[ Pobierz całość w formacie PDF ]
luznymi pasami, woniejące stęchlizną. Starszy konstabl, Maitland, pochylił się nagle, chwycił
ramię Sebastiana w mocny uścisk i zbliżył oblicze do jego twarzy.
- Zmiem przypuszczać, że to znacznie gorszy pojazd niż środki lokomocji, którymi
jaśnie pan zazwyczaj podróżuje. - powiedział, wykrzywiając wargi w szyderczym uśmiechu. -
Nie mam racji? - Uśmiechnął się jeszcze szerzej, odsłaniając zaciśnięte zęby, i wbił palce w
ramię Sebastiana. - Milordzie?
Sebastian spojrzał w zuchwałe oczy konstabla z nikłym uśmiechem.
- Pogniecie mi pan płaszcz. - powiedział, zaciskając dłoń na nadgarstku Maitlanda.
Był to prosty chwyt, jakiego nauczył się w górach Portugalii, naciśnięcie na nerw w
odpowiednim miejscu. Konstabl gwałtownie wciągnął oddech, jego uścisk zelżał.
Mimowolnie uczynił krok w tył.
Lepka, cuchnąca mgła pokryła kamienne schody śliską warstwą gołoledzi zmieszanej
z sadzą. Stopa Maitlanda obsunęła się ze stopnia; konstabl obrócił się, walcząc o równowagę,
uderzył plecami o żelazną balustradę i upadł na kolano. Obok wylądował jego kapelusz.
Maitland miał pretensje do elegancji graniczące wręcz z dandyzmem. Zdradzały je
starannie ufryzowane, ułożone włosy, sztywny wysoki kołnierzyk koszuli i precyzyjnie
zawiązany krawat. Konstabl nasadził kapelusz z powrotem na głowę i wyprostował się
powoli. Nogawka drogich bryczesów była rozdarta.
- Ty cholerny draniu - Szczęki Maitlanda były kurczowo zaciśnięte, nozdrza falowały.
Sebastian patrzył jednak na jego ręce. Londyńscy stróże prawa zazwyczaj nie nosili przy
sobie noży, wyjątek stanowili ci najbardziej agresywni. Nóż Maitlanda miał małe, doskonale
naostrzone ostrze, lśniące mimo mgły. Konstabl uśmiechnął się. - Spróbuj jeszcze raz tych
swoich sztuczek, a nie zdążysz zawisnąć. Milordzie.
Sebastian wiedział, że to czcze pogróżki. Ale młody konstabl - ten o uczciwej,
otwartej twarzy i potężnej sylwetce - rzucił szybkie, zmartwione spojrzenie na ulicę, gdzie
Lovejoy stał odwrócony tyłem, z nogą na stopniu powozu.
- Na miłość boską, niech pan to odłoży, zanim sir Henry zobaczy.
Pochylił się, zapewne żeby zasłonić nóż przed wzrokiem sędziego. Był jednak wielki i
niezgrabny, a mokre schody - zdradliwe. Również i on się poślizgnął, a potem z okrzykiem
przerażenia runął do przodu, prosto na nóż Maitlanda. Sebastian widział, jak oczy młodzieńca
rozszerzają się w zaskoczeniu, a twarz wiotczeje.
- Chryste - Maitland, z twarzą wykrzywioną przerażeniem, puścił rękojeść.
Młody konstabl zachwiał się i spojrzał na sterczący z piersi nóż. Z ust pociekła mu
cienka strużka krwi.
- Zabiłeś mnie - wyszeptał ze wzrokiem utkwionym w Maitlandzie, i osunął się na
ziemię. Sebastian chwycił młodzieńca, powstrzymując upadek. Krew zabarwiła jego dłonie,
rozlała się po płaszczu. Złożył konstabla na ziemi, zerwał z szyi fular i przycisnął go do rany
w piersi. Wytworna tkanina w jednej chwili przesiąkła krwią.
- Wielki Boże - wyszeptał Maitland, zbiegając z ostatniego stopnia z poszarzałą
twarzą.
- Sprowadzcie doktora. Szybko - warknął Sebastian.
Maitland stał jak zamurowany, z ręką na balustradzie, chłonąc scenę szeroko
otwartymi oczami.
- Do kroćset, sir Henry, czy mógłby pan...? Sebastian obrócił się na kolanie w stronę
sir Henry'ego, stojącego na stopniach powozu. Na małej twarzy sędziego widoczny był szok.
- Milordzie - powiedział - Co pan uczynił?
- Co JA uczyniłem? - zdziwił się Sebastian.
Szeroko otwarte oczy Maitlanda, który wciąż trzymał się balustrady, przeniosły się z
rannego konstabla na sędziego.
- Ugodził go! - krzyknął nagle. - Ugodził Simplota! Sebastian spojrzał na rannego
mężczyznę. Z nieba zaczął padać zimny mżący kapuśniaczek, pokrywając ciemniejący bruk
szklistą poświatą i zraszając poszarzałą twarz umierającego. Sebastian widział śmierć
wystarczająco często, od Italii i Indii Zachodnich, aż po Portugalię, żeby trafnie rozpoznać jej
zwiastuny. Ten człowiek umierał, a Sebastian miał być obarczony winą za jego śmierć, tak,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]