[ Pobierz całość w formacie PDF ]
To pomoże powiedział dziwnym basem.
Spojrzałam odruchowo na jego dżinsy. O dziwo, rozporek miał zapięty.
Co to jest? Chyba się potężnie wygłupiłam, bo aż wytrzeszczył oczy.
¦ Nie wiesz? W papierku kokaina. Pastylka to ecstasy.
Zamrugałam powiekami. Każda nastolatka wie, co to prochy. Ale tak się złożyło,
że ja nigdy nie brałam. Nie dlatego, że nie było. Były. Zawsze w szkole znalazł
się jakiś koleś-dealer. Nie brałam z przekory, która tkwiła jak gwózdz w ranie.
Wszyscy w rodzinie byli tacy. Skoro pół klasy brało kompot ja nie! Na złość.
Komu? Tym, którzy uważali, że trzeba trzymać fason. Jeden za trzech, trzech za
jednego. Kupa durnych muszkieterów. Ale ecstasy nie znałam. Nie mój czas.
Zupełnie nie wiem wybąkałam ona jest ciężko chora. Potrząsnął włosami.
Znów kosmyk spadł mu na czoło.
Bądz normalna wybuczał nie ma nic lepszego. To zabija najgorszy ból. I
sprawia, że człowiek odlatuje...
%7łeby się ciupciać publicznie! Nie wiem, dlaczego to powiedziałam. Ale się
nie obraził. Był wodoszczelny. Jak szwajcarski zegarek.
To też. Chcę to robić. Lubię. Ale po ecstasy się cudownie odlatuje. Bierz. Mam
tylko tę jedną pastylkę. Resztę zużyłem.
Chwyciłam jego dłoń. Dojrzałam ładne palce i bliznę na przegubie. Może też miał
do szkoły pod górkę, a ja tu wybrzydzam.
Dzięki powiedziałam. To ładnie z twojej strony. Wzruszył ramionami. Ale w
oczach miał smutek. Teraz to zobaczyłam dokładnie.
7 3
To się popija? musiałam mu się wydać kompletną kre-tynką, bo pokręcił głową
w niemym zdumieniu. Wrócił na swoje miejsce obok poturbowanej, zgwałconej Ali. A
ja zostałam z narkotykiem. Przez moment, ułamek sekundy pomyślałam, że go
połknę. Też chciałabym poszybować. Ulecieć wraz ze stojącym boeingiem. Oddalić
się choć na godzinę od smrodu, duchoty i ludzkich przywar. Być wolna.
Gdzie mazowszanka? spytałam nieco chrapliwie. Pani Teresa musi to połknąć.
Lucyna przestała kołysać przyjaciółką. Spojrzała na mnie z taką nadzieją, jakbym
była wysłanniczką niebios.
Teresa połknęła pigułkę, popijając wodą. Pewnie połknęłaby każdą truciznę, byle
tylko uwolnić się od straszliwych cierpień. Była w ten wigilijny poranek bliżej
Boga niż ktokolwiek z nas. Nie wyłączając mamroczących modlitwy sióstr. Wróciłam
na swoje miejsce.
Stajesz się niezbędną osobą w tym samolocie! powiedziała pani Marianna z
ironią w głosie. Ustawiła oparcie fotela w pozycji półleżącej. Chyba chciała
zasnąć.
Przepraszam, że się tak wciąż kręcę. Ale siedzenie lxv. ruchu sprawia mi
wielki kłopot. W domu też nie potrafię usiedzieć. Ani w kinie.
Bo jesteś produktem swoich czasów. Dyskoteka, światła, wideoklipy... Kiedy
przeczytałaś jakąś książkę?
Poczułam się dotknięta. Bo akurat należałam do gnma 1 >yć może nielicznych, ale
wiernych odwiedzaczek biblioteki.
Zdziwi się pani. Ale przeczytałam całego ilcimirlia Bólla. Wszystko, co wyszło
po polsku.
Zamknęła oczy.
I tak świat diabli wezmą. Z książkami lub bez. Wezmą. Bo muszą.
Może i trwałaby dłużej prawie komfortowa sytuacja lein>ryści odizolowani i
ludzie w samolocie zachowujący względny spokój, gdyby nie hałasy dochodzące spod
podłogi.
Tam ktoÅ› biega?
7 4
Co siÄ™ dzieje?
Kradną nasze bagaże! krzyknęła histerycznie Kołakowa. Wstałam, bo nie mogłam
usiedzieć.
Kto miałby wynosić bagaże? I którędy?
Zdzisio Kondek rzucił się na kolana, prawie przykładając ucho do brudnej
wykładziny podłogowej.
I co? spytała jego żona.
Ktoś tam coś przewraca. Hałasuje.
Zastanowiłam się. Może nadszedł już czas, by to sprawdzić? Fascynowała mnie sama
myśl zejścia w podziemie" maszyny. Wie-dziaiam, kto tam jest. Ale ani kapitan
Pawłowski, ani związany niczym baleron Szczur nie mogli w żaden żywy sposób tak
głośno tupać. Może ożył ten, jak mi się zdawało, zabity marines w zielonym
kombinezonie?
Kto idzie ze mną? moje pytanie wywołało konsternację.
Na dół? Jak?
Jest zejście. Koło toalety. Przecież tamtędy wyniesiono kapitana!
Zapomnieliście państwo?
Nie było chętnych. Nawet Zdzisio wrócił na swój fotel.
Ja pójdę! odezwał się niski łysawy facet, którego dotąd, mówiąc szczerze,
nawet nie zauważyłam. Nie włączał się do rozmów, nie komentował faktów. Jestem
Korzycki. Elektromechanik. Moja żona z dzieckiem wyszła w pierwszej grupie.
Po co ich denerwować? sprzeciwił się Kotlarski. Jego żona znów piła kolejną
walerianÄ™.
Siedzą w kabinie pilotów. Rozmawiają z ludzmi z zewnątrz. Są zajęci. Nie
zauważą!
To dlaczego nie otwieramy drzwi i nie uciekamy?
Bo założyli granat na drzwiach. Albo jakiś inny ładunek odpowiedziała pani z
pierwszego rzędu. Przy otwarciu wszystko wyleci w powietrze!
To co, idziemy? miałam już dość jałowej gadaniny.
A jak pomyślą, żeście zwiali? Kaja kurczowo trzymała milczącego ojca za
rękę. Z powodzeniem przejęła rolę własnej matki.
Niby którędy? Aysy obciągał kusą marynareczkę. Miał na nogach stare,
zniszczone adidasy. Wyglądał na człowieka, który przez
7 5
parę lat ścibolił zaskórniaki, by je wydać na luksusowy pobyt nad ciepłym
morzem.
Jest taka możliwość odezwał się pan Komornicki. Widziałem reklamówkę o
boeingach. Można się do nich dostać... lub wydostać w zależności od potrzeby.
Nie mów głupstw, Karolu. Pani Irena wycierała twarz chusteczką nasączoną
olejkiem kamforowym. W reklamie wszystko jest możliwe. W rzeczywistości nie.
Ależ, Irenko, wiem, co mówię. Jest takie urządzenie, które wciąga podwozie do
środka samolotu...
Co wciÄ…ga?
Koła. Razem z podwoziem. Kiedy samolot nabiera odpowiedniej wysokości, wciąga
się do środka to... no, to wszystko, co wystaje!
Aysy był sceptyczny.
Ma pan racjÄ™. Ale guzik do tego urzÄ…dzenia jest u kapitana na tablicy
rozdzielczej. A my przecież stoimy teraz na kołach.
Niepoprawny Komornicki zapalał się. W jego wizji wyskakiwaliśmy niczym pestki
mistrza Rambo, wypluwane bliżej nie znaną szczeliną.
%7łeby się o tym przekonać, należy tam zejść powiedziałam stanowczym głosem. I
nie dodałam głośno, że przecież zielony marines też stamtąd wyłaził.
Tym razem nikt nie oponował. Może uwierzyli naszym zapewnieniom, że wrócimy.
Aysy popchnął mnie lekko. Zauważyłam na jego palcu duży sygnet. Chyba srebrny.
Nagle mój umysł sparaliżowała myśl, a jeśli to właśnie jest King? Człowiek
szukany przez wszystkie wywiady świata? I przez naszych porywaczy. A teraz on,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]