They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

uświadomił sobie, że dłoń przywrze do zmarzniętego metalu. Jeszcze bardziej się
skulił i czekał, mając nadzieję, że tamci zdradzą swoją pozycję.
Chłód coraz bardziej paraliżował mu mięśnie. Kończynami wstrząsały coraz
mocniejsze dreszcze. Był to dobry znak: drżenie pozwalało ciału utrzymać
temperaturę. Ale co kilka minut wychładzał się o jeden stopień. Wiedział, że
wytrzyma jeszcze najwyżej kwadrans. Potem dygotanie ustanie, a to będzie
oznaczało, że nie będzie już miał sił do walki. Wpadnie w śpiączkę i w bardzo
krótkim czasie serce się zatrzyma. Koniec będzie fatalny. Baterie latarki także
wkrótce się wyładują. Wszędzie panowała kompletna cisza, słyszał tylko swój ury-
wany, zamieniający się w lodowe kryształki oddech. Mężczyźni nie uczynili żadnego
ruchu. Czekali, aż padnie. Wtedy dopiero po niego przyjdą. Nathan czuł się jeszcze
na siłach dać im radę, ale musi działać szybko.
Najpierw wydostać się z tej pułapki. Natychmiast.
Wysunął nogę na zewnątrz. Kątem oka zdołał dostrzec, że stalowe drzwi zostały z
ogromną siłą gwałtownie pchnięte w jego kierunku. Napiął mięśnie nogi i z całych sił
odepchnął je w przeciwną stronę.
Trzymając w ręku latarkę, wynurzył się z komory chłodniczej. Jeden z mężczyzn
leżał nieruchomo na ziemi z zakrwawioną twarzą.
Zaskoczyło go silne uderzenie i fala promieniującego bólu w ramieniu.
To ten drugi.
Skierował światło latarki na chromowane drzwi i dostrzegł mężczyznę gotującego się
do ponownego ciosu solidną pałką. Obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni i z
ogromną siłą kopnął tamtego w kolano, które, z chrupnięciem wiązadeł, wykręciło się
w drugą stronę. Mężczyzna chciał krzyknąć, ale z gardła nie wydobył się żaden
dźwięk. Bez słowa zwalił się na ziemię. Nathan przestąpił przez niego i rzucił się
przed siebie.
Biegł do utraty tchu, ścigany przeraźliwym wyciem rannego, odbijającym się od ścian
metalowego labiryntu niczym cierpiętniczy, obłąkańczy lament. Po chwili był już na
pokładzie załadowczym i przebiegał przez trap, prowadzący na stały ląd.
74
Nie zwolnił kroku. Organizm odczuwał skutki wychłodzenia spotęgowane
otrzymanym ciosem. Mięśnie powoli wracały do życia, ale ból stawał się coraz
bardziej dotkliwy. Z każdym krokiem miał wrażenie zagłębiania się po kostki w
smole. Płuca z trudem napełniały się powietrzem. Nie mógł się zatrzymać. Nie teraz.
Przyciskając do tułowia lewe ramię, przyspieszył, by dobiec do bramy. Zdrową ręką
utorował sobie przejście w wyciętej kracie i wydostał się na zewnątrz portu. Sądząc
po stanie, w jakim zostawił obu mężczyzn, nie byli na razie zdolni wezwać pomocy.
Miał więc przed sobą kilka minut. Dotarł do samochodu, szybko wsiadł do niego,
zdjął z ramion plecak, włączył światła postojowe. Teraz mógł obejrzeć to, co
troskliwie cały czas zaciskał w pięści. Przełożył to coś do zagłębienia dłoni.
Przedmiot mierzył mniej więcej centymetr na dwa i wydawał się skręcony,
zakrzywiony. Przez chropowatą, nierówną powierzchnię przebiegały drobniutkie
smużki w kolorach od brązowego po zielonkawy. Kształt przypominał mu... nie, to
niemożliwe...
Nathan ujął przedmiot w palce i zrozumiał, że pierwsze spostrzeżenie było
prawidłowe: to była tkanka organiczna.
Paznokieć.
Był to ludzki paznokieć.
14
Skąd mógł się tam wziąć?
Z peiną prędkością Nathan jechał drogą szybkiego ruchu w kierunku miasta. Mgła
zmieniła się w bębniący o asfalt deszcz. W komorze chłodniczej było
przechowywane jakieś ciało. Kiedy je wynoszono, paznokieć trupa musiał przywrzeć
do zamarzniętego metalu... miał dziwny kolor, brzeg płytki wydawał się nosić ślady
zgorzeli... Nathan pomyślał o de Wildzie. Tylko lekarz okrętowy może wyjawić mu,
co stało się wśród lodów Arktyki. A Nathan będzie umiał zmusić go do mówienia.
Pogmerał jedną ręką w kieszeni, wyjął telefon i na świecącej klawiaturze wybrał
numer. Jeden sygnał... Dwa... Podnieś, psiakrew, słuchawkę! Trzy... Wjechał w
tunel, miedziane światła przesuwały się z ogromną prędkością. Serce waliło mu jak
młotem. Cztery... W słuchawce rozległ się zmęczony głos. Nathan niemal krzyknął.
- Doktor Jan de Wilde?
- Nie... Kto mówi? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mexxo.keep.pl