[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pogryzać. A jak pysznie się pieką nabite na łodygi rozmarynu krewetki!
Doniczki z bazylią stoją w kuchni, bo bazylia podobno odstręcza muchy. W czasie
budowania muru i wiercenia studni widziałam, jak jeden z robotników zgniata liście bazylii w
dłoni i smaruje nimi miejsce, w które użądliła go osa. Powiedział mi, że to zupełnie
uśmierzyło ból. Dużo bazylii rośnie w odległości kilku kroków od kuchennych drzwi. Pęki jej
biorę do ziołowych sosów, całe liście do sałatek, mnóstwo do letnich napojów owocowych i
do dań z pomidorów. Ze wszystkich ziół bazylia zawiera najwięcej esencji toskańskiego lata.
Zniadania w lecie przeciągają się długo, niech więc się przeciągają przy długim stole.
Teraz, kiedy mamy kuchnię ukończoną, marzy nam się długi tavola, im dłuższy, tym lepiej,
ponieważ co tydzień bogactwa targowiska tak mnie podniecają, że kupuję o wiele za dużo i
ponieważ nieuniknienie gromadzą się goście - starzy przyjaciele z kraju, ich krewni skądś
tam, którym też przychodzi na myśl przywitać się z nami, skoro znalezli się w tej okolicy, i
nowi przyjaciele nieraz ze swoimi przyjaciółmi. Jeszcze jedna garść makaronu do rondla na
ogniu, jeszcze jedno nakrycie, kubek, jeszcze jedno krzesło. Kuchnia i stół to już
zobowiązanie.
Obmyślałam sobie stół, jego zalety i rozmiary. Powinien być taki, że chciałabym,
gdybym była dzieckiem, odchylić obrus i wczołgać się w lniane światło niekończącego się
tunelu, przykucnąć i słuchać rozmowy dorosłych, głośnych śmiechów, podzwaniania
kieliszków i raz po raz: Salute! i: Cin-cin!, posuwać się w kółko przy tych krzesłach, patrzeć
na wizytowe pantofle, na kolana, na kwieciste spódnice podkasane dla ochłody pod tym
siołem pewnym i mocnym, chociaż tyle na nim jedzenia. Powinien być to taki stół, żeby mógł
pod nim swobodnie chodzić duży pies. Długi, żeby na końcu stała ogromna waza pełna
wszelkich kwiatów, jakie w danym czasie kwitną. I tak szeroki, żeby półmiski krążyły z rąk
do rąk i zatrzymywały się, gdzie tylko zechcą. I żeby w ciągu tych godzin mogło przybywać
butelek z wodą mineralną i winem. Trzeba też miejsca na salaterki z zimną wodą do
zanurzania gruszek i winogron i na talerz z kloszem chroniącym przed robakami gorgonzolę
(dolce w odróżnieniu od piccante, który to rodzaj tego włoskiego rokforu jest nieocenioną
przyprawą) i caciotta, miejscowy miękki serek. I żeby nikogo nie obchodziło to, że pestki
oliwek rzuca się gdzieś daleko. I najlepsze obrusy na taki stół powinny być z jasnego płótna,
niebieskie w szachownicę czy różowe, czy zielone kraciaste, byle nie martwa biel, bo raziłaby
w oczy odblaskiem. Jeżeli stół jest dość długi, można na nim postawić wszystko naraz i nikt
nie musi biegać tam i z powrotem między stołem i kuchnią. Nakrywa się taki stół głównie dla
przyjemności, jaką sprawia przesiadywanie przy posiłku pod drzewami w południe. Z
otwartego powietrza czerpie się spokój, odprężenie, wolność. Jest się swoim własnym
gościem, a takie właśnie powinno być lato.
W rozkosznym odurzeniu, kiedy już ostatnia gruszka została przepołowiona, ostatnia
skórka chleba zgarnęła ostatnie okruchy gorgonzoli, ostatnia kropla wina spadła do kieliszka,
można przeżuwać w myśli, jeżeli ma się skłonność do tego, swoje uczestnictwo w wielkim
zbiorowym błogostanie. Bo zapada się w błogostan jak wszyscy inni we Włoszech. Miliony
spódnic i spodni wyświecają się z tyłu od siedzenia na milionach krzeseł przy milionach
stołów, nad którymi latają roje miniaturowych muszek. Są wyjątki oczywiście. Dozorcy
parkingów, kelnerzy, kucharze - i tysiące turystów. Turyści przeważnie popełniają błąd,
pałaszując dwa kawały pizzy z kiełbasą o godzinie jedenastej przed południem, więc nie mają
apetytu na nic. Zamiast siedzieć gdzieś przy stole, włóczą się w nieznośnym słońcu, patrzą
przez metalowe kraty na wystawy zamkniętych o tej porze sklepów, pchają masywne drzwi
kościołów, też zamkniętych, siedzą przy fontannach i zezują zmrużonymi oczami w
kieszonkowe przewodniki. Skończcie z tym! Ja robiłam to samo. Wiem, jak będzie trudno
odmówić sobie rozkosznie słodkich lodów melone pózniej, o siódmej wieczorem, kiedy upał
jeszcze nie ustał, a stopy już są rozognione, otarte rzemykami sandałów do żywego. Ci słabi
(mea culpa), którzy ulegną może po drodze do hotelu zjedzą znów kawał pizzy, z
karczochami tym razem, a potem o dziewiątej wieczorem, kiedy całe Włochy zaczynają jeść,
w cudzoziemskim żołądku nawet szeptem nie zaburczy. To nastąpi, ale bardzo pózno, kiedy
we wszystkich dobrych restauracjach będzie przepełnienie.
Rytm toskańskiego ucztowania może nas zwalić z nóg po długim obiedzie na
powietrzu i wtedy tylko jedna myśl jest jasna - sjesta. Logika runięcia na trzy godziny w
szczelinę dnia ma głęboki sens. Najlepiej z książką o Piero della Francesca powlec się na
górę, poddać się.
Chcę mieć drewniany stół. Kiedy dorastałam, mój ojciec zapraszał przyjaciół i kilku
podwładnych na męskie drugie śniadania co piątek. Matka i nasza kucharka Willie Bell
zastawiały w ogrodzie długi biały stół pod drzewem pekanowym kurczętami prosto z rożna,
sałatką kartoflaną, biskwitami, mrożoną herbatą, ciastem, butelkami ginu i Southern Comfort.
Ten posiłek w południe przeciągał się prawie do wieczora. Nieraz pod koniec wszyscy,
chwiejnie stojąc ramię w ramię śpiewali Bal czarnego mistrza tańca . I Jestem wędrowny
wrak z georgijskiej Ak bardzo wolno, jakby to była kaseta, która długo leżała na słońcu.
W tym domu od pierwszych tygodni służył nam porzucony stół roboczy, toporny
prototyp stołu, przy którym, jak sobie wyobrażałam, mieliśmy siedzieć pod szeregiem pięciu
drzew tigli. Na targowisku kupiłam obrusy dość długie, żeby drzazgi nie wbijały nam się w
kolana, i serwetki do kompletu. Stawiałam na stole słój pełen maków, tawuły i chabrów, żółte
talerze ze sklepu spółdzielczego i podawaliśmy specjały zwykle tylko sobie nawzajem.
Moje pojęcie o niebie to dwugodzinny obiad z Edem. Przypuszczam, że w którymś z
poprzednich wcieleń był Włochem. Już zaczął żywo gestykulować, wymachiwać rękami,
czego, o ile wiem, nigdy przedtem nie robił. W kraju, owszem, lubi gotować, ale tutaj po
prostu rzuca się do gotowania. Kiedy ma zrobić obiad, gromadzi parmigiano, świeżą
mozarellę, pecorino (ser owczy) z gór, papryki, świeżo zerwaną sałatę, miejscowe salami z
koprem, bochenki pano con sale (chleb niezupełnie tradycyjny tutaj, bo osolony), prosciutto,
torby wspaniałych pomidorów. Na deser przygotowuje brzoskwinie, śliwki i moje ulubione
arbuzy zwane minne di monaca (cycki zakonnicy). Ed na tacy do chleba spiętrza sery, salami,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]