[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Czy możemy się zbliżyć?
- Do samego końca. - Wskazał ręką bliższą krawędz olbrzymiej konstrukcji. - Widzi pan
przycumowany tam statek?
Do tej pory go nie zauważyłem, ale teraz widziałem: podłużny, ciemny kształt długości
ponad osiemdziesiąt metrów, który ginął zupełnie w cieniu potężnej konstrukcji. Wierzchołki
masztów z trudem sięgały na pół drogi do pokładu platformy z instalacją wiertniczą. Spojrzałem
ponownie na Zaimisa.
- John, czy pokrzyżuje to nasze plany?
- Chce pan wiedzieć, czy wejdzie nam w drogę? Nie. Zatoczymy szeroki łuk i podejdziemy
od południa.
Poruszył sterem, a "Matapan" zrobił skręt w lewo, jakby chciał obejść X 13 od południa;
gdybyśmy skierowali się w prawo, na północ, "Matapan" znalazłby się w blasku łukowych świateł i
potężnych reflektorów, oświetlających wysoką platformę roboczą wokół szybu. Nawet z odległości
półtora kilometra widzieliśmy wyraznie ludzi kręcących się wokół szybu, a stłumiony warkot
potężnej maszynerii, przypominającej odgłosy pracy dieslowskich kompresorów, niósł się
wyraznie po powierzchni ciemnej wody. Przynajmniej to nam sprzyjało: nie przyszło mi nawet do
głowy, że praca na tych pływających instalacjach wiertniczych może trwać dwadzieścia cztery
godziny na dobę, ale łoskot towarzyszący wierceniom zagłuszał przynajmniej ochrypły szept
silników "Matapana".
Nasza łódz zaczęła teraz raptownie wpadać w korkociąg. Zeszliśmy w bok w kierunku
południowo-zachodnim biorąc od sterbortu długą, pogłębiającą się falę, a woda zaczynała
przelewać się przez burty łodzi. Byłem już cały przemoczony. Skuliłem się przy sterze pod
brezentem, pod taką osłoną zapaliłem ostatniego papierosa i spojrzałem na szypra.
- John, a co z tym statkiem? Czy są szanse, że odpłynie?
- Nie wiem. Myślę, że raczej nie. To tender zaopatrzeniowy i paliwowy. Przewożą nim
jedzenie, napoje, "błoto" dla wierteł i dziesiątki tysięcy beczek benzyny. Niech się pan przyjrzy
dokładnie, panie Talbot. To coś w rodzaju małego zbiornikowca. Na razie przewozi ropę dla
wielkich maszyn, a może także dostarcza energii elektrycznej ze swoich generatorów. Pózniej,
kiedy odwiercą złoże, będzie przewoził ropę na ląd.
Zerknąłem spod skraju brezentu. John miał rację: statek wyglądał jak mały zbiornikowiec.
Podobne statki widywałem przed laty, w czasie wojny: wysoki, wzniesiony, pusty międzypokład,
ładownia tylna i hala maszyn zbiornikowca floty śródlądowej. Ale mnie w tej chwili bardziej
interesowało stwierdzenie Johna, że statek spędza tu większość czasu.
- John, chciałbym wejść na pokład tego statku. Da się zrobić? - Właściwie nie miałem na to
najmniejszej ochoty, ale wiedziałem, że muszę to zrobić. Nigdy mi nawet do głowy nie przyszła
myśl o statku mniej lub bardziej trwale przycumowanym do platformy; teraz skoro już wiedziałem,
że tak się rzeczy mają, fakt ten stał się nagle najistotniejszym elementem moich rozważań.
- Ależ... ale mnie powiedziano, że pan chce dostać się tylko na platformę wiertniczą.
- Tak. Możliwe. Ale to pózniej. Poradzi pan sobie ze statkiem?
- Spróbuję - głos kapitana Zaimisa zabrzmiał złowieszczo. - To kiepska noc.
Mnie to mówił! Dla mnie to była straszna noc. Ale nic nie odpowiedziałem. Kierując się
ciągle ku południowemu zachodowi, przechodziliśmy teraz dokładnie na wprost samego środka
jednego z dłuższych boków platformy, zobaczyłem więc, że masywne stalowe filary,
podtrzymujące podstawę szybu wiertniczego, wcale nie są rozmieszczone tak symetrycznie, jak mi
się poprzednio wydało. Po obu stronach, między czwartym a piątym potężnym słupem, znajdowała
się luka długości jakichś pięćdziesięciu metrów, platforma zaś w tych miejscach była pochylona i
znajdowała się na poziomie znacznie niższym niż główny pokład. Na tym niższym poziomie cienka
wrzecionowata sylwetka żurawia w kształcie cygara sięgała aż do najwyższego wierzchołka
filarów: tender przycumowany był dokładnie pod tym wykrojonym pokładem studniowym,
zasłaniając całą lukę i parę stalowych filarów po obu jej stronach.
W pięć minut pózniej szyper zmienił kurs, tak że skierowaliśmy się ponownie prosto na
zachód, aby podejść wprost od południowej strony pływającej wyspy. Nie zdążyliśmy jeszcze
przyzwyczaić się do względnego komfortu płynięcia pod falę; kiedy znów przełożył ster i ruszył na
północny zachód. Wydawało się, że celujemy prosto w najbardziej na południe wysunięty filar
platformy, po stronie stałego lądu, przechodząc w odległości jakichś piętnaście metrów od dziobu
zacumowanego przy niej tendra, otarliśmy się prawie o ten filar z tolerancją kilkudziesięciu
centymetrów i w ten sposób znalezliśmy się tuż pod masywną platformą pływającej wyspy.
Jeden z młodych Greków, mocno opalony brunet imieniem Andrew, zajęty był czymś na
dziobie, a kiedy przechodziliśmy pod samą platformą i zrównaliśmy się z drugim od południa
filarem od strony pełnego morza, cicho zawołał do Johna, a koło ratunkowe, przywiązane do
cienkiej linki, rzucił jak tylko mógł najdalej. W tej samej chwili John zdławił silnik do ledwie
słyszalnego szeptu. "Matapan", popychany falą, wolniutko zdryfował wzdłuż jednego boku filara,
koło ratunkowe natomiast opadło na wodę po jego drugiej stronie, obwiązując dzięki temu linkę
dookoła filara. Andrew bosakiem wyłowił koło i zaczął wciągać nie tonącą linę z kokosowego
włókna, przywiązaną do cięższej liny manilowej. Nie minęła minuta a "Matapan" przycumowany
[ Pobierz całość w formacie PDF ]