They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Luke, który dzieli z nimi codzienność, żyje gdzie indziej, w miejscu wybuchowej wrażliwości, gdzie udrę-
ka wypiera ekstazę minuta po minucie. Jak to można przetrwać, przeżyć tę zmienność doznań? A może to
dopiero gwałtowny trening przed tym, co ma nadejść? Brutalna edukacja, frenetyczna, przyśpieszona wer-
sja tego, co jest przed nim.
Paulina nagle sobie uświadamia, że nie płakała już od lat. Hm, może jakaś przypadkowa, senty-
mentalna łza. Ale nie prawdziwe, gorzkie, krwawiące łzy bólu. Nie szlochała aż do krańcowego wyczerpa-
nia, nie widziała swojej twarzy czerwonej i napuchniętej, nie czuła słonego smaku nieszczęścia. Od wielu
lat. Ale czy to znaczy, że jest bez przerwy zadowolona? %7łe jedzie z wyłączonym biegiem, na luzie, w sta-
nie uczuciowej neutralności? Jasne, że nie. Ani też nie znaczy, że ognie wygasły. Znaczy to po prostu, że z
latami coraz rzadziej się płacze.
Luke nagle zasnął. Prześliznął się z pasji w zapomnienie, zapadł się w swoim wózeczku. Paulina i
Teresa mogą dokończyć zakupy we względnym spokoju i wracać do domu.
Maurice jest przed domem, kiedy przyjeżdżają. Widzą go z daleka stojącego z komórkowym tele-
fonem. Na dojezdzie wysoka teraz trawa szoruje podwozie z odgłosem rwącej wody. Samochód płynie
między młodą pszenicą i dociera do wyspy, do portu, nad którym zawieszony skowronek niewidzialnie
porusza skrzydłami w błękitnym powietrzu przedpołudnia. Paulina wyłącza motor, a wtedy jest już tylko
skowronek.
I Maurice, który pyta:
- Dobrze się bawiłyście, dziewczyny?
Ma świetny humor, to widać, a mówi tak, żeby im dokuczyć. Ani Teresa, ani Paulina nie chwytają
przynęty. Teresa kieruje spojrzenie na telefon.
- Czy ktoś dzwonił?
- Ludzie stale dzwonią - odpowiada Maurice. - Czy jest kiedyś taki czas, że nikt nie dzwoni?
Stoi, a dobre samopoczucie aż z niego bije. Wreszcie Teresa proponuje, żeby pomógł wnieść do
domu zakupy. Natychmiast się do tego zabiera, pełen usłużnej gotowości. Kładzie telefon na ogrodowym
murku i rzuca jej uśmiech wyrażający skruchę, przeprosiny, uczucie - uśmiech mający za zadanie rozbroić
i rzeczywiście rozbraja. Paulina widzi, że Teresa się odpręża. Jest odwrócona do niej tyłem, Paulina nie
może zobaczyć wyrazu jej twarzy, ale wie, jak córka teraz wygląda, jak jej rysy nabierają miękkości, a
oczy stają się coraz większe, gdy wchłania uśmiech męża, gdy się w nim pławi.
R
L
T
Paulina zbiera swoje sprawunki, wyjmuje z wozu, wchodzi do domu i zamyka za sobą drzwi. Kła-
dzie torby na stole kuchennym i zastyga w bezruchu, jakby czegoś nasłuchiwała. Zdawałoby się, że nie
przebywa już w World's End. Dosięgło do niej jakieś długie ramię i wciąga gdzie indziej, a to, co widzi i
słyszy, sprawia, że jej oblicze tężeje w napięciu.
Stoi tak pośród spokojnych odgłosów kuchennych, a potem ten moment mija i Paulina powraca,
rozpakowuje nowy toster, chowa jedzenie do lodówki. Zielone cyferki na tarczy kuchenki przesunęły się o
kilka sekund, to wszystko. Nic się tutaj nie wydarzyło, minął jedynie ułamek czasu, a do Pauliny dotarło
echo skądinąd.
Murarze, którzy patroszyli World's End, wydobyli rozmaite szczątki jakichś rzeczy i zostawili do
obejrzenia: lulkę glinianej fajki, skorupy wiktoriańskiej porcelany, metalowe guziki. Szczątki te leżą teraz
w miseczce na kuchennym kredensie, pokryte warstewką kurzu i zadziwiająco trwałe. Nie do pomyślenia
byłoby je wyrzucić, a jednak ktoś kiedyś to uczynił. Wyrzucone, zgubione w samym środku czynnego ży-
cia. I tkwiące dzisiaj z uporem w małej miseczce z włoskiej majoliki na środkowej półce sosnowego kre-
densu Pauliny.
Kredens został kupiony od handlarza, który podróżował po Irlandii i od wieśniaków nabywał po
minimalnej cenie niemodne meble. Kredens rozebrany na kawałki zanurzono w jakiejś silnej chemicznej
kąpieli, zmontowano z powrotem i przystrojono nowymi mosiężnymi uchwytami. Jest to przedmiot uży-
teczny i miło na niego patrzeć, ale w Paulinie nie wywołuje specjalnego oddzwięku, poza ceną, jaką za
niego zapłaciła, i wysiłkiem, jaki kosztowało wstawienie go do wnętrza. Co innego majolikowa miseczka.
Majolikowa miseczka należy do Pauliny od blisko czterdziestu lat.
Kiedy Paulina skończyła osiemnaście lat i jesienią miała zacząć studia na uniwersytecie, wybrała
się z przyjaciółką na lato do Włoch. Ani ona, ani jej koleżanka nie odbywały przedtem zagranicznych po-
dróży bez rodziców; Paulina była jedynaczką. Okres jej dorastania z niepokojem nadzorowała matka, która
zresztą nie miała nic innego do roboty. Paulina rzadko widywała ojca, zapracowanego lekarza, a jej sto-
sunki z matką obfitowały w denerwujące spięcia. Matka podchodziła do życia z głęboką ostrożnością i
niedowierzaniem. Cała jej energia była skierowana na zapobieganie złośliwości losu. Unikało się niepo-
trzebnej jazdy samochodem z obawy o możliwy wypadek. Szpikowało się bez litości zapobiegawczymi
lekami. Należało być ostrożnym w stosunkach z ludzmi, bo można przecież natrafić na takich, którzy będą
się czegoś domagać albo okażą się niepożądanym towarzystwem. Takie stanowisko doprowadzało do roz-
paczy Paulinę ośmioletnią, a irytowało osiemnastoletnią. Dlaczego nie mogę? - płakała przez wszystkie
dziecinne lata. Dlaczego nie powinnam? Jej wysiłki koncentrowały się na przechytrzaniu matki, na znaj-
dowaniu sposobów, aby obejść narzucone ograniczenia, na życiu, a nie na powstrzymywaniu się przed ży-
ciem.
Podróż do Włoch poprzedziły nie kończące się dyskusje i negocjacje. Wreszcie matka Pauliny ska-
pitulowała, wymusiwszy wpierw rozmaite obietnice: żadnych wędrówek autostopem; gotówkę i doku-
menty przez cały czas trzymać przy sobie w bezpiecznie umocowanej torebce; nigdy się nie rozłączać.
R
L
T
Kiedy jechały na południe, czuły się dorosłe i odprężone. Zanim dotarły do Neapolu, były opalone i
tryskające zdrowiem, szalały, upojone słońcem, jedzeniem, tanim winem, własnymi pulsującymi hormo-
nami i pełnymi zachwytu spojrzeniami młodych mężczyzn. Przyjaciółka Pauliny, którą w szkole uważano
za nieco lekkomyślną, powiedziała:
- Chyba nie potrafię myśleć o niczym innym tylko o seksie.
Paulina przytaknęła. Pózniej nie było już o tym mowy, ale obydwie się rozumiały. Pozwalały się
podrywać - początkowo dość ostrożnie, pózniej z coraz większym brakiem powściągliwości. W Pompei [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mexxo.keep.pl