[ Pobierz całość w formacie PDF ]
znalazła jedyny wiersz w całej bibliotece, który przypomniał Samowi o nim.
- Wtedy (smętna pociecha)... - zachęcała go.
- Smentna pociecha - powtórzył.
- Wtedy (smętna pociecha) - poprawiła go.
- W Cairncross rudowłosa pojawiła się Saksonka. - Sam przeniósł się do swego własnego świata. - Kim jestem ja,
tym ty masz być. Więc wez mą dłoń i ze mną idz.
- Samuelu? - Uklęknęła i dotknęła jego ręki. Potem wzięła go za ramiona i potrząsnęła nim, żeby na nią spojrzał. - Co
ty mówisz, Sam? Kto cię tego nauczył?
- Kim jestem ja, tym ty masz być. Więc wez mą dłoń i ze mną idz. - Wpatrywał się w nią, oczy miał łudząco podobne
do oczu brata, brakowało im tylko przenikliwości Damiena.
- Kto to mówił, Sam? Kto cię nauczył tego wiersza? Czy panna Pole? Gdzie z tobą rozmawia? W twoim pokoju? -
Starała się mówić łagodnie, troskliwie, zachowując na twarzy spokój. Przychodziło jej to z trudem, czuła, jak zimne
ciarki przebiegają jej po plecach.
- Nie w moim pokoju. Nie ma jej w moim pokoju. Jest z Damienern.
- Ale gdzie z tobą rozmawia? Możesz mi pokazać? - Chciała nim potrząsnąć, zmusić, żeby jej pokazał to miejsce. Ur-
szula ukrywała się w tym zamku i przez nią Sam miał takie trudności z mówieniem. Musiała go skłonić, żeby ją wydał.
- Więc wez mą dłoń i ze mną idz. - Wstał i wyciągnął rękę. Usłuchała go, czując, jak przebiega ją zimny dreszcz.
Wydawało jej się, że idą już całe kilometry przez korytarze we wschodnim skrzydle zamku. Ta część Cairncross
wznosiła się najbliżej brzegu, za oknami rozciągał się grozny, majestatyczny widok wzburzonego morza. W końcu
zeszli na dół kręconymi schodami do miejsca, gdzie skały obryzgiwała słona woda.
- Jak daleko prowadzą te schody, Samuelu, czy aż do rzeki Styks? - Spojrzała w dół. Schodził coraz niżej i niżej,
ginąc w mroku. - Samuelu? - Zadrżała w chłodnym powietrzu. Uniosła w górę świecznik, próbując wypatrzyć Sama w
ciemnościach.
Samuel przystanął i obejrzał się za siebie.
- Na dół. Musimy zejść na dół.
Westchnęła ciężko. Uniosła kraj sukni i zaczęła znów iść za nim.
W końcu znalezli się na twardym gruncie, a raczej na twardej skale. Widziała w półmroku wielką, półkoliście
sklepioną grotę, która musiała w jakiś sposób być połączona ze skałami widocznymi podczas odpływu morza. Pod
jedną ścianą znajdowały się beczki ze zbożem. Stały tu przynajmniej od pięciu wieków; zawierały zapasy na wypadek
wojny.
- Widujesz ją tu, Sam? - spytała, przerażona, że samotnie przychodzi do tego ciemnego, ponurego miejsca.
- Nie tutaj. Tam. - Samuel zniknął w mroku. Kurczowo ściskając świecznik, ruszyła za nim.
Podeszli do wysokich na pięć metrów drzwi umieszczonych w ścianie groty. U góry zdobiła je głowa barana
75
otoczona gałązkami laurowymi, po bokach wyrzezbiono rzymskie zbroje i trofea. Było to wejście do katakumb.
- Tam. Ona jest tam. Tam się z nią spotykam - powiedział żałośnie Sam. Chociaż było prawie zupełnie ciemno,
widziała, że spuścił głowę, oczy ze strachu wbił w ziemię.
- Zajrzymy do środka? - spytała bardziej zdenerwowana, niż się chciała do tego przyznać. Damien powiedział, że
katakumby ciągną się niemal bez końca. Teraz, kiedy znalazła się u wejścia do labiryntu, nagle ogarnął ją strach. Bała
się, że zostanie żywcem w nich pogrzebana, że ę zgubi wśród grobowców pod zamkiem.
- Nie idz tam! - krzyknął Sam, prostując się nagle.
Aleksandra drgnęła.
- Powiem o tym lordowi Newellowi. - Stwierdziła uspokajająco. - Powinien polecić jak najdokładniej przeszukać te
katakumby. - Dotknęła ramienia Samuela. - Rozumiesz, prawda, Sam? Nie możemy pozwolić, żeby ta wariatka dłużej
się tu kręciła.
- Nie idz tam!
Samuel ją chwycił. Krzyknęła, a świecznik wypadł jej z ręki. Z hałasem potoczył się po kamiennej posadzce groty.
Płomień zgasł i ogarnęły ich nieprzeniknione ciemności. Nieprzeniknione ciemności piekła.
- Boże, pomóż nam! - krzyknęła Aleksandra, czując stalowe ramię Sama wokół swej kibici. Odciągnął ją od wejścia
do grobowców. Szamotała się z nim, próbując się oswobodzić, ale przypominało to walkę z Goliatem. Był wysoki,
muskularny i silny, nie mogła zrobić ani kroku bez jego pozwolenia.
Samuel ciągnął ją, skraj jej sukni zaczepiał o kamienie na dnie groty, Aleksandra nie mogła utrzymać się na nogach.
W ciemnościach zupełnie straciła orientację. Nie miała punktu odniesienia. Czuła się, jakby była zawieszona w próżni.
Nie umiała odzyskać równowagi, prawdę mówiąc, zupełnie straciła głowę.
- Samuelu, błagam... sprawiasz mi ból... co ty robisz? - skamlała. Jego palce niczym żelazne bolce wbijały się jej w
żebra.
- Nie idz tam - powtarzał olbrzym jak zaklęcie. A potem jeszcze mocniej ją ścisnął, by okazać swoje niezadowolenie.
- Wezwij pomoc. Wezwij pomoc. Zabłądziliśmy w ciemnościach. Nie rozumiesz... - Azy płynęły jej po policzkach.
Serce biło jej jak oszalałe, nie mogła złapać tchu. Ciemności były piekielne. Bała się Sama, ale jeszcze bardziej bała
się tego, że ją puści i będzie musiała sama stawić czoło ciemnościom.
Nagle poczuła mocne uderzenie w plecy, a potem drugie. Minęła chwila, nim dotarło do niej, że Sam znalazł schody.
Przez lata wędrówek po grocie poznał ją dokładnie. Nawet w całkowitych ciemnościach znalazł schody, jak nietoperz-
wampir znajduje świeżą krew.
Z jękiem chwyciła rękę, którą obejmował ją wpół. Teraz już powinna trafić sama, uścisk Sama sprawiał jej nieznośny
ból. Samuel nie zdawał sobie sprawy ze swojej siły. Niemal ją dusił.
- Proszę... Sam... puść mnie. Puść mnie - błagała, ale jego palce wciąż bezlitośnie wbijały się pod jej żebra.
- Nie idz tam. Nie wolno ci tam pójść. - Płakał, a właściwie z jego ściśniętego gardła wydobywał się chrapliwy,
straszny szloch dorosłego mężczyzny.
- Och, Samuelu! Samuelu, proszę, puść mnie. Sprawiasz mi ból. Wiem, dlaczego to zrobiłeś. Rozumiem cię, ale
błagam, puść mnie. - Płakała. Nie mogła znieść jego żałości i bólu, jaki sprawiał jej swym uściskiem.
Ale nie puszczał jej. Dopiero kiedy przeszli przez drzwi w wieży i znalezli się w korytarzu prowadzącym do pokojów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]