[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nic takiego nie zrobiliśmy zaprotestował Seyganko.
Myślisz, \e łatwo będzie z powrotem wpędzić ich do studni, jeśli się mylisz?
Seyganko przyjrzał się mocarnej sylwetce przybysza i jego broni, ocenił swobodną, lecz czujną postawę.
Jeśli są duchami, to stąd nie odejdą. A jeśli są ludzmi i te\ nie będą chcieli odejść, to nie godzi się ich
zmuszać.
Więc co zrobimy?
Ka\ ojcu zwołać duchy tanecznego bębna. Natychmiast, zanim ci obcy spędzą u nas noc. Mę\czyzna
Strona 36
Green Roland - Conan i bogowie gór
zna Język Prawdy. Mo\e te\ znać nasze obyczaje.
Pierwszy raz, odkąd pamiętał, Emwaya wykonała jego polecenie nie tylko bez dyskusji, ale nawet bez
wahania. Pobiegła sama; takiej wiadomości nie mo\na było powierzyć nikomu innemu.
Seyganko wyszedł naprzód, by powitać kobietę, która wyszła z szybu. Miała jeszcze jaśniejszą skórę ni\
mę\czyzna, włosy koloru dojrzałego ziarna i figurę godną bogini. Na jej szyi wisiały dziwne skórzane buty,
które szybko zdjęła, jakby były bardzo cię\kie. Seyganko i Tesztafandy podeszli bli\ej i zobaczyli wypełniające
buty Ogniste Oczy; wyglądało to jak dwa małe wulkany pełne wrzącej zielonej lawy.
Wojownicy wciągnęli powietrze, niektórzy mocniej ścisnęli broń. Kobieta, która niosła wodę, znieruchomiała
w pół kroku i ledwo złapała niesiony na głowie dzban. Rozlana woda utworzyła u jej stóp kału\ę. Kobieta
popatrzyła wokół i uciekła.
Obca gotowa była chwycić za broń. Olbrzym poło\ył na jej ramieniu rękę i lekko się uśmiechnął.
Dotrzymaliście obietnicy, więc i ja dotrzymam swojej.
Odwrócił się do Seyganko.
Jestem Conan z Cymerii, człowiek wolny. U\ył określenia oznaczającego wojownika, którego
przysięgi czynią niezale\nym od wszelkich szczepów i klanów. To stan bardzo czcigodny, a kłamliwe
przypisanie go sobie było surowo karane.
Ta kobieta to Valeria z Czerwonego Bractwa ciągnął Conan. Jest tak\e wolną kobietą. Językiem
Prawdy mówi tylko w swoim szlachetnym sercu. Oboje prosimy o gościnę wśród ludu Ichiribu i przyrzekamy
pomóc im, na ile będzie to w naszej mocy.
Seyganko starał się nie patrzeć na Ogniste Oczy. Jeśli ich moc była tak silna, \e tych dwoje wyciągnęła z
Xuchotl& Mogłaby uczynić Ichiribu władcami całej ziemi wokół Jeziora Zmierci, nawet do podnó\a Góry
Burz. Mogłaby te\ pogrą\yć ich bardziej ni\ Chabano albo Ludzie Bogowie sobie wyobra\ają.
Seyganko przeszył chłód, kiedy spojrzał w niebieskie oczy Conana.
VII
Ryku często marzył, by stać się owadem na ścianie w czasie zebrania Kapłanów śywego Wiatru, jak
Ludzie Bogowie siebie nazywali. Teraz to marzenie prawie się spełniło. Wreszcie osiągnął taki stopień
samokontroli, \e kapłani, a nawet sam śywy Wiatr nie wyczująjego obecności.
Jak małpa na gałęzi siedział w szczelinie skalnej, która w sam raz wystarczała, aby się w niej schował.
Wystający gzyms krył go przed oczami tych, którzy byli pod spodem.
Ośmiu kapłanów otaczało kręgiem wielką kulę z bardzo dziwnego, na pewno nie ziemskiego tworzywa.
Kula, wysoka jak człowiek i przejrzysta jak woda, zdawała się twarda jak skała, a jednocześnie na tyle lekka,
\e tylko dwóch słu\ących wniosło ją na nosidle do tej pieczary.
O tym, jak wielka moc tkwiła w kuli, świadczył fakt, \e słudzy ci byli głusi i niemi. Takich u\ywano tylko do
najtajniejszych zadań. Mówiono, \e kiedyś śywy Wiatr dał kapłanom zaklęcia, które uciszały języki i zatykały
uszy; odwoływano je, kiedy ju\ nie były potrzebne. Jednak ta wiedza poszła w zapomnienie i teraz do tego
celu słu\yły rozpalone no\e i igły.
Oznaczało to, \e tajnych sług było z ka\dym rokiem mniej. Kwanyjczycy oddali na słu\bę Ludziom Bogom
z Góry Burz wielu młodych, zdrowych mę\czyzn i kobiet, pochodzących z pomniejszych klanów, a tak\e
więzniów i niewolników. Klany spodziewały się, \e przynajmniej wolni ludzie powrócą do domów cali i zdrowi,
ale nawet czekającymi na egzekucję niewolnikami nie obdarzali Ludzi Bogów nazbyt szczodrze. Od czasu,
gdy Chabano został Najwy\szym Wodzem, stali się jeszcze mniej hojni.
Najwy\szy Kapłan, który potrafiłby u\ywać staro\ytnej wiedzy, zdobyłby przyjazń Chabano. Ale gdyby
Najwy\szy Wódz uparł się, \e to on stanie na czele przymierza czarowników i wojowników, Najwy\szy Kapłan
mógłby popchnąć Kwanyjczyków, by wybrali innego wodza.
Podmuch wiatru poruszył wilgotnym powietrzem w pieczarze. Ryku poczuł, jak chłodzi mu skórę i osusza
pot na brwiach. Wiedział, \e odpowiednimi zaklęciami kapłani mogli wywołać śywy Wiatr z jego jamy, chocia\
jako Cichy Brat posiadł tę wiedzę bezprawnie. Znał znacznie więcej rzemiosła kapłanów. Prawo nigdy nie
znaczyło wiele dla Ryku, zwanego Synem Nkube.
Jednak jeszcze nigdy nie widział wywoływania śywego Wiatru. Nie wiedziałby, \e to się szykuje, gdyby
jeden z kapłanów nie był trochę niedyskretny. Ryku zastanawiał się, czy kapłani znają zaklęcia, które
pomagają wykryć obecność wścibskich oczu szpiega.
Mo\e takie zaklęcia nale\ały do najstarszej wiedzy, którą \yjący ju\ nie władali. A mo\e śywy Wiatr istniał
ju\ dość długo, by móc samemu odszukać i ukarać swych wrogów. Ta myśl tak poruszyła Ryku, \e o mało
nie wypadł ze swej kryjówki. Spocił się na całym ciele, choć wiatr wzmagał się z ka\dą chwilą. Nie powinien
tu siedzieć. Ulotni się, kiedy tylko Wiatr odejdzie.
Nagle tunel po drugiej stronie pieczary zaczął jarzyć się purpurowym i szafirowym światłem barwami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]