[ Pobierz całość w formacie PDF ]
do mego życia.
51
Chory przymknął oczy. Fakt, że pozwolił obcemu wymawiać te imiona, dowodził
niezwykłego osłabienia. Aramis, którego prawej ręce nie wolno było wiedzieć co czyni lewa,
należał do ludzi dyskretnych i w innym wypadku nie pozwoliłby na coś podobnego.
A teraz, teraz właśnie milczał. Było to milczenie, które obcym zdawało się mijać
niepostrzeżone.
Spod maski przybysza posypały się dwie łzy. Snadz nie mógł znieść spokojnie widoku
tego nieszczęśliwego człowieka.
Mój biedny, biedny Aramis! wypowiedział zupełnie innym głosem, miękkim,
bogatym, dzwięcznym, głosem, który zabrzmiał niby akord muzyczny. Następnie szybkim
ruchem zerwał z oczu maskę, wąsy i bródkę, i ukazała się prześliczna, uśmiechnięta twarz z
uroczymi dołkami koło ust i cudnymi niebieskimi oczyma.
Aramis na dzwięk tego głosu obrócił się. Z ust jego wyrwał się okrzyk zdziwienia. Szeroko
rozwartymi oczyma patrzył jak na zjawisko nadziemskie. Wsparł się z trudem na łokciu,
twarz jego oblekła się śmiertelną powłoką.
Ty! zawołał oszołomiony. Ty, Mario...
Tak, to ja, Maria te Tours, Maria de Rohan, Maria de Chevreuse... Maria, która cię
kocha, mój biedny, biedny Aramisie! Czy nie mogłeś się domyślić, że mój okropny list był
tylko wybiegiem, by zmylić innych?
W mgnieniu oka mówiąca uklękła przy kanapie, tuląc do piersi głowę chorego, jakby tuliła
ukochane dziecię.
Ta kobieta, w której osobie zlewały się książęce imiona, Francji była jedynym wrogiem
Richelieugo, mogącym się z nim zmierzyć na równej stopie, słowem za słowo, czynem za
czyn geniuszem za geniusz... i zwyciężyć go. Cała moc ministra wobec tej kobiety nie
przedstawiała najmniejszej wartości. Mógł ją skazać na banicję, mógł ją lekceważyć, mógł ją
traktować jak chciał, ale nie mógł jej zwyciężyć, nie mógł jej zniszczyć.
W tej chwili, w tym pokoju, jej uderzające piękno było w pełni rozkwitu. Te oszałamiające
wdzięki, które w pięć lat pózniej uwiodły cesarza, a w następne pięć lat wicekróla, osiągnęły
w tej chwili szczyt piękna.
Tylko niepospolita piękność może tonąć w łzach bez szkody dla swego uroku. Gdy Maria
de Chevreuse klęczała u wezgłowia chorego, ze łzami spadającymi na twarz człowieka,
którego uznała za umierającego, wówczas ta najpiękniejsza we Francji kobieta, po raz
pierwszy ukazała się w odmiennej od dotychczasowych ról, w roli niesłychanie czułej,
nadludzko kochającej istoty. Maria de Chevreuse, która mogła kląć jak zwykły żołnierz,
płakała jak anioł dobroci. Na korytarzu, przy zamkniętych drzwiach podsłuchiwał Bazin.
Kiedy płacz kobiety wstrząsnął jego dobrym sercem, kiedy usłyszał imię wymówione głośno
przez Aramisa, giermek wyprostował się, pózniej zachwiał się, oparł się ręką o ścianę i
przeżegnał.
Po chwili rzucił się na schody i wkrótce stanął na podwórzu. Tam ujrzał kurzem pokryty
pojazd bez herbu i insygniów. Obok stał koń lekarza, który opóznił swój wyjazd, spiesząc z
pomocą kopniętemu przez konia gospodarzowi oberży. Chirurg mył ręce, kiedy Bazin zbliżył
się do niego. Przeszywszy giermka ostrym spojrzeniem, zawołał:
Co? Twój pan jeszcze nie umarł?
Bazin jęknął.
Ach, monsieur, wy jesteście okropnym człowiekiem. Kazaliście mi się modlić o cud,
modliłem się i... i...
Lekarz zmierzył go pytającym wzrokiem.
No i cóż, mój dobry człowiecze?
I cud się wydarzył, monsieur! zawołał giermek ponurym głosem.
Tam, do diabła, nie wydajesz mi się być bardzo szczęśliwym z tej racji.
52
W tej chwili z łoskotem rozwarła się okiennica na pierwszym piętrze. Rozległ się głos
Aramisa.
Bazin! Do trzystu diabłów; gdzie jesteś? Przyjdz tu natychmiast i pakuj rzeczy.
Wyjeżdżamy!
W drzwiach dolnej izby ukazał się kompanion pani de Chevreuse, starszy, przebiegły
człowiek w stroju lokaja. Gospodarz, którego rachunek był najwidoczniej w tej chwili
zapłacony, podprowadził go do lekarza.
Monsieur zwrócił się lokaj czy będziesz łaskaw poinformować mnie, ile wynosi twój
rachunek za opiekę nad chorym?
Lekarz podał cenę, po czym udał się za Bazinem na górę, dzwoniąc pieniędzmi w
[ Pobierz całość w formacie PDF ]