[ Pobierz całość w formacie PDF ]
padlinie.
- Nie przyjrzeli się nam ani samochodowi. W gazetach pisali o nie zidentyfikowanych
sprawcach. Myślą, że to jakieś dzieciaki szukające sprzętu stereo, żeby go sprzedać paserowi i
kupić narkotyki.
- Nic nie rozumiem. - Wyjaśnienie Henry'ego nie rozwiało wątpliwości Luthera. - Co my
mamy tu do roboty? - Poobserwujemy sobie.
- Co poobserwujemy?
- Wszystko. Co tylko nam się uda zobaczyć. Na coś możemy trafić. Nie my jedni szukamy tej
suki. Może ktoś nas do niej zaprowadzi.
Luther rozparł się na siedzeniu, odchylił głowę i zamknął oczy.
Pogwizdując fałszywie przez zęby, zaczął snuć lubieżne fantazje, w których trzy nastolatki w
szortach i skąpych bluzeczkach entuzjastycznie spełniały wszelkie jego życzenia. Na chwilę
nawet chyba się zdrzemnął, bo aż podskoczył, kiedy brat dał mu kuksańca w żebra.
- Rusz się. Idziemy.
- Dokąd? - Luther wyprostował się i ziewnął.
- Widzisz tych facetów, co tam przechodzą ulicę?
- Tych w ciemnych garniturach? - spytał Luther, patrząc w ślad za wskazującym palcem
Henry'ego.
- Właśnie wyszli z sądu. Na kogo ci wyglądają?
- Fedsy, niech ja skonam.
- Uhm ...
- To nie tam pracowała Burnwoodowa? Ale im śpieszno.
- Właśnie. Tak sobie myślę, że to może być coś ważnego.
Wysiedli z samochodu i szybko poszli za agentami FBI, zmierzającymi do siedziby Bristol &
Maathers. Próbowali już przedtem czegoś się tu dowiedzieć, ale amatorskie śledztwo w niczym
im nie pomogło.
- Są na górze - stwierdził Henry, gdy znalezli się w holu. - Widzisz, gdzie się zatrzymała
winda? Piąte piętro.
Kręcili się po holu, starając się nie rzucać zbytnio w oczy, ale byli tak łudząco do siebie
podobni, że wszyscy na nich zerkali. Luther szybko się znudził i zaczął narzekać, ale Henry nie
chciał wyjść. Mniej więcej po półgodzinie ich wytrwałość została nagrodzona. Winda się
otworzyła i wyszło z niej trzech mężczyzn. Byli wyraznie ożywieni. Jeden z nich mówił równie
szybko, jak szedł: - Dalej twierdzę, że ona coś ukrywa. Bardziej przejmuje się tym, że mogłaby
zdradzić przyjaciółkę, niż nami.
Tyle usłyszeli, nim tamci wyszli przez obrotowe oszklone drzwi. Wymienili spojrzenia.
- Jak myślisz, o czym oni gadali? - spytał Luther. Jakby w odpowiedzi na to pytanie, drzwi
windy znów się otworzyły i do holu wmaszerowała duża kobieta z wielkim biustem i indiańskim
totemem z rudych włosów na głowie.
Miała podpuchnięte, czerwone oczy - najwyrazniej niedawno płakała. Nie zważając na
Luthera i Henry'ego, przyłożyła chusteczkę higieniczną do nosa i głośno go wysiąkała. Nie
widziała ich po prostu; wzrok miała utkwiony w trójce mężczyzn kierujących się w stronę sądu.
Wyszła na zewnątrz i pokazała ich plecom uniesiony środkowy palec. Nie mogli oczywiście
dostrzec jej gestu, lecz samo jego wykonanie wyraznie dało jej wiele satysfakcji.
- Co to za gruba dziewucha?
- Nie wiem - odpowiedział Henry z namysłem - ale nie kochają się zbytnio, ona i fedsy, co?
A co mogło ich poróżnić, jak nie Kendall Burnwood?
- Co za obrzydliwa osoba! - Gibb zmiótł ze stolika do kawy w mieszkaniu Ricki Sue plik
magazynów Playgirl. Plugastwo. Zmiecie. Dokładnie to, czego spodziewasz się w domu
prostytutki.
Matt zapatrzył się w czasopisma leżące na podłodze, ale nawet jeśli uznał je również za
odrażające, nie okazał tego. Był obojętny i apatyczny od czasu, gdy opuścili motel, zostawiając
w nim zwłoki zamordowanej Lottie.
- Ta kobieta jest krzykliwa i nieznośna. Bezustannie robi lubieżne aluzje. Pamiętasz, jak nas
wprawiła w zmieszanie podczas twojego wesela, synu?
- Tak, ojcze.
- Zupełnie nie nadaje się na przyjaciółkę żony Burnwooda.
- Nie, ojcze.
- Tylko że, jak się okazało, poślubiłeś zdrajczynię. - Tak, ojcze.
Od kilku godzin przeszukiwali dom Ricki Sue, usiłując znalezć jakąś wskazówkę co do
miejsca pobytu Kendall. Opróżnili każdą szufladę, przeczytali każdy skrawek zapisanego czy
zadrukowanego papieru, obojętne czy dotyczył zwrotu nadpłaty podatku, pochodził z
kalendarza, czy zawierał tylko podpis pod nadrukowanym okolicznościowym tekstem.
Jak dotąd nie odkryli nic ciekawego o Kendall, za to zyskali całkiem niezłe pojęcie o stylu
życia Ricki Sue. Oprócz olbrzymich ilości środków służących do pielęgnacji urody miała bogatą
kolekcję książek erotycznych i kaset wideo. W szufladach szafki przy łóżku odkryli ponadto
kondomy w liczbie stosownej dla małej apteki. W różnych rozmiarach, kolorach i wzorach.
Lubiła duszące, słodko pachnące perfumy i takie same płyny do kąpieli. Posiadała niezliczoną
liczbę sztuk bielizny, w tym dwie pary rajstop z wycięciami w kroczu i flanelową koszulę do
samej ziemi.
Szafki w kuchni wypełniały ciasteczka, chipsy ziemniaczane i dietetyczne napoje. W lodówce
znalezli mleko, cztery opakowania mieszczące po sześć piw i słój oliwek w zmętniałej zalewie.
Nie była świetną gospodynią, ale nie to ich obchodziło. Przeszukali dokładnie całe mieszkanie, a
teraz przetrząsali je ponownie, by się upewnić, że niczego nie pominęli.
- Sprawdzałeś pod łóżkiem? - spytał Gibb.
- Nie, ojcze.
Zrzucili pościel i przewrócili materace, ale rzeczywiście zapomnieli zajrzeć pod łóżko. Matt
uklęknął.
- Jest tu jakieś pudełko, ojcze.
- Co za pudełko? - ożywił się Gibb.
Matt wyciągnął zwyczajne kartonowe opakowanie po butach i podniósł zakurzoną pokrywkę.
Stwierdził, że zawiera prywatne listy i kartki pocztowe, i pokazał je Gibbowi.
- Może jest tam w środku coś od Kendall - powiedział Gibb podekscytowany.
- Zabierzmy się do tego.
Wrócili do pokoju dziennego, żeby mieć więcej miejsca na rozłożenie korespondencji, nie
zdążyli się jednak do tego zabrać. Gibb uniósł rękę, dając znak, by syn zachował ciszę.
Skradając się podszedł do okna wychodzącego na front budynku i wyjrzał przez nie ostrożnie.
- Jej samochód zbliża się do podjazdu - powiedział. Ogarnął pełnym obrzydzenia wzrokiem
pornograficzne albumy, a potem powoli przeniósł spojrzenie na Mata. - Musimy skorzystać z
okazji, Mathew. Zostaliśmy tu po to przysłani. Tak miało być. Inaczej po cóż by się zjawiała
nieoczekiwanie w domu, na kilka godzin przed końcem pracy? Rozumiesz, co chcę powiedzieć?
- Tak, ojcze. - Matt skinął głową, nie okazując zdziwienia.
Gibb nakazał mu, by ukrył się za drzwiami, a sam cofnął się do aneksu jadalnego, skąd mógł
patrzeć na drzwi frontowe. Obaj utkwili wzrok w klamce, kiedy usłyszeli, że Ricki Sue wkłada
klucz do zamka.
- Hej, rudasku! - zawołał ktoś z ulicy.
Sprawa przybrała niespodziewany obrót i Matt spojrzał na ojca, oczekując instrukcji. Gibb
zerknął na zewnątrz przez listewki żaluzji, próbując stwierdzić, co się dzieje.
- A bo co? - Zostawiwszy klucz w zamku, Ricki Sue odwróciła się, by zobaczyć, kto do niej
krzyczy. - Szukamy Sunset Street. Wiesz, gdzie to jest?
- Może tak, może nie.
- A nie przyszłabyś do nas, żeby to ustalić?
Twarz Gibba stężała z wściekłości. Przeszył powietrze wskazującym palcem, pokazując
Matowi, aby wyjrzał. Przy krawężniku stało stare camaro. W środku siedzieli Henry i Luther
Crookowie. .
- A cóż oni tu robią? - wyszeptał Matt.
Ricki Sue podeszła do nich wolnym krokiem. Pochyliła się przy oknie od strony kierowcy,
żeby im objaśnić drogę. Flirtowała z nimi, a blizniaków najwyrazniej oszołomiły obfitości jej
figury.
- Robią to samo co my - odezwał się po chwili Gibb. - Chcą zlokalizować Kendall z powodu
Billy'ego Joe. Obwiniają ją za nieszczęśliwy wypadek, który go spotkał. Pragną zemsty i usiłują
[ Pobierz całość w formacie PDF ]