[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Jak wrócimy ze spaceru, poproszę właściciela, żeby
sfotografował całą naszą trójkę - uśmiechnął się Rick. - Będziemy
mieli pamiątkę.
W ciemnych oczach mężczyzny oprócz uśmiechu dostrzegła jakby
smutek. On naprawdę musi kochać tego malucha, pomyślała
wzruszona.
- A może powiedziałabyś mi coś więcej o tym zakładzie, o którym
wspominała Megan - poprosił Rick.
- Właśnie zastanawiałam się, kiedy o to zapytasz - uśmiechnęła
Strona 107 z 147
RS
się tajemniczo Caron.
- Megan nie wyglądała na uszczęśliwioną.
- Ty też nie wyglądałbyś na jej miejscu.
- A więc? Dowiem się czy nie? - zniecierpliwił się w końcu.
- Nie wiem, czy zasłużyłeś - droczyła się z nim Caron.
- Uważaj, skarbie! Mamy sposoby na takie uparte dziewczynki,
prawda, Brzdącu? - roześmiał się Rick, chwytając ją w objęcia.
- No, dobrze - poddała się Caron. - Kiedy byłyśmy jeszcze w
szkole, zawarłyśmy pewną umowę. To była, oczywiście, taka
niemądra dziecinna zabawa - zastrzegła się pośpiesznie.
- Pozwól, że sami ocenimy - wtrącił Rick.
- Założyłyśmy się, do której zadzwonisz najpierw - wyznała
niechętnie.
Popatrzył na nią zaskoczony.
- Naprawdę? Założyłyście się, do której zadzwonię? - powtórzył, z
niedowierzaniem kręcąc głową.
- Oczywiście to było dziesięć lat temu, ale tak się złożyło, że kopia
tego zakładu zaplątała się między kartki mojego szkolnego albumu
ze zdjęciami.
- No i? Jakie były warunki tego zakładu? Caron przecząco
pokręciła głową.
- To zepsułoby mi całą radość z wygranej, gdybym ci teraz
powiedziała - stwierdziła.
- No wiesz! To nie fair! - zaprotestował. - Rozpalasz moją
ciekawość, a potem mówisz stop.
- Nie fair? - obruszyła się Caron. - I kto to mówi? A może teraz ty
opowiesz mi jakąś historię? Miałeś mi coś wyjaśnić, pamiętasz?
Oczywiście, nie musisz się niczego obawiać - zapewniła pośpiesznie.
- To i tak niema już żadnego znaczenia. Minęło tyle lat... I wiesz co,
myślę, że teraz już rozumiem, dlaczego...
- A ja myślę, Caron, że nic nie rozumiesz - przerwał jej. - Usiądzmy
tu na chwilę, dobrze? - poprosił, wskazując porośnięty trawą brzeg
strumienia.
Caron posłusznie usiadła obok niego na miękkiej trawie.
Strona 108 z 147
RS
- A więc? - uśmiechnęła się, patrząc wyczekująco na przystojną
twarz mężczyzny. - Nie poznaję cię, Rick. Czyżby zabrakło ci nagle
słów?
- Nie wiem, jak zacząć - wyznał cicho. - Widzisz, już dziesięć lat
temu wygrałaś ten wasz zakład.
- Co takiego? Rick skinął głową.
- To dla mnie bardzo bolesne wspomnienie - zaczął niepewnie. -
Nigdy nikomu o tym nie mówiłem, z wyjątkiem mamy.
Caron położyła dłoń na kolanie mężczyzny.
- Chcesz powiedzieć, że wtedy do mnie dzwoniłeś?
- Tak jak obiecałem - potwierdził. - Odebrała Deborah.
Powiedziała, że śpisz czy coś w tym rodzaju. Ot, tak, żeby się mnie
pozbyć.
- I udało jej się.
- Wcale nie - zaprzeczył gwałtownie. - Postanowiłem zobaczyć się
z tobą osobiście. Niestety, znowu trafiłem na twoją matkę.
- Ale dlaczego nie powiedziałeś mi o tym wcześniej?
Mężczyzna wzruszył ramionami.
- Po co? I tak minęło już tyle czasu. Pomyślałem, że nie ma
pośpiechu.
Caron z niedowierzaniem pokręciła głową.
- A gdybym ci wtedy odmówiła? No wiesz, na tej suszarce...
- No cóż, miałem nadzieję, że będziesz za bardzo podniecona, by
zadawać kłopotliwe pytania.
- Bezczelność mojej matki nie ma granic - zdenerwowała się
Caron. - Chciałabym ją teraz zobaczyć.
- Właśnie dlatego wybrałem to miejsce, żeby opowiedzieć ci tę
historię - uśmiechnął się Rick. - To nasza prywatna sprawa i sami
musimy sobie z tym poradzić. Nie ma sensu włączać w to Deborah. I
tak dosyć już namieszała.
- Jeśli tak ci na mnie zależało, Rick, to dlaczego nie przyszedłeś
jeszcze raz?
Rick zaczerpnął głęboko powietrza.
- Przykro mi to mówić, Caron, ale Deborah była tak złośliwa i
Strona 109 z 147
RS
nieprzyjemna...
- Czyżby największy rozrabiaka w dzielnicy przestraszył się
gderania mojej matki? - przerwała mu zniecierpliwiona.
- Gorzej - mruknął Rick, spuszczając głowę. - Ona miała rację.
Caron popatrzyła na niego zaskoczona.
- Rację?
- Bardzo chciałem walczyć o ciebie, Caron. Naprawdę cię
kochałem - wyznał cicho. - Ale twoja matka uświadomiła mi pewne
rzeczy i, jak się okazało, miała rację. Byłem tylko pewnym siebie
smarkaczem, który myślał, że cały świat do niego należy.
- Ale ja czekałam, Rick. Na twój telefon. Na ciebie - wybuchnęła
Caron. - Złamałeś mi serce!
- Nie wiedziałem - bronił się. - Pózniej, w szkole, byłaś taka zimna
i nieprzystępna. Uznałem, że Deborah i ciebie przekonała.
Powiedziała mi, że będę dla ciebie tylko kulą u nogi, że zmarnuję ci
życie. Byłaś taka zdolna i mądra. Otrzymałaś stypendium Harvardu!
Nikomu o tym nie powiedziałaś, Caron.
- I tak wszyscy uważali mnie za kujona - broniła się.
- Deborah przeszła samą siebie w roli twego adwokata - ciągnął
gorzko Rick. - Twierdziła, że nie jesteś stworzona do prania pieluch i
gotowania obiadków. Dobrze wiedziała, że jesteś gotowa wiele dla
mnie poświęcić. I chyba miała rację. Poza tym brakowało mi
argumentów, by się bronić.
Caron ze smutkiem pokiwała głową.
- Wreszcie przeszła do głównego ataku. Oświadczyła, że tacy jak
ja nie mają przed sobą żadnej przyszłości. %7łe wraz ze szkołą skończy
się moja kariera. %7łe nigdy do niczego nie dojdę, ty zaś masz przed
sobą wspaniałe perspektywy. Kiedy skończyła, czułem się
kompletnym zerem.
- Nie wspomniała mi ani słowem o tej wizycie - szepnęła Caron. -
Widziała, jak płakałam, ale udawała, że wszystko w porządku.
- Była przekonana, że postępuje właściwie - powiedział Rick. - Ale
nigdy nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego wmawiała ci, że jesteś
brzydka?
Strona 110 z 147
RS
- Powtarzała to tak często, że w końcu w to uwierzyłam -
westchnęła Caron.
- Dla mnie byłaś najpiękniejszą dziewczyną w całej szkole.
- Tak mi przykro, Rick. Przepraszam za Deborah. Wiem, jaka
potrafi być złośliwa. Jej słowa musiały cię bardzo zaboleć.
- Jeszcze jak - przytaknął. - Chociaż z drugiej strony, powinienem
być jej wdzięczny. Właśnie coś takiego było mi potrzebne.
Postanowiłem, że nie pozwolę tak sobą pomiatać. %7łe jeszcze im
wszystkim pokażę.
- Stąd ta odmiana - domyśliła się Caron.
- Właśnie! Zapisałem się na kursy wieczorowe i przez parę lat
ciężko pracowałem w warsztacie samochodowym. Zbierałem
pieniądze, by otworzyć własny interes. Pewnego dnia usłyszałem, że
jest do wynajęcia lokal po dawnym sklepie obuwniczym, no a resztę
już znasz.
- Tej dzielnicy naprawdę potrzebne było takie miejsce.
- Tylko nie mów nikomu o naszym rendez-vous na suszarce -
uśmiechnął się. - Gdyby to się przyjęło, miałbym na karku całą
obyczajówkę.
Caron zmrużyła oczy.
- Nie martw się, skarbie. Jedyną osobą, którą chciałabym tam
zobaczyć jest moja matka. Oczywiście, nie na suszarce, ale wewnątrz.
- Często myślałem sobie, co by było, gdybyś to ty, a nie ona
otworzyła mi wtedy drzwi - zamyślił się Rick.
- No cóż, przeszłości nie można zmienić - westchnęła Caron. -
Powinniśmy być wdzięczni losowi, że dał nam jeszcze jedną szansę.
- Właśnie - zgodził się z nią Rick. - A propos drugiej szansy, czy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]