[ Pobierz całość w formacie PDF ]
podał szpachelkę.
- Stary, z tym już radz sobie sam.
Parę minut pózniej, gdy Jacob poszedł przebrać się w piżamę,
oszołomiona patrzyła za odjeżdżającym samochodem Ellisa. %7łwir posypał się
spod kół. To pewne, że już nigdy do niej nawet nie zadzwoni.
Wade podszedł bliżej, położył rękę na jej ramieniu.
- Szkoda, że nie wyszło tak, jak chciałaś.
Nie spojrzała nawet na niego.
- 35 -
S
R
- Ten człowiek mógł zostać przybranym ojcem Jacoba. Wade odwrócił ją
ku sobie.
- Zależy ci na ojcu dla Jacoba czy na mężu dla ciebie? - Chciał ująć jej
dłoń, lecz Geneva na wypuszczała rolki papierowego ręcznika. Nie zraziło go to.
- Twój syn kiedyś dorośnie. Nie obchodzi cię, czy mężczyzna, którego poślu-
bisz, będzie odpowiedni dla ciebie?
- To już ma mniejsze znaczenie.
Gdyby przed laty podjęła lepszą decyzję, gdyby wtedy była bardziej
rozsądna... Dla niego małżeństwo było wyłącznie przykrywką, mamił ją, a ona
wierzyła. Choć w głębi duszy przeczuwała, że jemu wcale nie zależy na dzie-
ciach i rodzinie, to nawet sama przed sobą nie chciała tego przyznać. Liczyła, że
pojawienie się synka odmieni Lesa. I gorzko się rozczarowała. Ale teraz już
dobrze wiedziała, że nikogo nie da się zmienić, że nigdy nie można mieć takich
złudzeń.
Uwolniła rękę, popatrzyła na pustą już drogę. Ten Ellis to dobry człowiek,
drugiego takiego pewnie już nie spotka.
- Poza tym myślę, że Ellis wspaniale by się sprawdził. Wade odezwał się
dopiero po długiej chwili.
- Ellis to porządny facet. - Jego głęboki, uwodzicielski głos brzmiał
łagodnie, lecz z przekonaniem. - Jednak myślę, że mogłabyś trafić lepiej.
- Tak? Ciekawe tylko, gdzie mam takiego znalezć? Może łaskawie mi
powiesz? - Była sama na siebie zła o ten ton, nie mogła się jednak powstrzymać.
Dzisiejszy wieczór nadszarpnął jej nerwy.
Wade otworzył usta, jakby zamierzał coś powiedzieć, lecz w ostatniej
chwili zrezygnował. Ostrożnie przyciągnął drzwi, zamykając przed nią widok na
podjazd.
Geneva odwróciła się, ruszyła w kierunku swojego mieszkania. Z
podziwem obserwował jej płynne ruchy. Nawet zdenerwowana poruszała się z
wdziękiem. Wiedział, że powinien ją przeprosić, w końcu to on wypłoszył jej
- 36 -
S
R
absztyfikanta. Uśmiechnął się na myśl, że nadal nic jej nie wiąże. Bez sensu, bo
przecież nie ma najmniejszego zamiaru pogłębiać tej znajomości.
Dziewczyna zatrzymała się nagle.
- Dla ciebie to była dobra zabawa, co?
- Ależ...
Popatrzyła na niego rozszerzonymi oczami.
- Zrobiłeś to specjalnie. Celowo go wypłoszyłeś! Dlaczego? Czy dla
ciebie to jest tylko gra? Cieszysz się, gdy niszczysz innym życie?
- Co ty opowiadasz...
- Nieważne. Możesz sobie darować odpowiedz. Jakoś nie układa mi się tu
tak, jak myślałam. Może będzie lepiej, jeśli się wyprowadzę.
To nie był właściwy moment, by odwoływać się do rozsądku,
przypominać o walorach, jakie ten dom miał dla Jacoba. Nie mówiąc już o
przystępnej cenie. Widział, że rozważa coś w duchu.
Po chwili rzekła:
- Zawsze możemy zamieszkać u mojej mamy, póki nie będzie mnie stać
na kupienie domu.
Skrzyżował ręce na piersiach, patrzył na nią uważnie.
- Nie chciałbym przypominać ci o umowie, którą zawarliśmy. I o tym, że
mój brat może na ciebie liczyć, gdy ja jestem w pracy.
Szarpnęła się z niepokojem.
- Z pewnością znajdziesz kogoś, kto przystanie na twoje warunki.
- Nie chcę nikogo innego.
I to go najbardziej martwiło. Nie chciał, by ktokolwiek inny opiekował się
Seanem. Instynktownie czuł, że Geneva jest wymarzona do tej roli, że jej
macierzyńskie podejście nie ma ceny. Już zdołała go przekonać, że opychanie
się chipsami i batonikami jest zgubne, i przyuczyć do samodzielnego gotowania
zdrowych potraw. Ale to była tylko część prawdy. Zależało mu, by Geneva tu
nadal mieszkała - i to nie ze względu na brata.
- 37 -
S
R
- Podpisałaś umowę na rok i liczę, że jej dotrzymasz - odparł, intuicyjnie
czując, że tak właśnie będzie. Nie wycofa się. Obiecała małemu, że potem kupią
dom i już nigdy nie będą się wyprowadzać. Zrobi wszystko, by dotrzymać
obietnicy. - Zresztą jeszcze parę tygodni i ptaki odfruną - dodał pokrzepiająco. -
Wtedy będzie zupełnie inaczej.
Do pokoju wszedł Jacob ubrany w piżamkę i z samochodzikiem w dłoni.
Wydając odgłosy warczącego silnika, zaczął przesuwać zabawką po nogach
matki. Bluza od piżamy wysunęła mu się ze spodni.
- Jasne. Póki znowu nie zaczniesz się wtrącać w moje sprawy.
Nie miał do niej żalu, ma prawo być wściekła. Naprawdę niechcący tak
wyszło, że Ellis się zmył. Mógłby przysiąc. Chociaż i tak pewnie by mu nie
uwierzyła.
- Jakoś ci to wynagrodzę.
Nie miał pomysłu, jak mógłby naprawić wyrządzoną szkodę, ale przecież
coś wymyśli. Mógłby na przykład odliczyć część czynszu. Choć może
odczułaby to jako próbę przekupstwa.
- Wiem, jak mógłbyś to odpokutować. Ho ho, to nie rokuje dobrze.
Odczekała, aż przetrawi jej słowa. Gdyby poszło po jej myśli, to byłby
duży krok do przodu. Tylko żeby przypadkiem nie odczytał tego niewłaściwie...
Popatrzyła na niego spod rzęs.
Udało się. Widziała to w jego pociemniałych oczach.
Podszedł bliżej. Chciała się cofnąć, lecz powstrzymała ją świadomość, że
Jacob pełza przy jej nogach. Podniosła głowę, popatrzyła Wade'owi prosto w
oczy.
- Zgoda - rzekł nieco zmienionym głosem. - Ale będziesz musiała się za
to zrewanżować.
- Chodz, pokażę ci, o co mi chodzi.
Wade poprowadził ją do klubowego sklepiku i sięgnął po książkę na
temat golfa.
- 38 -
S
R
[ Pobierz całość w formacie PDF ]