[ Pobierz całość w formacie PDF ]
lić się takim wysiłkiem na rzecz dobra ludzkości. Dziś pierwszy raz poczuł, że nie
powinien dłużej unikać damskiego towarzystwa. Dotąd bał się, że każda inna tylko
przypomni mu Sandrę.
Nie wiedział, czy chciałby, żeby wróciła z zaświatów. Oczywiście, chciałby
taką, jaka była, gdy się poznali. Zanim nie pochłonął jej ten jej projekt. Na tyle, że
przestała odbierać od niego telefony, odpowiadać na maile. A podczas ostatniego
rozpaczliwego spotkania - patrzeć mu w oczy.
Teraz był kimś innym. %7łył dla pracy. Może ojciec miał dobry pomysł. Tylko
mógł go ostrzec, że rozda cały spadek. Nawet na łożu śmierci się nie wygadał.
Wyjął list z kieszeni. Po dwóch tygodniach noszenia przy sobie, przekładania
z marynarki do marynarki, zaczynał się już rozpadać. Otworzył i patrzył na smutne
litery, gdy nagle dopadła go przerażająca myśl.
Tamten list. Po śmierci Sandry. Od jej kochanka, który opisywał żal po ich
wspólnej stracie. Dotąd jakby nieczuły, dopiero dziś odczuł jej zdradę w pełnej ska-
li.
Jak się jej udało oszukiwać go tak długo? Wbrew wszelkim dowodom chciał
wierzyć we własną mitologię. Może było tak, że choć umysł nie dopuszczał do sie-
bie wszystkiego, prawda niczym kwas przeżerała warstwę po warstwie serce i du-
szę, by spustoszyć miejsca, gdzie mieszka miłość, wiara i nadzieja.
Naraz zwaliły się na niego wszystkie bezsenne noce od chwili tamtego po-
grzebu na zielonym wzgórzu. Zaczął się zastanawiać, czy nie rzucić tego wszyst-
S
R
kiego. Niech firma się rozsypie, sprzedać resztki aktywów, uciec gdzieś...
Zaraz wprawi maszynerię w ruch. Zadzwoni do prawnika. Zwoła konferencję
prasową.
Tymczasem zamówi sobie butelkę whisky.
ROZDZIAA DZIEWITY
Chateau Bleu tonęło w ciszy. Zapłaciła taksówkarzowi i weszła do środka.
Natychmiast otoczyli ją pracownicy ochrony. Podczas krótkiej, ale intensywnej
wymiany zdań, w czasie której musiała okazać swój dowód i o mało co nie została
przeszukana, w końcu ktoś zawołał Timminsa. Ten wykonał dwa telefony, po czym
dopiero pozwolono jej przejść.
Przed drzwiami mieszkania mimowolnie wytarła dłonie o spódnicę. Poczuła,
jak zasycha jej w gardle. Jeśli rzeczywiście już wycofał się z fuzji? Pewno jest
wściekły. I akurat dziś Steve'owi musiało się zebrać na powroty.
Już miała zapukać, ale drzwi same się otworzyły. Tom wyglądał niewyraznie,
był rozchełstany. W tle słychać było wiolonczelę. Stał z dzikim błyskiem w oku, w
jednej chwili o mało nie rzuciła mu się w ramiona.
- O. Moja dziewczyna.
Z zażenowaniem dostrzegła, że chyba jest zły.
- Przepraszam za spóznienie, Tom. Naprawdę. A... jest już za pózno?
Miał na sobie doskonale leżące spodnie i koszulę, która pasowałaby każdemu
miliarderowi idącemu na randkę z dziewczyną zajmującą się na przykład fizyką
lotniczą. Tyle że ubranie było wymiętoszone. Koszula zwisała luzno, rękawy były
podwinięte. Również włosy miał zmierzwione. Facet na luzie. Facet, od którego
widoku kolana miękną i któremu właśnie wyciekają miliardy - bo ona się spózniła.
- Odwołałeś fuzję? - Była śmiertelnie przerażona.
Fuzję? Oparł się o futrynę. Widział Cate jak przez mgłę. Chyba wypił więcej,
S
R
niż myślał, ale jej widok rozbił smutki w proch, rozpalając jego serce słonecznym
światłem.
Podrapał się po głowie, chcąc zyskać na czasie, aż się odnajdzie w nowej rze-
czywistości. Jest tutaj. Gdyby zdradziła, nigdy by nie wróciła.
Pomylił się.
Jak mógł w nią zwątpić? Te jasne oczy nie były przecież zdolne do knowań.
Widząc ją znów taką piękną...
Usiłował nie wpatrywać się w jej piersi, ale te błyszczące cekiny działały jak
magnesy. Trójkąt materiału przywodził na myśl inny trójkąt, zakazany, skryty pod
jej ubraniem... Starał się skoncentrować na samej twarzy...
Tu wcale nie było łatwiej. Oczy wydawały się ciemnogranatowe, niczym echo
sukienki morskiego koloru. Rzęsy wydawały się dłuższe, usta bardziej rubinowe.
Jego wargi już tęskniły za ich słodyczą... zobaczył, że jej zrenice rozszerzają się z
zadziwiającą synchronizacją z jego myślami. Zwietnie przeczuwał. Czuje ten sam
nieodparty pociąg do niego, co on do niej. Poczuł się pewnie niczym najlepsze
opony na nowej drodze.
- Spózniłaś się.
- Wiem - była przygotowana na najgorsze.
- Ale nie odwołałeś fuzji, prawda?
- Zliczna sukienka. Gdzieś się wybierałaś? - Uśmiechnął się uwodzicielsko.
Wściekły facet tak nie reaguje - pomyślała z ulgą. Może nawet był zadowolo-
ny, że ją widzi?...
- No, jestem. Tu - wskazała na podłogę. - Ale po co?... - spytała prowokująco.
- Oboje wiemy po co - odparł, wpuszczając ją do środka i odbierając torebkę.
- Ale co cię zatrzymało? Coś było ważniejsze od naszej umowy?
Odsunął z jej twarzy kosmyk włosów. Cóż za rozkosz. Nie protestowałaby,
gdyby zaczął głaskać jej szyję.
- No cóż. Gdybyś zapomniał, miałam tekst do napisania. Wróciłam do redak-
S
R
cji spózniona... Pamiętasz? Wyszłam też, spózniłam się na pociąg, spózniłam się do
babci, na taksówkę czekałam całe wieki. Czy ty w ogóle masz pojęcie, jak funkcjo-
nuje zwykły śmiertelnik w Sydney w piątkowy wieczór? Nie wszystkich wożą li-
muzyny.
- No i co jeszcze ci przeszkodziło? Jakie to nieprzezwyciężone przeszkody
stanęły między tobą a twoim kochankiem?
Wyszły mu te nieprzezwyciężone przeszkody" aż za dobrze. Jakby specjalnie
się wysilał, żeby się nie przejęzyczyć.
- Miałam chodzić po rozżarzonych węglach czy płynąć wpław przez port? Nie
dość jeszcze? W każdym razie bałam się, że myślisz, że cię oszukałam. Nie... Nie
odwołałeś tej fuzji, Tom?
- Nigdy. Po co? Wiedziałem, że wrócisz - ruszył za nią do salonu i objął ją w
talii. - Wiedziałem, że mi się nie oprzesz.
- Niby czemu? Nie da się?
- Póki co nie opierałaś się specjalnie. - Jego uśmiech pełen czystego, grzesz-
nego seksu, przenikał ją do głębi.
W jego oddechu czuć było whisky. Ten zarozumiały kowboj wydawał się
wprost przeciwieństwem zimnego despoty z katedry.
Wprowadził ją do słabo oświetlonego pokoju, a sam podszedł odnieść jej to-
rebkę. Rozejrzała się po pomieszczeniu. %7łaluzje w oknach były odsunięte, ciem-
ność zdawała się napierać na szyby, tworząc wrażenie osamotnienia. Plazmowy te-
lewizor naprzeciw kanapy był włączony na kanał informacyjny i ściszony. Miał
jeszcze ochotę patrzeć na nieszczęścia i kataklizmy? Po dzisiejszym nabożeństwie?
Przypomniała sobie ubranie, które miał na sobie w kościele, wrzucone do ko-
sza na śmieci. Wtedy była zszokowana marnotrawstwem, teraz zrozumiała, że
odzież ta była dla niego niejako naznaczona. Usłyszała za sobą jego kroki.
- Złamałaś dziś komuś serce, Złotowłosa?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]