[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pan z laską, z ciemną laską o główce w kształcie kobiety...
- Tak, zawsze chodziłem z taką laską. To była bardzo elegancka laseczka.
- Krytycznej nocy zjawił się pan u Zazy. Miał pan ze sobą laseczkę. Ale to nie była
tamta laska, tylko właśnie ta, z bagnetem ukrytym w pochewce z palisandru. Zabił pan Zazę,
spokojnie wyszedł pan z cyrku, zbrodniczą laskę ukrył pan w jakimś miejscu. I znowu
paradował pan z laską. Lecz to już była inna laska. Tamta.
- No i co z tego?
- Chcę napisać artykuł. Sensacyjny artykuł. Rozwikłanie zagadki sprzed trzydziestu
lat. Podzielę się z panem honorarium, jeśli ujawni mi pan wszystkie szczegóły swojej zbrodni.
Przecież nic panu za to nie grozi...
- Ile pan zapłaci?
- Pięćset złotych.
- Mało.
- Osiemset.
- Mało. Tysiąc złotych. Będzie pan jednak pozował do zdjęć naszemu reporterowi.
Zastanowił się. - Zgoda - rzekł. - Ale pięćset złotych zapłaci pan zaraz jako zaliczkę.
- Zapłacę - powiedział Henryk sięgając do portfela. - Stawiam jednak warunek: zdjęć
będzie kilka.
- Może być nawet kilkanaście.
Przyjął pieniądze i schował je do kieszeni.
- Pan pozwoli jednak, że zanim opowiem panu szczegóły zbrodni, przygotuję sobie
coś do jedzenia. Jestem już stary i muszę dbać o swoje zdrowie. Zniadanie jadłem o
dziewiątej rano, a teraz południe. Spacer na cmentarz zawsze zaostrza mój apetyt, a tego nie
wolno lekceważyć, gdy się ma prawie siedemdziesiąt lat... Ostatnio zresztą niedomagam.
Cierpię na bezsenność i biorę proszki nasenne. O widzi pan, mam tu jeszcze cały flakonik.
Lecz proszki osłabiają mi serce...
Zapalił płomień kuchenki gazowej, postawił na ogniu patelnię. Krojąc boczek
opowiadał:
- Oczywiście wiem, że gdyby przed trzydziestu laty policjanci mieli w rękach tę
laseczkę, zawisłbym na szubienicy, a w najlepszym razie otrzymałbym dożywotnie więzienie.
Raptem podniósł głowę znad patelni:
. - Skąd pan ma tę laskę? Na jakiej zasadzie doszedł pan do wniosku, że należała do
mnie?
- Bałucki rzezimieszek, niejaki Oczko, w 1903 roku wręczył tę laseczkę adwokatowi
Kocherowi, który stał się pózniej pańskim teściem. A ponieważ pan, zdaje się, od dzieciństwa
kulał...
- Chorowałem na paraliż dziecięcy.
- ...Domyśliłem się, że Kocher podarował panu tę laskę.
- Nie. To nie tak się stało. Po prostu moja żona była jedyną spadkobierczynią Kochera.
Wszystkie przedmioty należące do teścia trafiły z czasem do moich rąk. Na laseczkę od razu
zwróciłem uwagę, bo kuleję. Przekonałem się, że ukrywa bagnet i w gruncie rzeczy nie jest to
laska do podpierania się, ale raczej od parady dla eleganta. Leżała u mnie na strychu przez
kilkanaście lat i nawet ja sam zapomniałem o jej istnieniu. Przypomniałem sobie o niej
dopiero, gdy poznałem Zazę.
- Dlaczego zabił pan Porębską?
- Pan pyta, dlaczego ją zabiłem? Chwileczkę, boczek się już dość wysmażył, teraz
wbiję jajka. Muszę powąchać, czy świeże. W sklepach w ogóle nie kontrolują jakości jajek.
Dziwię się, że pan jako dziennikarz nie poruszy w prasie tej sprawy.
- Dlaczego pan ją zabił? - powtórzył pytanie Henryk czując, że narasta w nim
wściekłość.
- Niech pan nie żałuje Zazy. To była bardzo zła kobieta. Poznałem ją w 1927 roku, gdy
po raz pierwszy występowała w Aodzi. Podobała mi się, napisałem do niej bilecik,
umówiliśmy się na schadzkę, a ponieważ byłem wówczas człowiekiem dość zamożnym, i
samotnym, szybko się ze mną porozumiała. Przyszła do mnie do domu. Przyszła tylko raz,
więcej nie chciała. A mnie bardzo pociągała jej uroda. Jeszcze więcej pociągała mnie po tym
niż przed tym. Pan wie, co to znaczy? Prawie czterdziestoletni mężczyzna, który nagle
odkrywa w sobie wielką namiętność do młodej kobiety. I oto ta kobieta zgadza się przyjść,
przyjść tylko raz. Broni się zaś przed następnymi schadzkami. Ach, jak ja ją namawiałem,
przekonywałem! Obiecywałem jej małżeństwo, prezenty, pieniądze. Zmiała mi się w twarz i
drwiła. Mówiła, że stać ją na kaprysy, bo tylko kaprysem było przyjście do mnie. Policzkowa-
ła mnie swoją drwiną, kpiła ze mnie. Twierdziła, że nie nadaję się na kochanka, budziła we
mnie jakieś niesamowite kompleksy. Cierpiałem. Bardzo cierpiałem.
Jajka na patelni głośno skwierczały. Odstawił patelnię z ognia i cierpliwie czekał, aż
trochę ostygnie. Jednocześnie opowiadał:
- Strasznie cierpiałem, gdy po dwóch tygodniach pobytu w Aodzi wyjechała do
Poznania, a pózniej do innych miast. Jezdziłem za nią, błagałem o miłość. Na próżno. Czas
jednak zrobił swoje i po pół roku poczułem się trochę uleczony. Powoli zapomniałem o niej i
o upokorzeniu, które przez nią przeżyłem. Po dwóch latach jednak ona znowu zjawiła się w
Aodzi i sama do mnie zadzwoniła. Umówiła .się na schadzkę. Przyszła do mnie i bez żadnych
próśb stało się to, o co przez tyle czasu ją błagałem. To była jednak tylko pułapka. Bo już
następnego dnia znowu ze mnie drwiła, szydziła, bawiła się mną. Była okrutną, złą, bardzo
złą kobietą.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]