They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Goldfingera.
- Nazywa się Bond, sir. Króciutka chwila ciszy.
- Bond? - Głos mu nawet nie drgnął. Goldfinger mówił z grzecznym zainteresowaniem. -
Niedawno poznałem kogoś o tym nazwisku. Jak mu na imię?
- James, proszę pana.
- Zgadza się... - Tym razem złotnik zamilkł na dłużej. - Czy on wie, że tutaj jestem? - Bond czuł,
jak macki Goldfingera sondują grunt.
- Pan Bond jest w warsztacie, sir. Pewnie widział, jak zajeżdża pański wóz. - Agent pomyślał, że
Blacking nigdy w życiu nie skłamał, więc nie zacznie kłamać i teraz.
- Może to i myśl... - Goldfinger zaczął mówić bez ogródek. Czegoś chciał od Alfreda, chciał
informacji. - Jak ten gość gra? Jaki ma handicap?
- Kiedy był chłopcem, grał całkiem niezgorzej, sir. Od tamtej pory nie widziałem go na polu.
- Hmmm...
Bond wiedział, że w tej chwili Goldfinger wszystko sobie rozważa, ale czuł, że przynęta chwyci.
Sięgnął do torby po swój driver i zaczął nacierać uchwyt kostką szelaku - równie dobrze mógł
udawać, że coś robi. W magazynie skrzypnęła deska. Bond stał tyłem do otwartych drzwi i
pracowicie machał ręką.
- Myśmy się już chyba spotkali... - Głos od progu. Niski, pozbawiony wyrazu.
Bond spojrzał przez ramię.
- Chryste, przestraszył mnie pan, że aż podskoczyłem. Ależ... Ależ to pan... - Na twarzy agenta
zagościł wyraz zdziwienia. - Ależ tak, pan Gold... Pan Goldman! Nie! Goldfinger! - Miał nadzieję, że
nie przesadza. - Skąd się pan tu wziął?! - dodał z odrobiną niechęci i braku zaufania.
- Mówiłem panu, że tutaj grywam. Nie pamięta pan? - Goldfinger wbił w niego przeszywające
spojrzenie. Oczy miał szeroko otwarte. I znów jego wzrok niczym promienie rentgena spenetrował
czaszkę Bonda.
- Nie.
- Czy panna Masterton przekazała panu moje zaproszenie?
- Nie. Jakie zaproszenie?
- Miała panu powtórzyć, że będę w Sandwich i że chciałbym rozegrać z panem partię golfa.
- No cóż... - Bond mówił z chłodną uprzejmością. - Musimy kiedyś zagrać.
- Umówiłem się na trening z instruktorem, ale zagram z panem. - Goldfinger nie proponował,
Goldfinger stwierdzał fakt.
Nie ulegało wątpliwości, że połknął haczyk. Teraz Bond musiał udać, że grać nie chce.
- Może innym razem. Przyjechałem zamówić nowy kij. Poza tym, wyszedłem z wprawy. I pewnie
nie ma wolnego koszowego. - Bond odpowiadał tak niegrzecznie, jak tylko mógł. Oczywiste było,
że gra z Goldfingerem była ostatnią rzeczą, jakiej pragnął.
- Ja też ostatnio nie grałem. (Cholerny łgarz! - pomyślał agent.) A dopasowanie nowego kija
trochę potrwa. - Goldfinger odwrócił głowę w stronę magazynu. - Blacking, znajdzie się koszowy
dla pana Bonda?
- Tak jest, sir.
- Więc sprawa załatwiona.
Bond cisnął ze znużeniem kij do torby.
- No dobrze. - Postanowił wykorzystać ostateczną broń, żeby zniechęcić Goldfingera. Rzekł
szorstko: - Ale ostrzegam pana, lubię grać na pieniądze. Nie zamierzam ganiać po polu ot tak, dla
zabawy. - Większego chama nie można już udać, pomyślał zadowolony z siebie.
Czyżby w wyblakłych oczach Goldfingera dostrzegł szybko ukrytą iskrę triumfu...?
- To mi odpowiada. Jak pan sobie życzy. Gramy, oczywiście, bez handicapu. O ile pamiętam,
ma pan dziewiątkę.
- Tak.
- Gdzie ją pan zdobył, jeśli wolno wiedzieć? - spytał ostrożnie złotnik.
- W Huntercombe. - Bond miał dziewiątkę i w Sunningdale, ale Huntercombe było łatwiejszym
polem. Dziewięć punktów w Huntercombe nie wystraszy Goldfingera.
- Ja też mam dziewiątkę. Zdobyłem ją tutaj, w St Marks. Moje nazwisko jest na tablicy. Gra
będzie więc wyrównana, prawda?
Bond wzruszył ramionami.
- Jest pan dla mnie za dobry.
- Wątpię. Ale - dodał lekko - powiem panu, co zrobię. Czy pamięta pan kwotę, której mnie pan
pozbawił w Miami? Dziesięć tysięcy dolarów, pańskie honorarium. Lubię hazard. Z przyjemnością
zaryzykuję: podwójnie lub kwita. Zgoda?
Bond odparł obojętnie:
- To za dużo. - Potem, jak gdyby przemyślawszy to sobie i doszedłszy do wniosku, że grę
można przecież wygrać, dodał: - Oczywiście, to były w pewnym sensie  znalezione pieniądze , nie
będzie mi ich brakować. No cóż, dobrze. Aatwo przyszło, łatwo poszło. Bez handicapu. Stawka -
dziesięć tysięcy dolarów.
Goldfinger odwrócił się.
- Wszystko już ustalone, panie Blacking - rzekł niespodziewanie słodkim głosem. - Wielkie
dzięki. Niech pan dopisze do rachunku swoje honorarium. Przykro mi, że dzisiaj nie zagramy.
Pozwoli pan, opłacę koszowych.
Alfred Blacking wszedł do warsztatu i podniósł kije Bonda. Spojrzał mu prosto w oczy.
- Proszę pamiętać, co panu mówiłem, sir. - Mrugnął jednym okiem. - Mam na myśli ten płaski
zamach. Niech pan uważa. Cały czas.
Bond uśmiechnął się. Alfred miał długie uszy. Mógł nie dosłyszeć, o jaką stawkę będzie toczyła
się gra, ale wiedział, że w jakimś sensie będzie to gra ważna.
- Dzięki, Alfredzie, nie zapomnę. Wezmę cztery piłeczki. Pefoldy, jak kiedyś. Te z sercami. I z
tuzin podstawek. Zaraz wracam.
Bond przeszedł przez magazyn i znalazł się przy swoim DB III. Facet w meloniku polerował
szmatką karoserię rollsa. Agent wyczuł - nie patrzył w tamtą stronę - że mężczyzna przerwał pracę
i obserwuje, jak Bond zabiera z wozu torbę na zamek błyskawiczny i jak wraca do klubu. Facet
miał kwadratowo-płaską, żółtą twarz. Jeden z Koreańczyków...?
Bond uregulował z Hamptonem, stewardem, opłatę za korzystanie z pola i ruszył do
przebieralni. Tutaj też nic się nie zmieniło - ten sam zapach starego obuwia, skarpetek i
zeszłorocznego potu. Dlaczego tradycją najsławniejszych klubów golfowych w Anglii jest
utrzymywanie higieny na poziomie takim, jaki obowiązywał w wiktoriańskich szkołach prywatnych?
Bond zmienił skarpetki i włożył parę starych, sponiewieranych, nabijanych gwozdziami saxonów.
Zdjął kurtkę w brązowawo-białą kratę i narzucił wyblakłą wiatrówkę. Papierosy? Zapalniczka? Był
gotów do wyjścia. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mexxo.keep.pl