ja jestem z Kilmore Cove, podczas gdy
Anita...
- Aha. I przybyliście razem?
- Tak - odpowiedzieli zgodnie.
- Nie wydaje mi się, żeby to była procedura poprawna...
- mruknął mały biurokrata.
- Dalej, miły panie Qwerty, pan będzie łaskaw... - poparła ich kobieta.
Odpowiednio ugłaskany człowieczek dał się ubłagać i zasiadł ponownie przed potężną
przenośną klawiaturą. -Kilmore Cove. Jak to się pisze?
- Tak jak się wymawia, alfabetem łacińskim.
- Zaraz sprawdzę...
I kiedy dzwignie klawiszy zaczęły się miarowo unosić i opadać, kobieta wróciła do użalania
się nad biurokracją.
- Zawsze to samo. Wszędzie. Formularze do wypełnienia i rejestry do sporządzenia.
- Mogę panią zapytać, jak pani tu dotarła? - zapytała ja Anita, żeby zmienić temat.
- Niech mi panienka tego nie przypomina! Nie chcę o tym mówić! To była podróż bez
końca. Wiecie, na naszej wyspie niechętnie się przemieszczamy, nawet po to, żeby złożyć
wizytę naszemu królowi. Ale żeby dotrzeć tutaj! Cóż to za wysiłek utorować sobie drogę
wśród roślinności, zrozumiem. To w końcu przybyliście z Arkadii, czy z Kilmore Cove?
- Z obu, w gruncie rzeczy - odparł Jason. - Ja jestem z Kilmore Cove, podczas gdy
Anita...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]