[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Urowiecki mało co odpowiedział na uniewinnienie.
- Sługą jestem pana kanclerza - rzekł - ten mi teraz dopiero oznajmił i odnieść wam
kazał... Nie mogłem inaczej.
Zborowski, który z łóżka się był podniósł, opadł na nie i twarz zakrył dłońmi, a pozostał
tak chwilę niemałą.
Za bujnego żywota mało o Bogu pamiętał, a ówczesne dysydentów i reformatorów
naśmiewania się ze wszelkich katolickich obrzędów, zwyczajów i prawideł życia wciągnęły go
też na tę drogę, iż Kościoła nie znał, a modlić się zapomniał. Ale z dzieciństwa mu coś
pozostało na dnie duszy, co się teraz odezwało żywo. Uczuł się jakby z domu rodzicielskiego
wygnanym sierotą, która nie wie, gdzie się schronić ma. Katolicki Kościół nie mógł go już
przyjąć, a od nowych przyjaciół i predykantów" niewiele się mógł spodziewać pociechy.
Straszliwa trwoga jakaś go ogarnęła, nie ziemskiego niebezpieczeństwa, ale zagrobowego
losu, jaki go miał spotkać. Wszystkie owe szyderstwa i lekceważenia dawniejsze wydawały
mu się występnymi, a wiara pierwsza jasno świeciła... ale między nią a nim była przepaść,
którą życie wykopało. Spojrzał w nią i strwożył się mocno.
Wszyscy przytomni milczeli, bo nikt go nie śmiał pocieszać, aniby wiedział jak.
Zborowski zwrócił się żebrzącym niemal głosem do Mroczka.
- A, mój miły Mroczku... przebóg, proszę cię, dla miłości Jego, nie opuszczaj ty mnie, nie
odchodz ode mnie, nie śpij tę noc... Mam na sumieniu grzechów tyle, że je rozpamiętywać
muszę, a sam będąc... nie potrafię...
I dodał tęskno:
- Pewna to rzecz, żem na potępienie zasłużył, jeśli miłosierdzie Pańskie w pomoc nie
przyjdzie, ale znajdęli je u Niego?
Mroczek litością zdjęty odparł:
- Panie Samuelu, a toć wiecie, że o miłosierdziu Bożym nigdy rozpaczać nie należy.
Za to jedno Bóg karać może i potępić, gdy się o Jego łasce powątpiewa.
Nic słychać potem nie było, tylko ciężki oddech Zborowskiego, który nie wiedząc o tym
sam, pot z czoła spływający ocierał. Nie patrzał już ani na Urowieckiego, ani na Mroczka,
oczy mając wlepione gdzieś, a nie widząc nic.
- Bóg mnie od rozpaczy uchowa, a ulituje się - począł cicho. - Jednak miano ze mną tak
postąpić, należało chrześcijański obyczaj zachować, a dać mi czas do skruchy. Zmierci się ja
nie boję, bo wiem, że to dług przyrodzony jest, ale o duszę troskać się muszę.
Znowu nastało milczenie.
W izbie tej, w której Zborowski siedział wówczas, zwłaszcza że to było pod noc, sprzęt
wszelki stał, jako pozostał po dniu, bez ładu i porządku. Na stołkach leżały odzieże i
pozapominane miski, na stole też napoje porozlewane, kubki powywracane, chleba szczątki,
papierów kawalce. Obejrzał się dokoła Urowiecki i rzekł do Mroczka:
- Proszę cię, niechaj tu będzie porządniej, bo pan nasz przyjdzie.
Samuelowi twarz pobladła.
Mroczek zaś, powstawszy, zaczął zaraz zmiatać, sprzątać, układać, co mu się nie zdało,
w kąt rzucać, stołki ustawiać, a jedno siedzenie naprzeciwko łoża pana Samuela
przygotował, można się było domyśleć dla kogo.
Milcząco na te przygotowania patrzał Zborowski, ale oczy jego każdy ruch Mroczka
śledziły, a usta mu się ściągały i twarz, która przed chwilą chrześcijańską pokorę wyrażała,
ziemskie uczucie niechęci i gniewu coraz dobitniej zaczęła zdradzać... Odezwała się duma i
żal, i niepokój...
Przychodziło mu więc oko w oko się rozprawić z tym nieprzyjacielem, który tak długo
niewidomy go ścigał; teraz zwycięzcą, mogącym się naigrawać i tryumfować... Było to nowe
męczeństwo, którego się nie spodziewał. Tchnął ciężko, a nie strzymał ust.
Obrócił się do Mroczka:
- Widzę, że wszystkiego mu mało; chce mnie smażyć jeszcze, niżeli umorzy. Ale na to
ratunku innego nie ma, jak się poddać woli Bożej, która mnie w moc jego dała. Nie mam co
innego do czynienia, tylko cierpieć, a Pana Boga o cierpliwość prosić, bom jej nigdy nie miał.
Widocznym było, że się straszliwie męczył; pot lał mu się z czoła, który gwałtownie
ocierał, a wnet znowu występował; na miejscu usiedzieć nie mogąc, poruszał się
niespokojnie, wzdychał, ale już trwoga Zamojskiego ustąpiła, a dawna o duszę wracała. Z
ust mu się wyrywało wzywanie Boga o pomoc. Mroczek, milcząc, dokończywszy uprzątanie,
siadł opodal trochę, ale go z oka nie spuszczał, bo litość nad nim miał. Najtwardsze serce by
się było poruszyło, bo naprzód jęczeć zaczął, stękać, a w końcu ryknął płaczem wielkim.
Trwało to dobrze długo, nim znowu oczy jego padły na to stojące naprzeciw łoża krzesło, dla
kanclerza przeznaczone, i myśl się zwróciła ku niemu.
Odezwał się do Mroczka:
- Mroczku mój, powiedz mi, ja głowę tracę zaprawdę. Kanclerz ma tu przyjść, w jego ręku
jestem... Jak ja z nim być mam, co czynić? Jak mi radzisz?
- Nie potrafię radzić - odparł rotmistrz - Bóg widzi.
- Zlituj się, wy go wszyscy lepiej znacie - rzekł Samuel - ani wiem, ani rozumiem, co
pocznę. Nuż go obrażę! Nie chciałbym, a upokorzyć się i spodlić nie mogę... Co tu czynić?
Mroczek milczał, tedy gwałtownie znowu spytał:
- Mroczku mój, odezwij się choć słowo, jak ci się zda?
- Nie wiem - zamruczał rotmistrz.
Nie dosyć na tym; Zborowski, choć go tak odprawił, nalegał:
- Mroczku, co ja z nim mówić mam?
I powtórzył to razy kilka, aż Mroczek, odsuwając się nieco na stronę, rzekł:
- Już rady wszelkie skończyły się; nic nie wiem, zaprawdę, nie wiem nic.
Wtem u drzwi stąpanie słyszeć się dało; Zborowski, trwożnie się poruszywszy, podniósł
głowę, snadz już kanclerza się spodziewał, ale otworzyły się one i wszedł Myśliborski, półhak
trzymając w ręku.
- Panie Zborowski - rzekł - gotujcie się, jegomość pan nasz miłościwy idzie.
- A cóż ja mam czynić? - zapytał Zborowski.
Myśliborski, pokorny sługa, nie znalazł nic innego, tylko:
- Co? Do nóg mu upaść się godzi...
Za drzwiami już gwałtowne stąpanie, szepty i żelastwa szczęk dał się słyszeć; otworzono
je na oścież i w nich ukazał się Zamojski, odziany jak był dnia powszedniego, z kołpaczkiem
na głowie z czaplim piórkiem, które wówczas, za królem idąc, noszono. Szablę miał u boku.
Twarz hetmana spokój wyrażała, a majestatem sędziowskim się przyoblekła, ale uczucie
ludzkie przecie, choć mało dostrzeżone, w niej drgało.
Tuż za kanclerzem, więcej dla oznaki dostojeństwa niż z potrzeby, cisnęło się siła ludzi,
wszyscy z półhakami, jakby na nieprzyjaciela. Izba ich prawie stała się pełną.
Samuel z łoża wstał i parę kroków uczynił ku hetmanowi, tak że tuż naprzeciw niego
stanął.
- Proszę miłości waszej - rzekł głosem trochę drżącym - bądzcie na mnie łaskawsi...
Zamojski rękę wyciągnął, jakby mu nie chciał się dać zbliżyć, i zamruczał tylko:
- Nic mi po tym... Nie czas...
Stanął więc znowu Zborowski podle swojego łoża i czekał.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]