They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Joe Carter, pediatra siedzący w towarzystwie żony,
Anabelle, przy dużym stoliku, skinął na nich.
- Chodzcie do nas - zaprosił.
Ben posadził panie, po czym sam usiadł między Beą a
Martinem, tak że Laura pozostała obok Martina. Zdziwiło ją
to. Była jeszcze bardziej zaskoczona, kiedy wyciągnął dłoń do
Bei i zaprosił ją do tańca. Spodziewała się, że przynajmniej na
początku zatańczą razem!
- Na twoim miejscu przestałbym wzdychać do tego faceta
- szepnął Martin. - Przecież widzisz, że jest zainteresowany
Beą.
Czy to prawda? - zastanawiała się gorączkowo, ale szybko
odrzuciła tę myśl. Fakt, że zaprosił Beę do tańca, nic nie
oznacza.
- Czego się napijesz? - zapytał Martin.
- Poproszę o dżin z tonikiem.
Zaskoczony, zmarszczył brwi. Laura nigdy nie piła dżinu.
Poszedł jednak po drinka, a wtedy Joe Carter zaprosił ją do
tańca. Ucieszyła się. Przynajmniej na parkiecie będzie bliżej
Bena.
- Wiesz, człowiek dopiero wtedy czuje, że się starzeje,
kiedy wokół siebie widzi dużo młodych ludzi - powiedział
Joe.
Nie znała go dobrze, ponieważ rzadko pracowali razem.
Uchodził za świetnego specjalistę, ale w stosunku do małych
pacjentów wydawał się dość oschły.
- Czy masz dzieci? - spytała bez specjalnego
zainteresowania, by podtrzymać rozmowę.
- Dwudziestodwuletnią córkę, mężatkę, i... - zawahał się -
dziewiętnastoletniego syna.
Kiedy to mówił, zauważyła w jego oczach ból. Starał się
jednak ukryć swe uczucia. Coś w tej twarzy przypominało jej
Davida. Czyżby jego syn nie żył? Nie śmiała o to zapytać.
Wzbudzała zaufanie ludzi, może dlatego Joe kontynuował:
- Rzucił studia medyczne i... zniknął.
Nagle przypomniała sobie Roberta Wilsona. Czy to
możliwe, że jest synem Joe'ego? Postanowiła zapytać o to
Michelle.
- Może jeszcze wróci - pocieszała ojca.
Wolała nie wspominać o swoich przypuszczeniach na
wypadek, gdyby się okazało, że nie ma racji i Robert jest kimś
zupełnie innym.
- Nie sądzę - powiedział niby zdawkowo, ale zrozumiała,
że w gruncie rzeczy bardzo przeżywał ucieczkę syna, choć
ukrywał prawdziwe uczucia pod maską obojętności.
Może chłód wobec małych pacjentów właśnie stąd się
bierze? - zastanawiała się w duchu.
- Wszyscy mamy problemy - powiedziała. Wyczuł w jej
słowach szczere współczucie, zachęcające do dalszych
zwierzeń.
- Nie potrafię okazywać uczuć swoim dzieciom - wyznał.
- Z natury jestem perfekcjonistą, zbyt krytycznie oceniam
innych i z reguły sądzę, że mam rację.
- Cóż... - Nie wiedziała, co odpowiedzieć.
- Dzięki, że mnie wysłuchałaś - uśmiechnął się z
wdzięcznością.
- Powinieneś robić to częściej.
- Robić co?
- Uśmiechać się!
Roześmiał się radośnie i natychmiast wydał się o kilka lat
młodszy. Odprowadził ją do stolika i podziękował za taniec.
Martin podsunął jej drinka, którego wypiła niemal jednym
haustem. Otrząsnęła się z obrzydzeniem. W gruncie rzeczy nie
lubiła dżinu.
Miała nadzieję, że Ben wreszcie poprosi ją na parkiet.
Wrócił właśnie z Beą do stolika, ale poszedł po coś do picia.
- Zatańczmy - zaproponował Martin.
Nie mogła odmówić, przecież przyszła z nim na ten bal.
Martin objął ją mocno. Za mocno, pomyślała. Czuła na twarzy
jego oddech, przemieszany z zapachem alkoholu. Chciała się
odsunąć, lecz przytulił ją do siebie mocniej.
- Posłuchaj - powiedziała ostro, nie mając zamiaru
walczyć z nim przez cały wieczór. - Jesteś moim partnerem, a
nie kochankiem.
- W każdej chwili mogę stać się tym drugim - oświadczył
bezczelnie, całując ją w policzek.
Alkohol uderzył mu do głowy, pomyślała poirytowana i
odsunęła twarz.
- Czy mogę wam przerwać? - usłyszała głos z tyłu. Ben
zajmował wyższą pozycję w szpitalu, więc Martin
nie chciał z nim zadzierać, chociaż bardzo chętnie by mu
się sprzeciwił.
- Tymczasem, kochanie - powiedział do Laury, patrząc na
nią wymownie.
Ben objął ją w talii tak mocno, że aż syknęła z bólu.
- Uważaj, to boli!
- Przepraszam. - Nieco zwolnił uścisk.
Spojrzała mu w oczy, ciesząc się, że wreszcie są razem,
ale uśmiech zastygł na jej wargach, gdy dostrzegła bolesny
grymas na twarzy Bena.
- O co chodzi? Czy coś się stało? - zapytała.
Nie odpowiedział. Zaloty Martina zupełnie wyprowadziły
go z równowagi.
- A o cóż mogłoby mi chodzić?
- Nie wiem, ale tak jakoś groznie patrzysz. Przestał
tańczyć i pociągnął ją przez salę w kierunku oszklonych
drzwi, wychodzących na park hotelowy. W świetle latarń
dostrzegła, że Ben kipi złością.
- Mówiłaś, że mnie kochasz - powiedział przez zęby.
Mocno trzymał jej ręce i z trudem się hamował, by nie
potrząsnąć nią z całej siły.
- Bo kocham - odrzekła urażonym tonem.
- I kochając mnie całujesz się z innym i pozwalasz mu się
przytulać?!
Dopiekł jej do żywego.
- Jesteś zawsze przekonany o swojej racji, prawda? -
syknęła z furią. - Tak samo upierałeś się przy leczeniu Davida,
a myliłeś się! Mogłeś mu przedłużyć życie, ale nie zrobiłeś
tego.
Starał się unikać tego tematu, lecz uporczywe podejrzenia
Laury wstrząsnęły nim.
- To była jego decyzja! - wybuchnął. - Nie zgodził się na
chemioterapię. Nie pozwolił, żebym ją zastosował! - Ben
niemal krzyczał. - Chciał cię uchronić od cierpienia. Zdawał
sobie sprawę, że chemioterapia przyniesie mu ulgę tylko na
pewien czas, bo to był złośliwy, nieuleczalny nowotwór. Nie
chciał ci dawać nadziei, a tym bardziej przysparzać cierpień.
Kochał cię tak mocno, że nie mógł do tego dopuścić!
Natychmiast pożałował swych słów. Cofnąłby je, gdyby to
było możliwe. %7łałował ich, bo złamał tajemnicę lekarską, ale
jednocześnie cieszył się, że wreszcie zrzucił z siebie ciężar,
który dzwigał od śmierci przyjaciela. Poza tym Laura powinna
znać prawdę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mexxo.keep.pl