[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Niezwyciężonym bił nieprzyjaciele
Jako Jeremi i jakoby razem
Wszędzie pałali śmiertelnym żelazem
Właśni dwaj bracia a w pięknej dzielności
Spojeni będąc ogniwem miłości,
Niemal za ręce ująwszy się obie
Przez nieprzyjaciół rum sprawują sobie,
A już się żadną miarą nie uśmierzą,
Aż w tabor z szlachtą odważnie uderzą.
Gdzie siła powiat krakowski potężnie
I sendomirski dosyć czynił mężnie,
Radomski także, gdyż tak pracowali,
Aż część taboru przez gwałt rozerwali.
W który jak wpadli Jeremi z Zamoyskim
Za pozwoleniem z nieba w ten czas boskim
Rozstrzelili się: tu cny z szlachtą książę,
Tu zaś Zamoyski, przy którym się wiąże
Wielka część wojska, serdecznie się bije
A wśrzod Kozaków nieraz się okryje;
Dla czego sroga w rozwartym majdanie
Z obu stron bitwa niełacno ustanie.
Ledwo tak gęste Ceres żęła snopy
I tak gwałtowne ustawiła kopy,
Ile kozackich trupów napadało
Na plac i ile dusz z nich wyleciało.
O! czegóż miłość przełomać nie może.
Zwłaszcza gdy jeszcze sam Bóg dopomoże!
Aacno tak naszym walczyć było siła,
Gdy miłość w serca szlacheckie wstąpiła,
Która ich grzejąc dała im tak wiele
Sił, aby bili swe nieprzyjaciele.
Jakoż to pewna, że na schyłku była
I już ostatniem kołem się toczyła
W ten dzień Kozakom Fortuna niestała,
Gdyby ich orda nie posiłkowała.
Tak bowiem sam han, przy owym ferworze
Naszych wspłonąwszy, zaraz ku taborze
84
Odważnie przywiódł swój lud, aby oni
W ostatniej prawie nie zginęli toni.
Który posiłek gdy Kozacy mają,
Tym barziej, barziej od wozów strzelają.
A przytym orda iż następowała,
Więc tu Książęciu owa się podała
Pogoda, której niedawno pożądał,
Aby się z hanem w potrzebie oglądał.
Skoczy ku ordzie a na srogie ściany
Bystro Pan bieży niepohamowany
I jako pioron błyskając żelazem
Gromi Tatarów. A tu też tym razem,
Kiedy ordyricow dużo nasi wsparli,
Co wskok Kozacy swój tabor zawarli.
Wtym orda nazad, han sam wskok uchodzi
A rozumiejąc, że jeszcze dogodzi
Swojej imprezie, w onym swoim gniewie,
Jakby miał sławy swojej wesprzeć nie wie.
Więc tył podawszy, chociaż mu lud ginie,
Jeszcze na prawe skrzydło siła kinie,
Gdzie Krol Jego Mość z pułkami swojemi
I z gwardyami stał cudzoziemskiemi
Chcąc przychylniejszej i tu z drugiej strony
Prędkiem natarciem spróbować Fortuny.
Ale Krol Pan nasz, mając wojsko w sprawie,
Nie kazał z orda zrazu czynić żwawie,
I owszem im dał bliżej iść ku sobie
Pozwalając im śmiałości w tej dobie.
Lecz potym, kiedy urmem nastąpili
I pod bok ściany kwarciannej przybyli,
Rozśmiał się Jowisz cnej Polskiej Korony
A mając z sobą ogniste pioruny
Swą tryumfalną rozwinąwszy szatę
Kazał do ordy wypuścić armatę.
A na ten rozkaz i ziemia zadrżała,
Kiedy ogromne wypuszczono działa.
O! tu Tatarzyn dziurę ciała swego
Ujrzał i poczuł głos Pana grzmiącego,
85
Tak że ich roty i obroty one
Nie wiedzieć, w którą poleciały stronę.
Właśnie tak liścia z drzewa opadają,
Gdy je jesienne wiatry przedymają,
Jak oni lotem tył zaraz podali
A na łękach się chyląc pokładali.
Kwarcianni ich zaś macając po ciele
Tatarów bili i krwawili wiele,
Tak iż się gęste szable wylewały
W rękach sarmackich jako morskie wały.
Snaćby ich był sam Tamerlanes zacny,
Dawny kiedyś han i mąż w boju znaczny
Nie mógł obronić, ale w tej potrzebie
U nas by ujrzał szczęście nie u siebie.
Dobrze tak na nich! Niech wiedzą, że sprawy
I swych krzywd Jowisz nie prześpi łaskawy.
Tak on kiedyś bił przez niebieskie stropy
Duże gromami o niebo Cyklopy.
I wy się uczcie szanować wielkiego
Teraz, Tatarzy, Jowisza polskiego!
Uczcie! a żadnej przyczyny nie dajcie,
Lecz raczej z Polską w przyjazni mieszkajcie!
Uszedł tedy han z tej potrzeby, ale
Jaki żal znosił i w jakim zapale
Serce sforcował, ty, Chmielnicki, tego
I świadkiem jesteś i znasz z cery jego,
Ponieważ razem rzucając swe znaki
I przy taborze zginione junaki
W jeden lot z hanem z złej wypadszy toni
Darsko obadwa wścinaliście koni.
Lecz han nie lekce ważąc tej gościny
(Jeśliż prawdziwe są ludzkie nowiny)
Za twe, Bogdanie, takie traktowanie
Inwitował cię z sobą na mieszkanie.
Noc zatym idzie, a po pracy konie
Swoje Lucyfer w chłód do morza żonie;
Wtym na jasny tor, gdzie słońce chodziło,
Siła obłoków ciemnych nastąpiło.
86
Tedy już nasi po krwiopłynnym znoju
Nie dokończywszy z Kozakami boju,
Jako przestrone pole otrzymali,
Całą noc w polu przy taborze stali
Nieprzyjacielskim i z tej i z tej strony
Wszelkie ich sobą ścisnąwszy obrony.
I cny Jeremi (luboby mógł raczej
Cokolwiek przez noc odpocząć po pracy)
Z placu nie zjeżdża, lecz pod niebem stoi
A straż wszelaka ma w opiece swojej.
Onego nigdy ni ognie ni strzały
I srogie deszcze, które v tę noc lały,
Nie mogły zrazić z ojczystej usługi
Eneasz czyli, czy Hannibal drugi?"
To mówiąc wstchnął przezacny Gorayski
I dalej prawi: O! któż z łaski Pańskiej
Nie widzi, że Bóg na nieprzyjaciele
Dodał nam serca, mocy i sił wiele.
Jednakże przecie nie przez klęski była
Ta wojna, bo nam godnych utraciła
W tym razie ludzi." I tu ich mianować
Przed nami począł i wielu rachować
Tych, co na placu z swym zdrowiem zostali
I za Ojczyznę swoje dusze dali.
Których rycerzow że tu nie mianuję,
Kronikarzom tej prace ustępuję,
Bo takie dzieło obszernej kroniki
I z gór parnaskich godne jest muzyki.
Jakoż, że z niemi stał się wyrok Boski
Znajdzie się jeszcze w Polszcze Kochanowski,
Który rycerskie wszystkie onych dzieje
Rozlicznym rytmem z Muzami opieje,
Siadszy nad zrzodłem ze krwie rubinowem
Piórem opisze i ogłosi słowem.
A jeśli sobie poważając ona
Trojańskie dzieło nadobna Dydona
W swoim Hektora mieście malowała,
By jego męstwo światu pokazała
87
Wierzcież mi i wy, coście tak kochali
Ojczyznę, żeście za nie zdrowie dali,
Iż tak kosztowne krwawe wasze prace
Królewskie będą piastować pałace,
Na które cały świat patrzając wszędzie
Cnotę i sławę wasze chwalić będzie.
A teraz niech wam Bóg użycza swego
W wonnych Eliz[j]ach pola rozkosznego!
Ja znowu słucham Gorayskiego mowy,
Który pięknemi rzecz prowadzi słowy
I tu powiada, jako zaś w sobotę
Nieprzyjacielską ścisnąwszy ochotę
Przez trzy dni wojsko nic nie robiąc stało,
Tylko kozackich boków pilnowało.
Lecz nieprzyjaciel będąc zatrwożony
Więcej w swych siłach nie chciał kłaść obrony,
Ale się gryząc tak złożył z srogości,
Iż jako czernieć w wielkiej trwał cichości
I nic nie sierdząc serca nadętego
Koło taboru szańc rzucił swojego.
A zżymając się, gdy już niemal zdrowie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]