[ Pobierz całość w formacie PDF ]
podróży jego był mu nie znanym.
Zapytał więc: - A dokądże się udał?
- Wiem tylko tyle, że na kresach miał jeszcze do czynienia, bo tam znaczną
część życia spędził - odpowiedziała Bietka.
- Miał, interesa swe załatwiwszy, przyjechać do Warszawy i osiąść tu a okupić
się gdzieś, bo mu życie na granicy od Dzikich Pól dokuczyło.
DaliBóg, gdy powrócimy z tej wędrówki naszej, może go już zastanę w Warszawie.
- A, mój Boże - przerwał Nietyksza - jak mnie to boli, że ja w tę drogę ze
dworem się puścić nie mogę!
Przydałbym się może na co, ale mi od moich Radziwiłłów całkiem odstać się nie
godzi.
- I ja bym tego nie radziła - odezwała się Bietka.
- Król zapewne dalej jak do Lwowa, gdzie się chce widzieć z panem hetmanem
polnym, nie pojedzie.
Radzono mu, aby go raczej do siebie powołał, ale mi się zdaje, iż (tu głos
zniżyła) Najjaśniejszy Pan ma też więcej coś na celu i od tej podróży nie
odstąpi.
Nie tak też to znowu sroga rzecz - mówiła dalej - trochę letnią porą kraju
przejechać i zobaczyć, a królestwo oboje i ich dwór wszędzie znajdą gościnne
przyjęcie.
My też z Francuzkami nie będziemy miały powodu się skarżyć, choć moje koleżanki
znad Sekwany u nas wszystko znajdują dziwnym dla siebie i niesmacznym.
I one, i sekretarz królowej, pan Desnoyers, który wszystko zapisuje, co widzi,
dopytuje się o każdą rzecz, a dziwi się też każdej, nasze obyczaje znajdują
bardzo nieobyczajnymi.
Rozśmiało się dziewczę.
- A wy?
- zapytała.
- A ja - rzekł smutnie Nietyksza - muszę z księciem Bogusławem powracać, bom
się do dworu jego przyczepił, ale po drodze, zamiast do Wilna z nim, zostanę w
Warszawie i tam na was oczekiwać będę.
Macie mi co do zlecenia?
- Ja?
- wesoło spytała Bietka.
- No, chyba abyście pozdrowili ode mnie starą, poczciwą ciwunowę Mingajłowę, a
jeśli chcecie, i państwa Bieleckich oboje, i na ostatek opiekuna mojego, księdza
Stoczka u Zwiętego Rocha.
- Z chęcią!
- odparł Nietyksza.
- Przynajmniej z nimi o was mi mówić będzie wolno.
Nie będę też miał co robić w Warszawie, bo nie wiem, czy książę kanclerz
powróci tam rychło.
Ma dosyć dóbr do objeżdżania, a mało gdzie nie funduje kaplicy lub klasztoru.
Dobry, pracowity, pobożny pan.
- Toteż miłują go wszyscy - mówiła Bietka - ale się razem obawiają, bo surowym
jest dla siebie i dla drugich, a król ma do niego żal, że mu do wojny
przeszkadza.
Nietyksza się uśmiechnął.
- Nam by młodym wojna też smakowała - rzekł - bo rycerskiemu człowiekowi bez
niej żyć smutno, ale starsi Turka drażnić boją się, aby na nas nie spadł całą
siłą, bo naówczas nikt by w pomoc nie przyszedł.
Nam niby to każą na posiłek iść Wenetom...
ano, Bóg wie...
Ja tam o tych rzeczach niewiele rozumiem.
- A ja jeszcze mniej - wtrąciło dziewczę - wiem tylko, że królowa pieniędzy już
dała wiele na tę wojnę, a jeszcze ich od niej żądają.
No i będzie musiała dać, bo królowi odmówić nie może.
Najjaśniejszy Pan i tak dla nas bardzo słodkim nie jest, a gdy się nachmurzy,
patrzeć na królowę nie chce.
Ta biedna płacze, a my z nią.
- Wszystko się to, da Bóg, ułoży - dodał Nietyksza - jako skoro wojnę
senatorowie z głowy królowi wybiją.
Dosyć nam będzie Tatarów.
Poczęli potem liczyć, jak długo ta podróż trwać miała, ale Litwin nie bez
przyczyny utrzymywał, że na Lwowie się nie skończy i że trwania całej tej
wycieczki obrachować nie było podobna.
Słychać już było teraz, że po drodze niektórzy z panów króla z królową do
siebie zapraszać chcieli i ugaszczać, że się gotowali do przyjmowania
Koniecpolscy, Zamojscy, Sobiescy, Wiśniowieccy i inni.
- A i na to coś trzeba odłożyć, że króla podagra pochwyci - rzekła Bietka - bo
rzadko na dłużej od niej wolnym bywa.
Prawda, że pora cieplejsza zawsze mu sprzyja, ale za to zmęczy się dużo.
Przeciągnęłaby się była rozmowa ta dwojga młodych, którzy wiele innych sobie
mieli do powierzenia tajemnic, gdyby ich nie spłoszyła panna de Langeron, zawsze
kwaśna i niechętna, a Bietce mająca za złe, że poufalej była z panią des
Essarts, z którą coraz jawniej zazdrosna Francuzica wojnę toczyła.
Wojna ta i królowej, i całemu dworowi aż do posła, który w nią był wmieszany,
czuć się dać miała.
Stała się ona zródłem nieprzebranych oskarżeń wzajemnych, które stąd
przechodziły na dwór francuski, a z Paryża powracały zaprawne nową goryczą, aby
tu królowej nie dać pokoju.
Z jednej strony pani des Essarts, z drugiej Langeronówna, poseł pan de Bregy,
sekretarz Desnoyers, pan de Conrade, doktor nawet de Lafage i maitie dhótel de
Ronsay z żoną, i cały zastęp dziewcząt służących składali dwie armie ucierające
się z sobą.
Nawzajem śledzono krok każdy, tłumaczono każde słówko; intrygowano, aby królowa
na jedną lub drugą przechyliła się stronę.
Bietka starała się zachować neutralną, nie mieszając się do niczego, ale mimo
swej woli to des Essarts, to Langeronówna powoływała ją za świadka.
Ponieważ dwór przed puszczeniem się w dalszą podróż miał się zatrzymać w
Niepołomicach, wyprosił sobie Nietyksza pozwolenie, aby tam jeszcze mógł raz
widzieć i pożegnać ukochaną.
Bietka nie miała nic przeciwko temu, nie obawiała się, aby ją to w oczach ludzi
mogło narazić na obmowę, bo wszyscy wiedzieli, że Nietyksza ją narzeczoną
nazywał i zmusił do przyjęcia pierścionka.
Zaklęła go tylko Bietka, ażeby nie wyrwał się dalej i Radziwiłłów sobie nie
naraził.
- W Warszawie - dodała przy rozstaniu - dowiecie sięli od księdza Stoczka, że
ojciec mój powrócił, starajcież się go poznać i powiedzcież mu o mnie.
Nietyksza wyciągniętą mu rączkę pocałował z uszanowaniem, które Langeronównej
wydało się przesadzonym, i ruszył nazad do miasta.
ROZDZIAA XXI.
Podróż do Lwowa, którą odradzano królowi, a przy której on tak obstawał, jak
gdyby do niej nadzwyczajną przywiązywał wagę, miała coś w sobie tajemniczego,
przynajmniej dla tych, którym Władysław się z wszystkich swoich myśli nie
zwierzał.
Ci, co króla od młodości znali, a widywali go teraz, znajdowali dziwnie
zniecierpliwionym, roztargnionym i humoru nierównego.
Niekiedy zdawał się przybitym, zniechęconym, to znowu opanowywała go jakaś
samowola, duma, żądza rozkazywania, czyniąca niemiłym i niemal groznym.
Nie był to wpływ ożenienia, bo też same symptomy w mniejszym stopniu wprzódy
już się postrzegać dawały; myśl jakaś uparta ciężyła mu na mózgu.
Jeden Adam Kazanowski znał go takim, jakim on teraz był, teraz szczególniej, od
czasu gdy Radziwiłł z senatorami sprzeciwili mu się, nie dopuszczając dalszych
zaciągów i oświadczając przeciwko wojnie.
Otwarcie tłumaczył się, że te pułki i uzbrojenia tak kosztowne tylko przeciw
Tatarom gotował, ale Kazanowskiemu czasem duszę swą całą odkrywał.
Ten dawał mu się wylewać, uśmierzał, jak umiał i mógł, ale się nie sprzeciwiał.
Wojna przeciwko Turcji na wpół z Wenetami, z posiłkami innych państw
chrześcijańskich, uśmiechała mu się, ale nie ona jedna była celem.
Wszędzie dokoła widział otaczających Polskę monarchów z daleko większą władzą,
niż była jego.
Upokarzało go to, oburzało.
- Dlaczegóż bym ja - mówił nieraz Kazanowskiemu -" nie miał władzy tej uzyskać?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]