[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przebieranki? Wierzę, że są uczciwe i jestem dumna, że mogę przyczynić się do
uwolnienia Waldemara. Tylko po co te tajemnice?
Trzymał ręce złączone na plecach, aby powstrzymać się od dotykania jej, kiedy się
przechadzali.
Wyglądał na znudzonego, jakby prowadzili zwykłą rozmowę. Cichym tonem odparł :
- Podobnie jak wszyscy słyszałaś o Ogleyu i jego bohaterstwie i chciałaś w nie
wierzyć. Dlaczegóż by nie? Te wydarzenia, które opisuje, to prawda. Czy
uwierzyłabyś, że dokonał ich Waldemar? Kryminalista, któremu groził stryczek? I
czy uwierzyłabyś mi, gdybym ci powiedział, że Waldemar zasłużył na wolność?
- Pewnie nie - przyznała.
Rozejrzał się po zatłoczonej sali balowej, popatrzył na grupkę otaczającą Millicent,
na tańczących gości i na służbę krążącą z kieliszkami szampana.
- Wykonaliśmy swój obowiązek. Wszyscy cię widzieli.
- Wszyscy z wyjątkiem pułkownika i jego żony. Nie możemy ich unika, Robercie .
Muszę z nim porozmawiać. Jeśli maskarada ma się udać, on nie może mieć
wątpliwości, że jestem obecna na balu.
Ogley uwierzyłby, że królewna pragnie wyrazić swój podziw. Patrzył na Klarysę jak
na łowną zwierzynę, a Hepburn widział już wcześniej jego najbardziej pierwotne
instynkty. Tragedia wisiała w powietrzu. Ale tym razem do niej nie dojdzie.
- Dobrze . - Robert poprowadził ją w stronę puł -kownika i pani Ogley. Klarysa
przysunęła się bliżej niego, jakby szukając schronienia. Spoglądając na jej
uśmiechnięty profil, Robert wiedział, że zrobiłby wszystko, aby ją chronić.
Waldemar obiecał, że będzie czuwał, by Ogley nie zrobił Klarysie nic złego, kiedy
będzie przebrana za Carmen. Po spotkaniu z nią Waldemar błagał Roberta, by ten
pozwolił mu uciec bez dokumentów, ale obaj wiedzieli, że w takim wypadku
nigdy nie mógłby wrócić do Anglii, gdyż zostałby złapany, osądzony jako dezerter i
powieszony.
Robert uważał, że pomimo więziennej przeszłości Waldemar jest najwspanialszym
człowiekiem, jakiego kiedykolwiek poznał i chciał, by przywrócono mu należne
honory i mógł wieść spokojne, pełne przygód, a nawet uczciwe życie, jeśli zechce je
wybrać. Teraz z każdą chwilą zbliżali się do rozwiązania: Robert, Waldemar, Ogley i
Klarysa. Będą aktorami w sztuce, którą napisał dla nich Robert, i niech ich Bóg
strzeże, jeśli nie uda im się przekonać Ogleya, że seńorita Menen-dez naprawdę
przybyła za nim aż z Hiszpanii, pałająca żądzą zemsty i uzbrojona w narzędzia do jej
wykonania.
- Pani Ogley, uroczo pani dziś wygląda. - Robert skłonił się przed chudą, pospolicie
wyglądającą kobietą uwieszoną u ramienia Ogleya.
- Dziękuję, mój panie, wspaniały bal pan wydał na cześć Oscara. - Jej oczy płonęły.
- To zaszczyt oddać cześć takiemu bohaterowi. Pański kieliszek jest prawie pusty,
pułkowniku, proszę, oto kolejny.
- Dziękuję. - Ogley uśmiechnął się mu prosto w twarz.
- Podobno pózniej ma się odbyć pokaz sztucznych ogni? - zapytała pani Ogley.
- Tak, jest przewidziany - odparł Robert.
- Lord Hepburn twierdzi, że należy jak najwspanialej uczcić bohaterstwo
pułkownika. - Klarysa spojrzała na Ogleya bursztynowymi oczami pełnymi podziwu.
- Wobec tego może uczyni mi pani zaszczyt i zatańczy ze mną następnego kadryla -
rzekł z galanterią Ogley.
- Nie powinnam - Klarysa odmówiła, a Robert doskonale wiedział, że powinna
odmówić. - Skręciłam dziś kostkę... ale to jedyna okazja, bym mogła zatańczyć z
bohaterem. Tak, pułkowniku, z przyjemnością zatańczę z panem.
Robert zamarł w połowie ruchu, by ich zatrzymać. Miała rację; jeśli zatańczy z nim,
Ogley utwierdzi się w przekonaniu, kiedy zobaczy Carmen , że Klarysa była w sali
balowej. Nie chciał jednak, by Ogley jej dotykał, nawet jej ręki.
Ogley też o tym wiedział i rzucił Robertowi triumfujące spojrzenie, prowadząc
Klarysę na parkiet.
Tłum obserwujący bohatera rozstąpił się, by się im lepiej przyjrzeć.
- Stanowią piękną parę - skomentowała pani Ogley.
Robert uświadomił sobie, że powinien poprosić ją do tańca, a nie tańczył od powrotu
z Półwyspu. Pani Ogley odezwała się jednak pierwsza.
- Oscar uwielbia tańczyć, ale ja się do tego nie nadaję, nie pamiętam kroków i nie
mam wyczucia rytmu. Jest wobec mnie bardzo cierpliwy, ale ja jestem w tym
beznadziejna.
- Ja też jestem beznadziejny, muszę przyznać. - Ponadto Robert chciał zostać na
miejscu, by obserwować Ogleya, z którego obleśnym zainteresowaniem Klarysa
czuła się najwyrazniej nieswojo.
Po chwili zorientował się, że dobry gospodarz powinien podtrzymywać konwersację.
Gdyby tylko pamiętał , jak to się robi. Spojrzał kątem oka na panią Ogley i zobaczył,
że przygląda mu się z nieskrępowaną ciekawością.
- Nie wyglądasz na rozpuszczonego młodego lorda.
- Nie? - Była szczera, o wiele bardziej, niż się spodziewał.
- Wcale nie, a tak mówił o tobie Oscar. Czyżby był zazdrosny? - Kiedy Robert nie
odpowiedział, ciągnęła: - Wiem, że nie lubi kilku osób, i ty chyba do nich należysz.
Jego lokaj, Waldemar, też.
- Och? - Robert zastanawiał się, czy Ogley nie kazał jej wyciągnąć od niego
informacji... ale nie. Ogley nigdy nie zaufałby kobiecie w takiej misji. Jaki więc
miała cel?
- Kiedy skończy już objazd z opowieściami o swoich wyczynach i powróci do
majątku, mam zamiar namówić go, by znalazł innego służącego.
- Naprawdę? Dlaczego? - spytał zaskoczony Robert.
Ostrożnie dobierając słowa, odparła:
- Nie każdy o tym wie, ale Oscar potrafi być małostkowy, a ja wolałabym, aby nie
miał ku temu okazji.
Była mądrzejsza, niż sądził, dobrze znała swojego męża i podejrzewał, że fakt, iż
opowiedziała to akurat jemu był zwykłym zbiegiem okoliczności. Wiedziała więcej,
niż dawała po sobie poznać jemu, a już na pewno Ogleyowi.
- Co się stanie z Waldemarem?
- Nie interesuje mnie to. Uważam, że jeśli będzie zle traktowany, może być
niebezpieczny, więc podejrzewam, że Ogley odeśle go do innego pułku. O Boże! -
spojrzała na parkiet. - Królewnie Klarysie coś się stało.
- Och! - Robert wyraznie słyszał okrzyk Klary-sy. - Tak mi przykro, pułkowniku,
ale nie mogę dłużej tańczyć.
Szeregi tancerzy rozstąpiły się, kiedy pokuśtykała, opuszczając Ogleya, a potem
zwarły się z ponowną energią wśród pełnych współczucia pomruków.
- O Boże! - Pani Ogley ruszyła do przodu z Robertem u boku. Podeszli do Ogleya
i Klarysy.
- Wasza wysokość, czy mogę jakoś pomóc?
- Głupio się czuję, robiąc takie zamieszanie.
- Klarysa oparła się na ramieniu Ogleya i kulała, jakby bardzo ją bolało. - Czy nie
będzie panu przeszkadzało, jeśli udam się do jakiejś alkowy, gdzie mogłabym
odpocząć?
Robert podchwycił wskazówkę.
- Tędy, wasza wysokość. Na kanapie przy oknie będziesz mogła wyprostować nogę i
zaciągnąć story, ale kiedy zechcesz, możesz przez nie spoglądać na tańce.
- Cudownie. - Klarysa uśmiechnęła się do niego, a jej dolna warga była zaciśnięta w
wyrazie odwagi. - Dziękuje, lordzie.
- Przyniosę ci ponczu. - Odwrócił się, zanim zdążył wybuchnąć niestosownym
śmiechem.
Jak ona to zrobiła? Chwilę strachu przeobraziła w zwykłą radość. I w jaki sposób
sprawiała, że jej pragnął, podczas gdy całe jego istnienie powinno się koncentrować
na realizacji planu. Nie rozumiał już siebie samego i był niemal wdzięczny osobom,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]