[ Pobierz całość w formacie PDF ]
być nie może!
Znajdzie sposób, żeby nim wstrząsnąć, uzmysłowić mu grożące niebezpieczeństwo, wyrwać go z
zobojÄ™tnie¬nia. Nieważne, ile jÄ… to bÄ™dzie kosztować. Zbyt wiele od tego zależy.
SiÄ™gnęła po szmatkÄ™ i lekko wycisnęła jÄ… z wody. Zsu¬nęła koc, którym byÅ‚ przykryty, i po raz nie
wiadomo któ¬ry obmywaÅ‚a mu twarz i szyjÄ™, żeby obniżyć temperaturÄ™.
- Możliwe, że wcale nie chcesz umrzeć, tylko zacho¬wujesz siÄ™ tak, bo masz w tym jakiÅ› ukryty
cel. - Nie przerywając swego zajęcia, mówiła bardziej do siebie niż do niego. - Zastanawiałam się,
czy nie dostrzegłeś albo nie usłyszałeś czegoś, co pozwoliło ci rozpoznać osobę, która do ciebie
strzeliła. Może właśnie to, że wiesz, kto to był, odebrało ci chęć do życia?
Czy jej siÄ™ wydawaÅ‚o, czy rzeczywiÅ›cie poruszyÅ‚ powie¬kami? Czyżby zwróciÅ‚a jego uwagÄ™?
Z roztargnieniem znowu przesunęła wilgotną szmatką po szyi i ramionach leżącego, nie odrywając
wzroku od jego twarzy. Nie drgnÄ…Å‚ na niej ani jeden miÄ™sieÅ„. PogrÄ…¬Å¼ona w niewesoÅ‚ych myÅ›lach, z
pionową zmarszczką na czole, kontynuowała przerwaną czynność.
Przewróciła płótno na drugą stronę i zwilżyła mu
obojczyki. Lekkimi, powolnymi pociągnięciami obmyła piersi i ramiona. Uniosła rękę Refugia i
trzymając ją za nadgarstek, przetarła dłonie i palce. Schylając się nad miską, zamoczyła płótno
jeszcze raz.
- Czego ty chcesz? - zastanawiaÅ‚a siÄ™ na gÅ‚os, ostroż¬nie przecierajÄ…c żebra i miejsce wokół
opatrunku. - Za¬mierza~z sprowokować zabójcÄ™? MyÅ›lisz, że Å›ciÄ…gniesz go tutaj? Ze twoja sÅ‚abość
zachęci go do ponowienia próby?
Woda ze szmatki spÅ‚ywaÅ‚a strużkÄ… po brzuchu i zbie¬rajÄ…c siÄ™ we wgÅ‚Ä™bieniu w okolicy pÄ™pka,
moczyła pas spodni. Niewiele myśląc, wrzuciła szmatkę do miski i zaczęła je rozpinać.
Zorientowała się, co robi, dopiero gdy usłyszała, jak ze świstem zaczerpnął powietrza.
ZnieruchomiaÅ‚a ze wzro¬kiem utkwionym w obnażone miejsce. Skóra na pÅ‚askim, muskularnym
brzuchu była jaśniejsza niż na piersi, a ciemna smuga skręconych włosów nikła pod ostatnim,
zapiętym jeszcze, guzikiem.
SÅ‚yszaÅ‚a, jak serce dudni jej w rytmie upÅ‚ywajÄ…cych se¬kund. Czym prÄ™dzej, dopóki do koÅ„ca nie
straciÅ‚a odwa¬gi, przeniosÅ‚a spojrzenie na jego twarz. Szare oczy pa¬trzyÅ‚y na niÄ… z czuÅ‚oÅ›ciÄ… i
jakby z pretensjÄ….
Wciągnęła urywany oddech.
- Tak wÅ‚aÅ›nie myÅ›lÄ™ - powiedziaÅ‚a, powoli wypusz¬czajÄ…c powietrze. - Celowo udajesz, że jesteÅ›
osłabiony, bo chcesz, żeby ten, co cię próbował zabić, przyszedł do kajuty.
J ego ciemne zrenice rozszerzyły się, ale dalej milczał jak zaklęty.
Zwilżyła językiem drżące wargi.
- Chyba się nie mylę - wyszeptała. - Jednak nie mam pewności. Muszę znalezć sposób, by
dowiedzieć się, czy mam rację. Muszę znalezć na to sposób.
Rozdział IX
CzekaÅ‚a przez prawie caÅ‚y nastÄ™pny tydzieÅ„. Obserwo¬waÅ‚a go, kiedy podczas dÅ‚użących siÄ™ nocy
na zmianÄ™ czuwali przy nim jego ludzie. Wszyscy po kolei a to żar¬tami, a to proÅ›bami próbowali
wykrzesać z niego życie. Gdy ze zmęczenia zaczęła poruszać się jak we śnie, kiedy nabrała
pewności, że to jedyna rzecz, którą może zrobić, i że oszaleje, jeśli będzie ciągle myśleć o tym, co
zamie¬rza, postanowiÅ‚a dziaÅ‚ać. StraciÅ‚a nadziejÄ™, że uda jej siÄ™ tego uniknąć.
Refugio przestał gorączkować następnego ranka po jej monologu. Zniada skóra na torsie stała się
lśniąca, włosy zwilgotniały, a po skroniach i po szyi spływały kropelki potu. Twarz straciła
niezdrowy czerwony kolor, nawet zdawaÅ‚ siÄ™ patrzeć przytomniej. PrzeÅ‚knÄ…Å‚ kilka Å‚yżek ro¬soÅ‚u,
pozwoliÅ‚ siÄ™ umyć i przebrać w czystÄ… bieliznÄ™. Jed¬nak przyjmowaÅ‚ te zabiegi z obojÄ™tnoÅ›ciÄ… i
nadal trakto¬waÅ‚ ich jak powietrze.
Pilar najbardziej męczyło uparte milczenie Refugia.
Tęskniła za jego głosem, brakowało jej jego ciętych uwag. Właśnie to, że celowo broni dostępu do
swoich myÅ›li, doprowadzaÅ‚o jÄ… do ostatecznoÅ›ci, i dlatego posta¬nowiÅ‚a zdobyć siÄ™ na ten krok.
Piękny, słoneczny dzień miał się ku końcowi. Ostatnie dwie doby spędzili w porcie na Wyspach
Kanaryjskich. UzupeÅ‚nili zapas owoców i wina, zaÅ‚adowali tureckie ko¬bierce oraz wziÄ™li na
pokład dwóch pasażerów. Odbili od brzegu z porannym odpływem. Wieczorem morze stało się
gÅ‚adkie, powietrze balsamiczne, a wiatr ledwo wyczuwal¬ny. Czerwone sÅ‚oÅ„ce rozÅ›wietlaÅ‚o
horyzont paletÄ… barw: od różowej przez karminowÄ… i purpurowÄ… aż po fiolet. Ostat¬nie czerwonawe
promienie, odbite od poÅ‚yskliwej tafli wo¬dy, wpadaÅ‚y przez odsÅ‚oniÄ™ty iluminator, kÅ‚adÄ…c siÄ™
różo¬wawym cieniem na Å›cianach kabiny oraz twarzy i ramio¬nach Pilar, nadajÄ…c jej skórze odcieÅ„
przypominajÄ…cy wnÄ™¬trze muszli. JadÅ‚a kolacjÄ™, którÄ… przyniesiono jej na tacy. Refugio,
nakarmiony wczeÅ›niej odrobinÄ… cienkiej owsian¬ki, obserwowaÅ‚ jÄ…, wsparty na poduszkach.
Migotliwe światło w kajucie nadało jego oczom ożywiony wyraz. Można by przypuścić, że patrzył
na Pilar z zachwytem.
Na tej szerokoÅ›ci geograficznej noc zapada gwaÅ‚tow¬nie. Kiedy kabinÄ™ zalaÅ‚ mrok, Pilar podniosÅ‚a
siÄ™ od sto¬Å‚u, wystawiÅ‚a tacÄ™ za drzwi i zamknęła je na zasuwkÄ™. OdwróciÅ‚a siÄ™ i zaczęła wyjmować
spinki podtrzymujÄ…ce kok. Uwolnione pukle opadÅ‚y ciemnozÅ‚otÄ… falÄ… na ra¬miona i plecy.
Rozczesując włosy palcami, podeszła do stojącej w rogu umywalki.
NalaÅ‚a wody do misy i umyÅ‚a rÄ™ce. Namoczonym ka¬waÅ‚kiem płótna przetarÅ‚a powoli twarz i szyjÄ™,
a potem odgarnęła wÅ‚osy i rozsznurowaÅ‚a stanik jasnozielonej je¬dwabnej sukni. PrzeglÄ…dajÄ…c siÄ™ w
lustrze z wypolerowa¬nej stali, zawieszonym nad umywalkÄ…, poluzowaÅ‚a sznu¬rówkÄ™ gorsetu na
fiszbinach, wysunęła ramiona z rÄ™ka¬wów sukni, zdjęła jÄ… i rzuciÅ‚a na oparcie krzesÅ‚a. Potem
przyszÅ‚a kolej na krynolinÄ™ z żółtego jedwabiu, haftowa¬nÄ… ciemnozielonÄ… niciÄ…. NastÄ™pnie zsunęła
pantofle, Å›ciÄ…gnęła poÅ„czochy i rozwiÄ…zawszy tasiemki podtrzy¬mujÄ…ce halki, pozwoliÅ‚a im
[ Pobierz całość w formacie PDF ]