[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kochanym.
Bez namysłu poło\ył rękę na jej ramieniu i wepchnął ją lekko pod wodę.
Wynurzyła się natychmiast, prychając i odgarniając z oczu mokre kosmyki. W jej oczach zamigotały
wesołe iskierki.
- Następnym razem nie pójdzie ci tak łatwo!
Uśmiechnął się jeszcze szerzej, zanurkował. Usłyszał, jak Rebeka pisnęła, i poczuł, jak zaczęła energicznie
kopać wodę. Chwycił ją za kostkę, ale była przygotowana na atak. Nie opierała się, pozwoliła wciągnąć się pod
powierzchnię, wtedy jednak, zamiast wypłynąć do góry, chwyciła go mocno i pociągnęła za sobą. Przez chwilę
siłowali się pod wodą niczym dwoje zapaśników. Kiedy wypłynęli, nadal ciasno obejmowali się ramionami.
- Remis! - wysapała Rebeka i strząsnęła wodę z twarzy.
- Jesteś zwinna jak węgorz.
- Gdybyśmy tu mieli matę, poło\yłabym cię na łopatki. Chcesz spróbować jeszcze raz?
- Nie teraz.
- Poddajesz się!
- Teraz mam ochotę na coś innego.
Zamierzał znów ją pocałować. Poznała to po jego oczach. Nie była pewna, czy jest na to gotowa. Obawiała
się zarazem, \e a\ nazbyt tego chce i \e przyzwolenie zbyt łatwo będzie odczytać w jej oczach.
Gdy więc ich usta dzielił ju\ tylko krótki oddech, wyśliznęła się nagle z jego ramion i znów wepchnęła go
pod wodę.
Wypłynął szybko, prychając i klnąc, lecz ona stała ju\ kilka i metrów od niego, w wodzie sięgającej do
ramion. - Aatwo cię pokonać - krzyknęła i zaczęła uciekać, kiedy Stephen rzucił się w jej stronę. Udałoby jej się,
gdyby nie płynął tak szybko, jakby urodził się w morzu. Wysportowana i gibka, : wymknęłaby się z jego uchwytu,
ale przeszkodził jej atak śmiechu. Zachłysnęła się więc wodą, zakrztusiła, a wówczas Stephen złapał ją w pół i
wyniósł na rękach na płytszą wodę.
- Mam cię - wyszeptał.
- Ale to ja wygrałam.
- Niech ci będzie.
- Lubię wygrywać - przyznała. Doszła do wniosku, \e dalszy opór na nic się nie zda, więc tylko przycisnęła
dłoń do piersi i oddychała z wysiłkiem. - Czasami zdarza mi się nawet oszukiwać przy grze w kanastę.
- Grasz w kanastę? - Ostatnią rzeczą, jaką mógł sobie wyobrazić, to tę zgrabną, pociągającą kobietę,
spędzającą ciche popołudnia na grze w karty.
- Nie mogę się oprzeć. - Nadal zdyszana, oparła mu głowę na ramieniu. - Brak silnej woli.
- Ja te\ czasami nie mogę się oprzeć. Na przykład teraz... - uśmiechnął się tajemniczo, a potem podrzucił ją
niedbale. Rebeka wyleciała wysoko w powietrze, by po chwili wylądować z pluskiem w ciepłej wodzie.
- Teraz jesteśmy kwita. - Podniosła się, ociekając wodą, i ruszyła zmęczona ku pla\y. Tu uło\yła się
wygodnie, nie dbając o to, \e piach przywiera do mokrych włosów i skóry. Kiedy zaś Stephen poło\ył się obok niej,
wzięła go za rękę. - Jeszcze nigdy nie spędziłam tak miłego dnia.
Stephen spojrzał na ich splecione palce. Ich ręce spotkały się tak swobodnie, tak naturalnie. Jej dotyk
jednocześnie dawał mu ukojenie i podniecał.
- Ten dzień jeszcze się nie skończył.
- Dla mnie mógłby trwać wiecznie.
Przez chwilę oboje milczeli. Rzeczywiście, Rebeka chciała, \eby czas stanął w miejscu. Błękitne niebo i
radosny śmiech. Chłodna woda i słońce. Serce, które czuje, \e kocha, które wariuje z radości. A jeszcze nie tak
dawno dni przetaczały się cię\ko jeden za drugim, bez nadziei na jakąkolwiek odmianę.
- Stephen? - zapytała.
- Mhm?
- Miałeś kiedyś ochotę uciec?
Nie wypuszczając jej dłoni, przekręcił się na plecy i spojrzał na kilka poszarpanych obłoków,
przepływających nad ich głowami.
- Uciec gdzie?
- Gdziekolwiek. Byle dalej od zwykłych spraw, od tego, co być mo\e nigdy się w twoim \yciu nie zmieni. -
Przymknęła oczy i zobaczyła siebie, jak parzy pierwszą fili\ankę kawy dokładnie kwadrans po siódmej, jak rozkłada
pierwsze papiery punktualnie minutę po dziewiątej. - Uciec gdzieś, zniknąć wszystkim z oczu - ciągnęła cicho. -
Zjawić się gdzie indziej, gdziekolwiek, jako ktoś całkiem inny...
- Nie mo\na stać się kimś całkiem innym.
- Ale\ mo\na! - zaprotestowała z zapałem. Podniosła się i oparła na łokciu. - Czasami nawet trzeba.
Dotknął jej włosów.
- Ty uciekasz, prawda? Od czego?
- Od wszystkiego. Jestem tchórzem.
Spojrzał jej w oczy. Były czyste, pełne entuzjazmu.
- Nie sądzę.
- Przecie\ mnie nie znasz. - Przez jej twarz przemknął cień \alu, potem niepewności. - I wcale nie jestem
pewna, czy chcę, \ebyś mnie poznał.
- Nie znam cię? - Stephen wsunął dłoń w jej włosy. - niekiedy nie trzeba długich miesięcy ani lat, \eby
kogoś poznać i zrozumieć. Kiedy na ciebie patrzę, czuję, \e znam cię doskonale. Nie wiem, dlaczego tak się dzieje,
ale tak właśnie jest. Znam cię - powtórzył, po czym i on się uniósł, by pocałować ją przelotnie. - I to, co o tobie
wiem, bardzo mi się podoba.
- Naprawdę? - uśmiechnęła się.
- Wydaje ci się, \e spędziłbym cały dzień z kobietą tylko dlatego, \e mam ochotę zabrać ją do łó\ka?
Wzruszyła ramionami. Rumieniec, który wykwitł na jej twarzy, był lekki, ale wyrazny. Stephena rozbawiło
to zmieszanie. Zastanawiał się, ile kobiet potrafi pocałunkiem rozgrzać mę\czyznę do białości, a zaraz potem
niewinnie się rumienić.
- Twoje towarzystwo, Rebeko, to trudna przyjemność.
Rebeka zaśmiała się i zaczęła kreślić kółka na mokrym pia sku. Ciekawe, co by powiedział i co by
pomyślał, gdyby wiedział, kim ona jest naprawdę? Albo mo\e raczej - kim nie
I jest. Powtarzała sobie, \e to nie ma znaczenia. Nie pozwoli wątpliwościom zepsuć tego, co zaistniało
[ Pobierz całość w formacie PDF ]