[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Telimena obdarzyła mię tymi skarbami. Czasami czujemy nieodzowną potrzebę druku.
Potrzeba ta nie jest może równą tej, jaką ja, z dala od Warszawy i Biały a
mówiąc wyrazniej, z dala od kobiety czuję obecnie, ale zawsze jest i pierwsza
natarczywą. A nie wiem, czy z brunetki co będzie, czy będą... trociny.
3 VIII (środa).
Wielki las jest zupełnie podobny do miłości. Gdy weń wchodzisz jesteś
dziecięco uśmiechnięty, jesteś zachwycony cudami lasu, wonią, jakiej nigdzie nie
ma na świecie, i milionami zjawisk, o jakich słyszałeś i czytałeś, z których nie
zdawałeś sobie sprawy, a ujrzawszy które na własne
DZIENNIKI, TOMIK XIV
oczy, oczarowanyś, zachwycony, unosisz się z każdą chwilą bardziej, i z
przyspieszonymi uderzeniami serca idziesz w ciemną, odurzającą zieloną głąb. Z
miłością to samo. A że ja wiem, co to miłość... więc powiem o mojej dzisiejszej
wędrówce, nadającej się tak bardzo do przytoczonego porównania. O godzinie
trzeciej ująłem kij w garść i ruszyłem w las. Gdy wchodzisz w jego brzozowy
przedsionek, zdają się odmykać jakieś olbrzymie drzwi wchodzisz w budynek
przyrody. I oto wszystkie trawy, wszystkie drzewa z uśmiechem niemal zdają się
rozstępować, wabić, prosić, zachęcać, by iść, iść, iść...
Szedłem z nieświadomością samego siebie. Zdaje sią, że niemożliwością byłoby
zatrzymać się, usiąść idziesz automatycznie, upijasz się krzepkością swych
sił, zapachem lasu, zielenią lasu. Do nieskończoności iść!...
Potem nadlatują myśli, marzenia... Najswobodniej, najłatwiej myślę w czasie
jazdy wagonem lub idąc. Obrazy za obrazami suną, suną... Twarze, które znasz, i
takie, których nie znasz wcale, idą razem z tobą. Zielona droga, co parę kroków
przerżnięta warkoczem korzeni dębowych, co kilkadziesiąt kroków przepasana jakąś
leśną ścieżką, wije się śród pagórków, zbiega na dół i wije się wśród zieleni.
S::edłem więcej niż godzinę. Las począł rzednieć. W; chodzę, na wzgórek sośniny,
stamtąd na pole zasiane łubinem. Roztacza się przecudny widok. Zdaje się, że
jestem w Krakowskiem*: las ciągnie się aż do krańców widnokręgu, biegnie naprzód
i cofa się, obiega dokoła wielkich polan, wspina się na góry, osłania wsie. Tuż
pod lasem, za łanem łubinu folwark ze ślicznym dworkiem, kościołem, przy
którym reperują wieżę, z ogrodem i rzeką. Biała droga, którą szedłem, zbiega w
aleję topól i idzie pod ganek dworu. Zliczne miejsce, jak dowiedziałem się
pózniej Zalibokł, odległe od Szulmierza o milę. Przyjrzawszy się okolicy
ruszam lasem na przełaj do Szulmierza. Po półgodzinnej wędrówce dostrzegam, że
las rzednie polana. Wychodzę: dwór, kościół, przy którym repe-
SZULMIERZ, 1887
143
rują wieżę, ogród, rzeka wyszedłem do tego samego miejsca z przeciwnej strony.
Podobnego wrażenia świadomości, że się jest kołowatym doznaje się tylko w,
miłości.
Zawróciłem i skierowałem się w prawdopodobną stronę Szulmierza: wyszedłem na tę
samą polanę z północnej strony... Zaczęła .mię ogarniać złość jak w miłosnych
postanowieniach. ^
Rzucam się w las znowu i wychodzę w miejsce, gdzie stałem pierwszy raz,
znajduję własne ślady... Wielkie chmury wytaczają się nad las, wicher się czepia
po gałęziach drzew... Omamił cię las jak kochanka, zdradził cię, rozum odebrał,
wolę zniweczył, zmęczył! Idę po własnych śladach, orientuję się według słońca i
wychodzę... w nieznane zupełnie miejsce: wielka polana, zasiana łubinem
przeważnie pośrodku kilka chat. Idę tam. Kury łażą po drodze, wróble skaczą po
płotach ale ani jednej żywej duszy; drzwi pozamykane na kołki: wszyscy w polu.
Szukam ich oczyma nie ma na całej płaszczyznie żywego ducha. Chodzę od chaty
do chaty...
Wreszcie dostrzegam w polu, w kępie łopianu, jakąś ludzką istotę. Idę tam. Jest
to chłopczyna lat siedmiu, może ośmiu. Głowę ma wielką, kędzierzawą, duże oczy
czarne, cerę brunatną jakąś od spalenia, brudną koszulinę i ogromne żołnierskie
majtki, zawinięte do kolan. Wygląda w tym, pożyczonym od ojca widać, stroju jak
w beczce. Otworzył na mój widok oczy, usta przysiągłbym, że wszystkie upusty
rozwarły się w nim z przerażenia. Skubał rączyną czarną, przerosła błotem liść
łopianu...
Chłopiec! może ty wiesz, którędy tu wyjść do Szul-młerza?
Hę?
Tą drogą do Szulmierza się idzie?
Do... do... do...
"i
DZIENNIKI, TOMIK XIV
wpo ,wpo lu...
A gdzież twoja matka?
A... a a awpo Zauważyłem, że się jąka.
Daleko w polu?
A, a het! Wskazał mi ręką nieokreślony kierunek, jakby to było na południu
i na północy.
Ty szedłeś kiedy tą drogą?
A, a a do Li , do Li py...
Do kościoła?
Tak.
To ta droga do Lipy, nie do Szulmierza?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]