[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wstrzymała, by nie rzucić się Greyowi na szyję. Obserwował ją uważnie.
- Uwielbiam telopeę. - Wyobraziła sobie, że lejkowate czerwone kwiaty two-
rzące gęstą kulistą główkę otoczoną jasnoczerwonymi przylistkami świetnie będą
wyglądały przypięte do klapy marynarki, do szala, a zimą do wełnianej czapki. -
Dziękuję, Grey. To miłe z twojej strony. - Przypięła broszkę do bluzki.
- Cieszę się, że ci się podoba. - Powietrze stało się naelektryzowane. -
Sophio...
- Dwie pieczenie z sosem i frytkami plus duża porcja warzyw. - Barman po-
stawił na stoliku zamówione dania, po czym wyszedł, pogwizdując cichutko.
Skupili się na jedzeniu. Nie spieszyli się. Rozmawiali o wszystkim i o ni-
czym. Nagle w tę sielską atmosferę wdarł się ostry dzwięk telefonu. Soph wycią-
gnęła z torby komórkę Greya i sprawdziwszy, kto dzwoni, podała mu ją. Przykazał
współpracownikom, by dzwonili wyłącznie w pilnych sprawach.
- Mam nadzieję, że nic złego się nie stało.
- Zaraz się przekonamy. - Biorąc od niej telefon, delikatnie musnął jej palce.
Zirytowany pokręcił głową. Chryste, czy nawet podczas lunchu musi ją obmacy-
wać?
Soph cofnęła pośpiesznie rękę i ponownie przyłożyła ją do broszki.
- Słucham, tu Barlow - warknął do słuchawki.
Dzwonił Peter Coates. Grey słuchał go nieuważnie, nie mógł oderwać spoj-
rzenia od Sophii.
- ...zobowiązali się kupić ponad połowę mieszkań. Dopiero po dłuższej chwili
S
R
słowa Coatesa dotarły do Greya.
- Możesz mi to wszystko podliczyć? - poprosił.
Tym razem słuchał w skupieniu. Na jego twarzy zdziwienie mieszało się z ra-
dością. Wreszcie, gratulując swemu rozmówcy, podziękował mu i się rozłączył.
- No i co? - spytała Sophia, chowając komórkę do torby. - Dobre wiadomo-
ści? Sprawiasz wrażenie oszołomionego, ale nie zmartwionego.
Sięgnął po ostatnią frytkę i przez chwilę siedział zamyślony, jakby wciąż tra-
wił informację, którą otrzymał.
- Wygląda na to, że budowę Beacons Cove zakończymy w terminie. Właśnie
zgłosiła się grupa kupców zainteresowana nabyciem ponad połowy mieszkań. Na
resztę już od dawna mamy zgłoszenia. Coates z McCartym spisali się znakomicie.
- Cudownie! - Podniosła rękę, zamierzając zacisnąć ją na dłoni Greya, ale w
porę się zreflektowała. - Z tego wniosek, że masz zdolnych i oddanych pracowni-
ków.
- Chyba tak. - Zamilkł.
Nie potrafił okazywać emocji. Czy nadal chciał tak żyć?
W nerwowym, lecz jakże pustym świecie, w którym nie ma miejsca na uczu-
cia?
Zmarszczył w zadumie czoło.
Tak. Nie. Sam nie wiedział.
Wskazał na talerz Sophii.
- Skończyłaś?
Skinęła głową. Wstali od stołu i skierowali się do drzwi. Rzut oka na zegarek
uświadomił Greyowi, że całkiem sporo czasu spędzili nad posiłkiem.
Na zewnątrz wiele się w tym czasie zmieniło. Miejsce pierzastych chmurek
zajęły ciężkie ołowiane chmury. Nadciągała burza. Pies porzucił swoje miejsce na
macie i skrył się pod stojącą przy ścianie ławą. Parking przed lokalem opustoszał.
- Wracajmy do domu - powiedziała Soph, przyśpieszając kroku.
S
R
Grey wsiadł do auta. W jego głowie wciąż dzwięczały jej słowa: wracajmy do
domu. Zabrzmiało to tak ciepło, tak naturalnie.
Kiedy się ocknął z zadumy, jechali najwęższym odcinkiem krętej górskiej
drogi, na której z trudem dwa samochody mogłyby się wyminąć.
Zagrzmiało. Błyskawica rozcięła niebo i po chwili zerwała się gwałtowna bu-
rza.
Soph zacisnęła ręce na kierownicy.
- Wycieraczki nie nadążają... W dodatku wiatr nami kołysze!
- Trzymaj się swojego pasa. I nie zbliżaj do barierki.
Grey mówił cicho i spokojnie. Nie chciał jej straszyć, że jeśli zjedzie na po-
bocze, to niskie barierki ochronne na niewiele się zdadzą.
Z dumą obserwował jej zmagania z deszczem i śliską nawierzchnią. %7łałował,
że sam nie może usiąść za kierownicą, oszczędziłby Soph stresu, bo każdy kilometr
był zdradliwy, ale na szczęście dzielnie sobie radziła.
Ze dwa razy wpadła w niewielki poślizg. Jechała skupiona, usiłując coś doj-
rzeć przez ścianę deszczu. Byli na końcu najgorszego odcinka, kiedy wreszcie wiatr
się nieco uspokoił i deszcz trochę zelżał.
- Poszukać miejsca, żeby stanąć? - zapytała, nie odrywając wzroku od drogi. -
Czy dalej jechać?
- Dasz radę? To już niedaleko, a droga jest tu znacznie lepsza. - Zawahał się. -
Ale jeśli jesteś za bardzo zmęczona, to stań. Przeczekamy. W razie czego wezwie-
my holownika.
- Nie, nie, mogę prowadzić.
Zanim dotarli do domu, wiatr i deszcz znów przybrały na sile. Soph zatrzyma-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]