[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Słusznie.
- A co do witaminy D, to jutro wystawię cię na słońce.
- Zdumiewające, jak bardzo dbasz o prawidłowe odżywianie.
- Wielu rzeczy o mnie nie wiesz.
Przekomarzali się cały dzień, teraz jednak umilkli i zapatrzyli się
w trzaskający ogień. Tak łatwo było z nim spędzać czas. Jeśli chciał
od niej czegoś więcej niż jej czasu, towarzystwa, wspólnej pracy -
116
RS
seksu - nie dał tego po sobie poznać. Odkąd się kochali rano, ani razu
nie dotknął jej z pożądaniem, a przecież było ono wciąż obecne
między nimi. W pulsowaniu krwi. W biciu serca.
Wolno odsunął tacę i wyciągnął do niej rękę. Ujęła ją, patrząc
mu prosto w oczy. Rozumiała pytanie, choć go nie wypowiedział. I
odpowiedziała, obejmując go za szyję i całując bez pośpiechu.
Wolno, centymetr za centymetrem, podciągnął jej bluzkę,
pieszcząc każdy fragment skóry. Płomień popłynął w jej żyłach.
Zawsze była niespokojna, pragnęła przygód. Pierwszy raz przyszło jej
do głowy, że to jego szukała. Tylko jego.
Myśl pojawiła się i zniknęła. Sprawił, że jej ubranie gdzieś
zniknęło, więc teraz postanowiła dokonać tej samej magicznej
sztuczki z jego ubraniem. I znów się połączyli, ich ramiona, brzuchy,
biodra poruszały się w tym samym rytmie, do jakiejś pierwotnej
muzyki. Uniósł głowę i spojrzał z jednym z tych irytujących męskich
uśmieszków - jesteś moja, dziecino. Okej. Może i tak, ale on też do
niej należał - co zaraz mu pokazała bardzo szczegółowo.
Obudziła się po północy. Obsypywał pocałunkami jej twarz i
szyję.
- Coś się stało? - mruknęła sennie.
- Nie byłem pewien, czy chcesz spać tutaj, czy wracasz do
siebie. Wolałbym, żebyś została. Ale wtedy musiałabyś okropnie
wcześnie wstać do pracy.
- Zaczynam o wpół do szóstej.
- No, właśnie... - Kolejne pocałunki. - Mogę cię odwiezć o piątej
rano albo teraz. Jak wolisz.
117
RS
Zastanowiła się.
- Też nie chcę jeszcze iść, ale rzeczywiście byłoby lepiej,
gdybym spała u siebie. I ty nie musiałbyś się zrywać o piątej.
- Nie przeszkadza mi to.
- Ale mnie tak. Co nie znaczy, że nie możemy spędzić ze sobą
całej nocy innym razem. - Nagle coś sobie przypomniała. - Wcale nie
musisz mnie odwozić. Mam twój wóz.
- Wiem. Ale nie pozwolę, żebyś jechała sama po tym, jak się ze
mną kochałaś.
Głupi typ, uparł się przy tym. Ubrali się więc - zabrała też nowe
rzeczy - i odstawił ją pod same drzwi. Na Main Street nie było żywej
duszy, z rzadka w powietrzu unosił się płatek śniegu. Cienkie jak
pajęczyna chmury otaczały księżyc. Pożegnalny pocałunek zmienił się
w dwa, potem w cztery.
Wreszcie wypuściła go z objęć. Słowo miłość" wibrowało w jej
pulsie, kiedy otwierała drzwi i biegła po schodach na górę. Zrzuciła
buty, cisnęła paczki na krzesło i zapaliła światło. Szeroki,
nieprzytomny uśmiech zamarł jej na twarzy.
Na środku podłogi - licho wie, skąd się wzięło - leżało wielkie,
metrowe czekoladowe serce owinięte w czerwony papier.
Z okazji walentynek", brzmiał napis na bileciku. To dopiero
przygrywka. Za cztery dni prawdziwy prezent".
Serce było niezwykłe. Romantyczne. Oryginalne. A na dodatek
Daisy uwielbiała czekoladę. A jednak dreszcz przebiegł jej po
plecach.
118
RS
Prezent był piękny, lecz bardzo w stylu Jean-Luca. Nagle
poczuła lęk.
119
RS
ROZDZIAA DZIESITY
Daisy podeszła do okienka oddzielającego kuchnię od wnętrza
kawiarni. Nie było jeszcze ósmej, a klienci wlewali się do środka
szeroką strugą. Jej ciasteczka lawendowo-cytrynowe były dobre, ale
chyba nie aż tak.
Rankiem przychodzili zwykle miłośnicy kawy, ludzie
dojeżdżający do pracy i emeryci zbierający się na poranną dyskusję o
polityce. Dzisiaj byli tu chyba wszyscy, w każdym wieku.
- Jeszcze ciastek, Daisy! - zawołał Harry.
- Już niosę! - odkrzyknęła dziarsko.
Wcale nie czuła się dziarska. Nie spała pół nocy, martwiąc się z
powodu Jacka, i wstała półprzytomna. I w dodatku zupełnie nie była
przygotowana na pieczenie cztery razy większej ilości ciasteczek niż
zwykle.
Fala zimnego powietrza dała jej znać, że przyszli kolejni klienci;
Daisy pokręciła głową. Nie rozumiała, czemu przypisać tak wielki
popyt na poranną kawę akurat dzisiaj.
W wejściu stanął Harry.
- Jeśli możesz zostać, chętnie zatrzymałbym cię trochę dłużej.
Cholera, Daisy, nie spodziewałem się czegoś podobnego, kiedy cię
zatrudniałem na pół etatu.
Wyjrzała znowu przez okienko. Wszystkie miejsca siedzące były
zajęte, drzwi znowu się otwarły.
- Skąd się ich tylu wzięło? - spytała zdesperowana.
120
RS
- Co nas to obchodzi, jak długo kupują? Chociaż muszę
przyznać, że nie przywykłem tak ciężko pracować - westchnął Harry.
- Szkoda, że dałem wolne Jasonowi, a Janelle ledwie sobie radzi sama.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]