They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Naznaczonym Gwiazdkami. Jestem obietnicą zło\oną przez umarłych walczących w wojnie
starszej ni\ nazwy królestw. Zostałem zrodzony z mocy, która pozostawia mnie bezimiennym
w moim własnym świecie... z tą straszną pokusą zrobienia z niej u\ytku.
- Odszedłeś więc na rubie\e, gdzie nie masz pretekstu, \eby z niej korzystać?
- Tak.
Wsunęła rękę pod jego kaptur i pogłaskała go po czole i przeciętym blizną policzku.
- Morgonie - powiedziała cicho - sądzę, \e gdybyś naprawdę chciał z niej skorzystać,
uczyniłbyś to. Gdybyś tylko znalazł po temu jakiś pretekst. Sprowokowałeś mnie, bym
skorzystała z mojej mocy w Lungold, a potem na bezdro\ach. Kocham cię i będę o ciebie
walczyła. Albo siedziała z tobą tu, na rubie\ach, dopóki nie rozsypiesz się w śnieg. Skoro nie
wzrusza cię fakt, \e jesteś potrzebny ziemwładcom, wszystkim tym, którzy cię kochają, to
czego trzeba, \eby cię stąd ruszyć? Co cię tak zraniło w mroku pod Górą Erlenstar?
Morgon milczał. Wichry zawodziły potępieńczo pośród nocy, przyciągane jakby przez
ten samotny punkt światła. Nie miały twarzy, nie rozumiał ich języka.
- Najwy\szy nie mo\e wypowiedzieć mojego imienia - wyszeptał, patrząc na nie - tak
jak nie mo\e tego zrobić granitowa płyta. Wiem, \e jesteśmy ze sobą w jakiś sposób powiązani.
On ceni sobie moje \ycie, ale nie wie nawet, czym ono jest. Jestem Naznaczonym Gwiazdkami.
On daruje mi \ycie. Ale nic ponadto. Ani nadziei, ani sprawiedliwości, ani współczucia. To
czysto ludzkie pojęcia. Tutaj, na rubie\ach, nikomu nie zagra\am. Dopóki tu przebywam,
jestem bezpieczny, bezpieczny jest Najwy\szy, a królestwa nie pustoszy moc zbyt
niebezpieczna, by jej u\ywać.
- Królestwo jest pustoszone. Ziemwładcy większe nadzieje pokładają w tobie ni\ w
Najwy\szym. Z tobą mogą przynajmniej rozmawiać.
- Gdybym przeobraził się w broń, której mogliby u\yć w boju Panowie Ziemi, nawet ty
byś mnie nie poznała.
- Być mo\e. Swego czasu, kiedy bałam się mocy, którą w sobie noszę, powiedziałeś mi
pewną zagadkę.
O tej Aryi, kobiecie z Herun, co przyniosła do domu ciemne, przera\ające zwierzę,
którego nazwy nawet nie znała. Ale nie powiedziałeś, jak się to skończyło.
Morgon poprawił się niespokojnie.
- Umarła ze strachu.
- A to zwierzę? Co to było?
- Nikt nie wie. Przez siedem dni i siedem nocy wyło nad jej mogiłą głosem tak
przepełnionym miłością i \alem, \e ci, którzy słyszeli to wycie, nie mogli ani spać, ani jeść. A
potem te\ umarło.
Raederle uniosła głowę. Usta miała rozchylone i Morgonowi przypomniała się pewna
chwila z zamierzchłej przeszłości: siedział w małej kamiennej izbie w Caithnard, studiował
zagadki i czuł, jak serce ściska mu się to z radości, to z przera\enia, to znów ze smutku, kiedy
poznawał ich zaskakujące zakończenia.
- To nie ma nic wspólnego ze mną - dorzucił.
- Tak przypuszczam. Wiedziałbyś, gdyby było inaczej.
Morgon objął ją obiema rękami. Poło\yła mu głowę na ramieniu, a on przytulił policzek
do jej włosów.
- Jestem zmęczony - mruknął. - Znalazłem odpowiedzi na zbyt wiele zagadek. Panowie
Ziemi wszczęli w niepamiętnych czasach wojnę, wojnę, w której zginęły ich własne dzieci.
Gdybym wiedział, \e jestem w stanie ich pokonać, zrobiłbym to dla dobra królestwa; ale
podejrzewam, \e występując przeciwko nim, wydałbym tylko wyrok śmierci na siebie i na
Najwy\szego. Nie robię więc nic, bo to wydaje mi się najsensowniejsze.
Raederle długo się nie odzywała. Tulił ją do siebie, wpatrując się w jej srebrzącą się w
blasku ognia opończę.
- Morgonie - powiedziała w końcu - jest jeszcze jedna zagadka, na którą powinieneś
chyba znalezć odpowiedz. Odarłeś ze wszystkich iluzji Ghisteslwchlohma; rozszyfrowałeś
zmiennokształtnych; obudziłeś Najwy\szego z milczenia. Ale jest jeszcze coś, czego nie
nazwałeś, a to nie umrze... - Głos jej zadr\ał. Umilkła. Poczuł przez grube futra, jak mocno wali
jej serce.
- Co? - szepnął to tak cicho, \e nie mogła go usłyszeć, a mimo to odpowiedziała:
- W Lungold rozmawiałam z Yrthem pod postacią kruka. Nie wiedziałam więc wtedy,
\e jest ślepy. Szukając ciebie, zawitałam do Isig i zastałam go tam. Ma oczy koloru wody,
wypalone światłem. Powiedział mi, \e oślepił go Ghisteslwchlohm podczas burzenia Lungold.
Uwierzyłam mu na słowo. To wielki, łagodny i bardzo stary człowiek. W towarzystwie
wnuków Danana szukał cię po całej górze między głazami i drzewami. Pewnego wieczoru Bere
przyniósł do sali wykonaną przez siebie harfę i poprosił Yrtha, \eby na niej zagrał. Yrth
pokręcił ze śmiechem głową i powiedział, \e chocia\ nazywano go niegdyś harfistą z Lungold,
to przecie\ od siedmiu wieków nie miał harfy w rękach. Ale potem dał się namówić i zagrał... I,
Morgonie, ja rozpoznałam tę grę. To były te same wydobywane niewprawną ręką, niepewne
dzwięki, które nękały cię na Drodze Kupców i zwabiły w moc Ghisteslwchlohma.
Morgon ujął jej twarz w dłonie i zmusił, \eby na niego spojrzała. Chłód przeniknął go
nagle do szpiku kości.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Sama nie wiem. Ale ilu mo\e być na świecie ślepych harfistów, którzy nie potrafią
grać?
Morgon wciągnął wiatr w płuca.
- On nie \yje.
- A więc rzuca ci wyzwanie zza grobu. Tamtego wieczoru Yrth zagrał w mojej
obecności, \ebym zaniosła ci zagadkę jego gry tam, gdzie się ukryłeś.
- Jesteś tego pewna?
- Nie. Ale wiem, \e on chce cię odnalezć. A jeśli to on był harfistą imieniem Deth, który
z tobą podró\ował, to potrafi układać zagadki tak zręcznie, tak umiejętnie, \e zwiódł nawet
Ghisteslwchlohma. I nawet ciebie - mistrza zagadek z Hed. Sądzę, \e powinieneś lepiej mu się
przyjrzeć. Bo wszystko wskazuje na to, \e on prowadzi jakąś swoją cichą, śmiertelną grę, i kto
wie, czy nie jest jedyną w królestwie osobą, która wie, co robi.
- Kim, na Hel, on jest? - Morgon dygotał na całym ciele. - Deth odebrał w Caithnard
Czerń Mistrzostwa. Był mistrzem zagadek. Znał moje imię, zanim ja je poznałem.
Podejrzewałem kiedyś, \e jest czarodziejem z Lungold. Spytałem go nawet o to.
- I co ci odpowiedział?
- śe jest harfistą Najwy\szego. Zapytałem więc, skąd wziął się w Isig na sto lat przed
swymi narodzinami, kiedy to Yrth sporządzał moją harfę. Poprosił mnie, \ebym mu zaufał.
Wbrew logice, wbrew zdrowemu rozsądkowi, wbrew nadziei. A potem mnie zdradził. -
Morgon mocniej przyciągnął do siebie Raederle, ale i tak wiatr wcisnął się między nich niczym
nó\. - Zimno. Tak zimno jeszcze tu nie było.
- Co zamierzasz?
- Czego on mo\e chcieć? Czy\by był Panem Ziemi, który samotnie dą\y do zdobycia
władzy? Chce mnie zachować przy \yciu czy zabić? Chce zachować przy \yciu czy zabić
Najwy\szego?
- Nie wiem. Jesteś zagadką. Rzuca ci wyzwanie. Jego pytaj.
Morgon milczał. Wspominał harfistę z Drogi Kupców, który bez słowa, samą tylko
niewprawną grą na harfie zwabił go w nocy w pułapkę Ghisteslwchlohma.
- Za dobrze mnie zna - wyszeptał. - Podejrzewam, \e obojętne, jaki cel mu przyświeca,
dopnie swego. - Smagnął ich podmuch wiatru pachnącego śniegiem, kłującego boleśnie twarze
i dłonie. Morgon zerwał się z ziemi bez tchu, oślepiony, przepełniony nagle niewytłumaczalną
tęsknotą za odrobiną nadziei. Kiedy przejrzał znowu na oczy, Raederle zmieniła ju\ postać. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mexxo.keep.pl