[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nie otwierałaś drzwi, więc przekazałem na jej ręce pewną kwotę w twoim imieniu". W coś
takiego na pewno by uwierzyła.
Rozdział siedemnasty
Koko miał wiele zainteresowań - przeważnie krótkotrwałych, lecz o bardzo gwałtownym
przebiegu. Teraz była to kasetka na rękawiczki. Przedtem spędzał całe godziny, analizując grę
świateł i cieni w kryształowej karafce na martini. Strącał na podłogę miskę drewnianych
jabłek, jakby demonstrując, że wie, iż nie są prawdziwe. A więc potrafił odróżnić dobro od
zła. Pocierał szczękę o ostre kanty abażuru w kształcie piramidy, co kończyło się jego
nachyleniem albo przekręceniem. Dlaczego? Kot jeden wie. Teraz jego obsesją stała się
kasetka.
- Co ty wyprawiasz z tym pudełkiem, młody człowieku? - zapytał Qwilleran, a Koko
tylko przymknął oczy. Potrafił skurczyć swoje długie, szczupłe kształtne ciało w pufę futra o
wymiarach dokładnie dwanaście na trzydzieści pięć centymetrów, przypominając egipskiego
sfinksa z książki leżącej na stoliku. Czasami opierał poduszki stóp na rzezbionym wieku,
obwąchiwał zawiasy albo drapał zatrzask.
- W środku są tylko rękawiczki - tłumaczył mu Qwilleran, ale po chwili zastanowił
się. Nie rozumiemy się. Czego on chce? Pewnie stara się coś mi powiedzieć. Czy to znaczy,
że chce dostać się do środka?
Qwilleran dobrze wiedział, że koty lubią chować się w pudełkach, w koszach na
śmieci, szufladach, komodach, biblioteczkach, szafach i zestawach stereo - by nie wspomnieć
o porzuconych lodówkach i skrzyniach, które właśnie mają zostać wysłane do Omaha.
- Okej, niech ci będzie, ty nicponiu! - Bezceremonialnie podniósł kota do góry,
otworzył wieko i wyjął trzy pary zimowych rękawiczek. - Jest twoje!
Zrobiona z dębowych deszczułek o grubości dwóch centymetrów kasetka była dość
ciężka. Wieko odchylało się w tył na zawiasach. Koko podszedł ostrożnie. Najpierw zajrzał
do środka, a potem obwąchał wszystkie powierzchnie, kanty i połączenia. Ciekawe, jakie
tajemnice, bezcenne skarby albo nielegalne substancje w niej przechowywano.
Qwilleran nie zauważał niczego podejrzanego.
- Dość tych nonsensów! Czas na wasze smakołyki!
Na dzwięk tego zaklęcia Yum Yum nagle pojawiła się na jednym z legowisk, w
których co jakiś czas znikała, a Koko nonszalancko podszedł do miski. I na tym skończyła się
przygoda z kasetką na rękawice. To znaczy - do następnego ranka.
Po śniadaniu Koko poszedł prosto do kasetki, jakby miał zamiar zajmować się nią przez cały
dzień. Nadal była otwarta, więc wskoczył do środka i przycupnął, wypełniając sobą całą
wolną przestrzeń: z wygiętym grzbietem, głową i uszami w pogotowiu, z ogonem
opadającym na zewnętrz pudełka.
Qwilleran zauważył, że ciało kota spoczywa trochę wyżej, jakby czymś podparte.
Przyniesioną z biurka linijką zmierzył wysokość pudełka i głębokość jego wnętrza. Piętnaście
centymetrów na zewnątrz, dziesięć centymetrów wewnątrz.
- Podwójne dno! - wykrzyknął. - Przepraszam, że ci przeszkadzam, stary.
Zamknął wieko i odwrócił kasetkę, chcąc lepiej jej się przyjrzeć. Wtedy z wnętrza
dobiegł dziwny odgłos - nie grzechotanie, lecz szelest. Chwycił pudełko i potrząsnął nim
mocno. Coś było we wnętrzu - może stary list miłosny? Akt własności starej farmy?
Zapomniany certyfikat akcyjny, teraz wart wiele milionów? A jednak Koko wiedział, że coś
jest w środku. Równie dobrze mógł to być szkielet myszy lub klucz do puszki sardynek.
Zmiejąc się pod wąsem, Qwilleran zmagał się ze skrytką - naciskał, podważał, ostukiwał -
podczas gdy Koko miauczał mu tuż pod ręką. Im energiczniej dziennikarz zabierał się do
rzeczy, tym bardziej przesuwała się zawartość i tym głośniej kibicował mu Koko.
Zaintrygowana tym, co się dzieje, Yum Yum zaczęła popiskiwać z cicha.
- Zamknijcie się! - krzyknął, więc koty zaczęły głośniej miauczeć.
Qwilleran miał ochotę potraktować siekierą uparty kawał drewna, lecz właśnie w tej
chwili zadzwonił telefon.
- Dzień dobry, mój drogi - przywitała się Polly. - Będę przykuta do biurka przez cały
dzień i miałabym ochotę na kilka pomarańczy i gruszek, jeżeli wybierasz się do Toodles
Market".
Zgodził się i w tej samej chwili rozwiązał własny problem. Susan Exbridge miała w
swoim sklepie biurko z tajną skrytką. Może ona coś zaproponuje? Jednak na wszelki wypadek
postanowił zostawić kasetkę w domu. Nie powinna była trafić w jego ręce. Polly nie
chciałaby, żeby się rozniosło, że rozdaje pamiątki rodzinne Kirta, a Susan będzie zbyt
ciekawa tego, co jest w środku.
Sklep otwierała mniej więcej o jedenastej, a zamykała mniej więcej o piątej. Ubrał się
i pojechał do centrum o jedenastej. Oczywiście pocałował klamkę. Stanął na rogu ulicy i
zastanawiał się, dokąd pójść na kawę.
W centrum roiło się od ludzi. Miał wrażenie, że zaraz odbędzie się tu jakaś parada.
Gdy dostrzegł dwa radiowozy, poszedł sprawdzić, co się dzieje. W jednym z trzech
policjantów poznał Andrew Brodiego. Sprawa musiała być poważna, skoro sam komendant
pofatygował się na miejsce. Piesi tarasowali część ulicy, więc policja kierowała samochody
zmierzające na południe przez Book Alley. Jeden pas zarezerwowano dla ruchu w kierunku
północnym. Qwilleran przyspieszył kroku, gdy zorientował się, że tłum zebrał się przed
budynkiem poczty. Zachowywał się hałaśliwie, ale nie agresywnie.
- Co się dzieje, Andy? - zawołał.
- Protest przeciwko usunięciu malowideł. Na razie przebiega spokojnie.
Nie było żadnych pikiet, fotoreporterów ani przedstawicieli władz, którzy mogliby
wysłuchać skarg, tylko niezadowoleni mieszkańcy miasta, na wiele sposobów wyrażający
myśl: Czy to nie okropne?"
- Qwill, trzeba doprowadzić sytuację do punktu krytycznego - stwierdził komendant
policji - żeby wreszcie wszyscy poszli do domu i umożliwili normalny ruch, zanim jakiś
narwaniec zacznie rzucać kamieniami. Idz i pogadaj z nimi.
- Ja?
- Masz niezłą gadkę, więc cię posłuchają. - Bez dalszych ceregieli Brodie chwycił go
za rękę i zaczął przepychać go przez tłum. - Uwaga! Przejście! Proszę się cofnąć!
Widzowie rozpoznali go po wąsach.
- To on?
- To pan Q!
- Będzie do nas przemawiał?
Qwilleran wszedł na schody prowadzące na niewielki betonowy podest i odwrócił się
twarzą do zebranych. Szmer głosów zmienił się w tumult okrzyków i wiwatów, dopóki nie
podniósł ręki, chcąc je uciszyć. Zanim zdążył się odezwać, jakiś męski głos zawołał:
- Gdzie jest Koko?
Rozległa się salwa śmiechu.
Dziennikarz prowadził kronikę zabawnych, a niekiedy irytujących psikusów Koko w
kolumnie Piórkiem Qwilla", przypominając czytelnikom o ich własnych
nieprzewidywalnych czworonożnych ulubieńcach.
Qwilleran, używając swojego teatralnego głosu, który nie wymagał żadnego mikro -
ani megafonu, wyjaśnił, że Koko został w domu, trenując specjalną odmianę kociego szału,
żeby przyspieszyć nadejście Wielkiej Zamieci.
Napięcie opadło. Obrzucił zebranych zamyślonym spojrzeniem, które zawsze
uznawali za życzliwe.
- Wiem, dlaczego tutaj przyszliście, i wiem, co czujecie. Ja przeżywam to samo.
Większość z was pokochała te malowidła. Ci dziewiętnastowieczni pionierzy w pewnym
sensie stali się waszymi sąsiadami. Widzicie ich nawet z zamkniętymi oczami, jak orzą pola
pługiem zaprzężonym w konia, jak przędą wełnę na kołowrotku, budują chatę z bali,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]