[ Pobierz całość w formacie PDF ]
w tę paskudną historię.
Nie ma większych durni niż stare durnie" - pomyślał
Staples spoglądając na miejsce, w którym niedawno płonął
ogień, ale nie wypowiedział na głos tej sentencji.
Dnia następnego o ósmej rano Zliczna Mary" sunęła
pod rozwiniętymi żaglami. Połowy szypra szczęśliwie dobie-
gły końca i w wyniku przyniosły marynarza z rozbitego
okrętu. Człowiek ten sprowadzony na pokład wkrótce po
świcie jadł śniadanie w kajucie. Załoga wymieniała
porozumiewawcze spojrzenia na widok wynędzniałego roz-
bitka, odzianego w dziwnie dobrze zachowany ubiór. Nikt
jednak nie widział potrzeby przeczenia słowom szypra.
Dokąd płyniemy? zapytał John Rex paląc z lu-
bością fajkę Staplesa. Rozumiesz, Blunt, że jestem
kompletnie zdany na twoją łaskę i niełaskę.
Będę krążył po terenach wielorybniczych, póki nie
spotkam drugiego naszego statku odparł posępnie Blunt.
Przesadzę cię wtedy na jego pokład i popłyniesz do
Sydney. Takie otrzymałem rozkazy. Nic pilnego. Mam
prowiantu na roczną podróż.
W porządku! roześmiał się Dandys i poklepał
swojego zbawcę po ramieniu. - Tak czy inaczej muszę
dostać się do Sydney. Ponieważ jednak Filistyni krążą
w pobliżu, mogę czekać w Jerychu, aż mi broda urośnie.
382
383
Czego się gapisz, Stapies? dodaj zadowolony z siebie
i bezpieczny wśród drogo kupionych przyjaciół. %7łe niby
sypię cytatami z Pisma świętego? Mam przecież pierwszo-
rzędne wykształcenie religijne, a prawdę rzekłszy, mojemu
światłemu duszpasterzowi i przewodnikowi duchowemu
zawdzięczam to, że mogę w tej chwili palić twój obrzydliwy
tytoń.
XXVII Droga
śmierci
Zbiegowie zauważyli brak towarzysza wówczas dopiero,
gdy znalezli się na bezpiecznej, suchej plaży. Kiedy stojąc
u podnóża skał wyżymali odzież, Gabbett policzył ich
wzrokiem i zapytał: Gdzie Cox?
Dureń wypadł za burtę wyjaśnił zwięzle Jemmy
Vetch. Nigdy nie miał głowy na karku. Wiadomo.
To trzech brakuje burknął olbrzym takim tonem,
jakby poniósł osobistą stratę.
Potem więzniowie sprawdzili swoje uzbrojenie. Sanders
i Greenhill mieli noże, a za pasem Gabbetta tkwiła siekiera.
Vetch zgubił karabin na Orlim Przesmyku. Bodenham
i Cornelius nie mieli żadnej broni.
A jak tam z żarciem? zapytał Zwieca.
Okazało się, że mają tylko jeden worek prowiantu.
Znalezli w nim płat solonej wieprzowiny, dwa bochenki
chleba i trochę surowych kartofli. Stacja Sygnałowa była
licho zaopatrzona.
" - Niewiele - mruknął posępnie Vetch. Prawda,
Gabbett?
Musi jakoś starczyć odparł beztrosko zagadnięty.
Po tej inspekcji zbiegowie ruszyli wzdłuż brzegu, aby nieba-
wem zatrzymać się na biwak w zagłębieniu skalnym. Boden-
ham chciał rozpalić ogień, ale Vetch (obrany hersztem za
milczącą zgodą) zaprotestował twierdząc, że światło może
ich zdradzić.
Wszyscy myślą, żeśmy potoncli rzekł. Nie będą
nas ścigać.
Wobec tego sześciu nieszczęśników spędziło noc tuląc się
do siebie.
Dzień wstał promienisty i jasny, lecz zbiegom daleko było
do pogody ducha. Wolni po raz pierwszy od dziesięciu lat,
zrozumieli, że muszą rozpocząć straszliwą podróż.
Dokąd teraz pójdziemy? Jak wyżyjemy? odezwał
się Bodenham mierząc pochmurnym spojrzeniem busz sięga-
jący bezkresnego morza. Ty uciekałeś już, Gabbett. Jak się
to robi?
Napotkamy szałasy pasterzy i znajdziemy tam coś do
żarcia odrzekł olbrzym. Trzeba się kryć, póki nie
zdobędziemy innego ubrania. Najlepiej powędrujmy wzdłuż
wybrzeża.
Zaraz, zaraz chłopcy wtrącił przezorny Vetch.
Trzeba chyłkiem okrążyć te wydmy piaszczyste i dostać
się w zarośla. Jeżeli na przesmyku mają dobre szkła, mogliby
nas zobaczyć.
Racja przyznał Bodenham. Wydaje się tak
blisko, że można by dorzucić kamieniem do wartowni.
Przeklęte miejsce! dodał grożąc zaciśniętą pięścią. Nie
chcę go widzieć do dnia sądu ostatecznego!
Zwieca podzielił żywność i wędrowali przez cały dzień aż
do zmroku. Zarośla były gęste i kolczaste, zbiegowie mieli
przeto podarte kaftany, a ich dłonie ociekały krwią. Już po
pierwszym etapie czuli wyczerpanie. Stwierdzili jednak, że
nie są ścigani, rozniecili więc ogień i spokojnie ułożyli się do
snu.
Drugiego dnia napotkali piaszczystą ławicę sięgającą da-
leko w morze. Zorientowali się wówczas, że zaszli zbyt dale-
ko na wschód i muszą zawrócić, by trafić na Przesmyk
Zachodni. Znowu powlekli się gęstwiną, wieczorem zaś zjedli
ostatnie okruszyny chleba.
Trzeciego dnia w południe wspięli się na wysokie wzgórze
(zwane obecnie Górą Collinsa) i zobaczyli u swych stóp
Przesmyk Zachodni. Po prawej stronie mieli nagie skały,
a w sinej dali majaczył zarys Wyspy Marii.
384
?5
Dożywotnie
zesłanie
385
Musimy ruszyć na wschód, i to szybko powiedział
Greenhill bo inaczej natkniemy się na wolnych osadników
i wpadniemy.
Do wieczora zdążyli minąć przesmyk i zapuścić się
głęboko w jałowy busz. Wreszcie ściągnęli pasy na pustych
brzuchach i rozbili obóz pod pasmem niskich wzgórz.
Czwartego dnia rozpoczęły się prawdziwe kłopoty. Bo-
denham, kiepski piechur, zaczął niedomagać i ustawicznie
zostając w tyle opózniał pochód. Gabbett klął i groził mu
losem gorszym niż odparzone nogi, jeżeli będzie marudził.
Na szczęście Greenhill wypatrzył pod wieczór szałas, co
dodało ducha wędrowcom. Nie ufali jednak życzliwości
lokatora owego szałasu i poczekawszy, aż się wyniesie z rana,
posłali Vetcha na zwiady. Zwieca kontent, że za jego radą nie
przedsięwzięli zbójeckiego napadu, wrócił do towarzyszy
z pełnym do połowy workiem mąki.
Lepiej ty ponieś żarcie zwrócił się do Gabbetta
" a mnie oddaj siekierę.
Olbrzym przyglądał mu się przez moment, jakby szaco-
wał wzrokiem jego tuszę. Wreszcie oddał siekierę swojemu
przyjacielowi Sandersowi. Tego dnia więzniowie przemykali
ostrożnie między morzem a wzgórzami, na nocleg zaś stanęli
nad strumykiem. Vetch znalazł trochę jagód i oddał je do
podziału. Połowę zjedzono zaraz, połowę zachowano na
jutro".
Dnia następnego zagrodziła im drogę wąska zatoka
sięgająca daleko w głąb lądu, a gdy skręcili na północ, Wyspa
Marii zniknęła im z oczu, przestali więc obawiać się lunet.
Wieczorem przybyli na biwak rozciągniętym rzędem, każdy
zaś spoglądając na wynędzniałe twarze kompanów zastana-
wiał się, czy i on tak wygląda.
Siódmego dnia Bodenham miał tak obolałe nogi, że nie
mógł maszerować dalej, a Greenhill zerkając pożądliwie na
jagody jął go namawiać, aby został w buszu. Biedak był
kompletnie wyczerpany, skorzystał więc z dobrej rady
i odpadł nazajutrz koło południa. Atoli Gabbett zauważył
wkrótce brak towarzysza, wrócił więc i w godzinę pózniej
przygnał Bodenhama razami niby barana do rzezni. Green-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]