[ Pobierz całość w formacie PDF ]
usunąć haków rozchylających klatkę piersiową pacjentki. Kate
objęła ją delikatnie i szepnęła:
- Ja się tym zajmę. Wez prysznic, zmień ubranie i napij się
kawy. Kiedy wezmiesz się w garść, pójdziesz do Juliana
i sprawdzisz, czy nie potrzebuje pomocy. Zajmuje siÄ™ sprawcÄ…
wypadku.
- Nie ma pośpiechu. On może zaczekać - usłyszała ponury
głos.
Odwróciła się i posłała Samowi grozne spojrzenie, lecz nie
skomentowała jego słów. Pijany młodzik został umieszczony
w separatce. Przed chwilą odzyskał przytomność i wyglądało
70 JEDYNY W SWOIM RODZAJU
na to, że poza kilkoma otarciami i złamaną kostką nic mu się
nie stało. Jego wrzaski za to można było usłyszeć w całym
szpitalu.
Joe pozbierał resztę walających się wokół instrumentów,
zwinął przesiąknięte krwią prześcieradło i rzucił je na ru
chomy stolik. Wspólnie przykryli ciało dziewczyny czystą,
białą narzutą. Kate nie mogła dojść do siebie. Nie wiem nawet,
jak ta biedaczka miała na imię, myślała rozpaczliwie. Jakie
to niesprawiedliwe. Nie dane jej nawet było ujrzeć własnego
dziecka. Jak to możliwe, że dobrych ludzi spotykają takie nie
szczęścia?
- W porządku, niebezpieczeństwo minęło - usłyszała głos
pediatry.
Serce zabiło jej szybciej. Dziecko ma szansę przeżyć.
- Chyba coś straciłem - rzucił nonszalancko Julian, zbliża
jąc się do nich. - Jak daliście sobie radę beze mnie? - Stanął
obok łóżka zmarłej dziewczyny i zajrzał pod okrywające ją
prześcieradło.
- ProszÄ™, proszÄ™. Co my tu mamy?
- Na litość boską, przestań! - Kate podniosła głos.
- Słucham? - Julian w zdziwieniu uniósł brwi. - Czyżbyś
chciała mi coś powiedzieć?
- Zostaw ją w spokoju! Nawet ty nie możesz jej pomóc
- rzuciła drwiąco.
Julian nie odpowiedział, lecz utkwił zimne spojrzenie w twa
rzy Kate. Wydawało się, że zamierza rzucić jakąś przykrą uwa
gę. Nieprzyjemną sytuację przerwało nadejście Sama.
- Jest rentgen Raya Donnelly'ego - rzekł do Juliana. - Ma
złamanych kilka żeber, ale czaszkę, dzięki Bogu, całą.
- Mimo wszystko nie jest najlepiej - odparł Julian. - Zro-
JEDYNY W SWOIM RODZAJU 71
bimy jeszcze kilka badań, bo może mieć obrażenia wewnętrzne.
Potrzymajmy go na obserwacji.
- Czy powiedziałeś mu o żonie? - zapytał Sam.
- Nie. - Julian pokręcił głową. - Dopiero przed chwilą się
dowiedziałem. - Rzucił Kate nieprzyjemne spojrzenie, ale ona
zignorowała tę zaczepkę.
- To było straszne. Nie mieliśmy najmniejszej szansy, żeby
jej pomóc. Jestem zaskoczony, że dziecko przeżyło. - Sam był
wyraznie wstrząśnięty.
- W jakim jest stanie?
Cała trójka przeszła do sąsiedniej separatki, gdzie stał nie
wielki inkubator.
- Zabieramy małą na górę - powiedział kręcący się obok
pediatra. - Dziewczynka jest w tej chwili stabilna, ale dajÄ™ jej
pięćdziesiąt procent szans na przeżycie. Macie jakieś informacje
co do wieku?
- Około trzydziestu czterech tygodni. Jej rodzice jechali na
badania prenatalne.
- Mieli więcej dzieci?
- Nie - odparła Kate. - Pobrali się zaledwie rok temu. On
ma dwadzieścia dwa lata, ona miała dwadzieścia.
Pediatra pokręcił głową. Nawet Julian wyglądał w tej chwili
na wstrząśniętego.
- Gnojek, który spowodował wypadek, ma szesnaście lat.
Nie zrobił nawet prawa jazdy. Rąbnął samochód, żeby się prze
jechać - ponuro wyjaśnił Sam.
Zespół pediatryczny zabrał inkubator na piętro. Zapadła kło
potliwa cisza. Sam i Julian wrócili do swych obowiązków.
- Posprzątam ten cały bałagan - zaoferował się Joe, patrząc
na Kate.
JEDYNY W SWOIM RODZAJU
72
- Dzięki - odparła. - Zobaczę, co z Margo. Nie wyglądała
najlepiej. - Zawahała się przez chwilę. - Wspaniale się sprawi
łeś. Nie widziałam dotychczas takiego poświęcenia.
- Przynajmniej uratowaliśmy dziecko - rzekł Joe półgło
sem. - Wiem, że jest ci ciężko. To nie najlepszy powrót po
trzech dniach urlopu. Mam nadzieję, że mimo wszystko dobrze
siÄ™ czujesz.
- Jak zawsze. - Głos Kate był tak samo obojętny jak wyraz
jej twarzy.
Ruszyła w kierunki recepcji. Gdy tam dotarła, od strony
[ Pobierz całość w formacie PDF ]