[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Drugi kaps spostrzegł widocznie manewry pierwszego, bo pospiesznie zbliżył się do
samochodu i skrzętnie przepatrywał bagażnik. Nie znalazłszy drugiej baryłki, stanął z wy-
ciągniętym chwytakiem przed pierwszym kapsem, który jednakże na głucho zamknął
klapkę, zasłaniającą gniazdo chwytaka, i ani myślał óielić się zdobyczą. Stały naprze-
ciw siebie, kiwając się w różne strony, a światełka na ich szczytach migotały, przygasając
i rozjarzajÄ…c siÄ™ na przemian.
Kłócą się& zauważył ktoś w kolejce. Jeszcze się pob3ą!
Tim po raz pierwszy wióiał kłócące się kapsy. Trwało to dobra chwilę, z czego sko-
rzystali policjanci, by przyspieszyć kontrolę oczekujących. Z wartowni dobiegały odgłosy
stadionu z wyb3ajÄ…cym siÄ™ ponad nie jazgotem sprawozdawcy sportowego. Prawda! òiÅ›
zaczynały się finałowe rozgrywki mięóykwadratowego pucharu w piłce nożnej! Teraz
dopiero Tim zrozumiał pośpiech i zniecierpliwienie funkcjonariuszy granicznych.
Kierowca czerwonego samochodu stał z opuszczona głową, zapewne zmartwiony stra-
tą. Kapsy nadal byty zajęte sobą.
Na co pan czeka? rzucił ironicznie policjant. Nie dostanie pan przecież
z powrotem tego miodu, mowy nie ma. Niech pan wsiada i odjeżdża.
. Wyjście z cienia 46
Zaraz! burknął młody człowiek od samochodu, kopnąwszy oponę przedniego
koła. Powietrze mi uszło, muszę dopompować.
Policjant zajął się pieszymi, kierowca sięgnął po pompkę i zaczął pracowicie nadymać
przysiadłą oponę, a kapsy wciąż nie mogły dojść do porozumienia, kołysząc się tuż obok
samochodu.
Po paru minutach Tim z ojcem i pies byli już po drugiej stronie. Czerwony samochód
przemknął otwartą rogatką i zniknął za zakrętem.
Tim zauważył, że ojciec patrzy za znikającym autem z lekkim uśmiechem błąkającym
się po napiętej dotąd twarzy.
Nawet nas nie sprawóali! powieóiał Tim, pomagając ojcu wciągnąć walizkę
do wagonu. Potem wsiadł sam, wlokąc za sobą psa na smyczy.
Jeszcze dwie granice przed nami zauważył ojciec.
. Wyjście z cienia 47
IV. POPRAWKA DO HISTORII
Tim sieóiał na ławce obok Marty. Azor buszował pośród pobliskich zarośli starego parku.
Zrodkiem alejki sunÄ…Å‚ kaps.
Popatrz powieóiała Marta. Ten pies najwyrazniej ich nie lubi!
Azor przestał tarzać się w trawie, nadbiegał i z ujadaniem obskakiwał teraz dookoła
bryłę kapsu, który oczywiście zupełnie na to nie zwracał uwagi.
Jest przynajmniej szczery powieóiał Tim i gwizdnął. Azor przypadł mu do
nóg, merdając krótkim ogonem. Nie udaje, że mu się podobają.
Mów ciszej upomniała go. Oni podobno słyszą i trochę rozumieją.
W nosie ich mam mruknÄ…Å‚ Tim.
Patrzyli na kaps, który zatrzymał się na wprost ławki i jak gdyby też się im przyglądał.
Na powierzchni wielkiej elipsoidy, z daleka wyglądającej na gładką i jednolitą, z bliska
widać było rozmieszczone tu i ówóie czarne guziki, jak zrenice óiesiątek oczu. Można
było także dostrzec zarys pokrywy, która zasłaniała wylot otworu manipulatora.
Ciekawe, jak oni do tego włażą? powieóiała Marta szeptem. Chyba od
spodu?
Pojęcia nie mam. Wygląda na to, że sieóą tam zakuci na amen.
Ale muszą przecież jakoś wychoóić. Chyba nie tkwią przez cały czas w kapsach?
Aż wierzyć się nie chce, że są tu już od osiemóiesięciu lat, a my wciąż ich nie znamy.
Patrzyli oboje, jak kołyszący się miarowo kaps oddalał się alejką. Nawet mechanizm
tego kolebiącego, posuwistego marszu był niewyjaśniony&
To baróo óiwna sprawa powieóiał Tim. Z początku chyba żywiono do
nich zbyt wiele zaufania i szacunku, pomieszanego z podświadomym lękiem. Potęga ich
techniki wydawała się równoznaczna z mądrością i inteligencją ich samych&
To chyba do óiś nie ulega wątpliwości&
Co? Ich inteligencja?
No, bo jeśli przybyli aż tutaj?
To co z tego? Myślisz, że ci, którzy przybyli, sami wymyślili i zbudowali te wszystkie
rakiety i pojazdy?
Marta zastanawiała się przez chwilę.
Masz rację. Nasz sąsiad ma samochód, który prowaói nawet baróo dobrze&
Wiem. Podwozi cię czasem do szkoły wtrącił Tim z lekkim przekąsem. Taki
wysoki blondyn. Nawet przystojny.
Owszem. Jest mistrzem kwadratu w tenisie. Ale nic poza tym.
Poza czym? Poza tym podwożeniem cię do szkoły?
Coś się tak uczepił? Mówię, że poza tym zupełny dureń. Nie wie nawet, jak óiała
silnik jego samochodu.
Z Proksami może być tak samo. Nawet na pewno tak jest. Sam się przekonałem.
To nie żadne nadistoty, po prostu przeceniamy ich. Wydają się nam kimś naówyczajnym.
Kiedy Hiszpanie kolonizowali Amerykę, tubylcy brali ich za bogów. A to byli zwyczajni
awanturnicy i rabusie, wysłani po łupy przez własne społeczeństwo&
& które było w sumie dużo lepsze niż oni. Masz rację, to baróo przekonywające.
Azor znów pobiegł za kapsem, który kiwał się teraz na skraju trawnika, w pobliżu
kiosku z napojami. Alejkami parku spacerowały kobiety z niemowlętami w wózkach,
w piaskownicy bawiły się óieci, słońce świeciło na czystym niebie. Zwykły, letni óień.
Tylko ten samotny kaps, ni w pięć, ni w piętnaście, w środku parku.
Mogłoby ich tutaj nie być pomyślał Tim i po chwili pojął, że taka myśl nie raz
i nie jemu jednemu musiała przychoóić do głowy w ciągu ostatnich osiemóiesięciu lat.
Dlaczego luókość, osiągnąwszy w ubiegłym wieku zupełnie przyzwoity poziom umysło-
wy i techniczny, pozwoliła tak się omotać i woóić za nos Proksom, o których nawet nie
wiadomo, czy na pewno pochoóą z układu Centauri?&
[ Pobierz całość w formacie PDF ]