[ Pobierz całość w formacie PDF ]
triumfalnie wyrzucali pięści w powietrze, tłukli się po piersiach.
Większość wydawała się osłupiała. Jestem tu jeszcze tylko ze względu
na obecność Peety, który jedną ręką wciąż mnie obejmuje, a drugą
położył na moich dłoniach. Oczywiście, dotychczasowi zwycięzcy nie
znalezli się na celowniku Kapitolu.
Skrócenie kilku tygodni igrzysk do zaledwie trzech godzin to nie lada
wyczyn, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę, ile kamer jednocześnie
pracowało na arenie. Osoby odpowiedzialne za montaż filmu muszą
zadecydować, jaką historię chcą pokazać. W tym roku po raz pierwszy
jest to opowieść o miłości. Wygraliśmy, to jasne, ale i tak pokazują
nas nieproporcjonalnie często, od samego początku. Właściwie się
cieszę, bo dzięki temu łatwiej mi będzie utrzymywać wersję o
szaleńczej miłości i skuteczniej obronię nas przed Kapitolem, a w do-
datku nie będziemy musieli zbyt długo koncentrować się na śmierci.
Przez pół godziny przypominamy sobie zdarzenia poprzedzające
walkę na arenie, dożynki, przejazd rydwanów przez Kapitol, oceny ze
szkolenia, prezentacje. W tle rozbrzmiewa rytmiczna muzyka, który
nadaje filmowi dodatkowy, upiorny wymiar, bo przecież prawie
wszyscy bohaterowie już nie żyją.
Pierwsze ujęcia z areny dotyczą początkowej krwawej jatki,
zaprezentowanej ze wszystkimi szczegółami. Pózniej na przemian
pokazują umierających trybutów i nas. Właściwie głównie widać
419
Peetę, bez wątpienia na własnych ramionach dzwiga ciężar naszej
miłości. Teraz oglądam to, co widzieli telewidzowie, już wiem, że
Peeta wprowadził zawodowców w błąd, aby mnie chronić, potem
przez całą noc sterczał pod drzewem z gniazdem gończych os, stoczył
walkę z Catonem, żebym mogła uciec. Nawet leżąc w błocie na
brzegu strumienia, szeptał przez sen moje imię. W porównaniu z nim
wydaję się zimna i bez serca uchylam się przed ognistymi kulami,
zrzucam gniazda, wysadzam w powietrze zapasy żywności i
ekwipunku dopóki nie zaczynam szukać Rue. Jej śmierć zostaje
pokazana w całej rozciągłości, najpierw atak oszczepem, potem
nieudana próba ratunku, strzała w gardle chłopca z Pierwszego
Dystryktu, Rue dogorywająca w moich ramionach. I jeszcze piosenka.
Słyszę własny śpiew, każdą nutę i każde słowo. Coś we mnie się
zamyka, jestem zbyt otępiała, aby cokolwiek czuć. Zupełnie jakbym
oglądała obce osoby na innych Głodowych Igrzyskach. Ale
zauważam, że pomijają scenę, w której obsypuję Rue kwiatami.
No jasne. Nawet to zalatuje buntem.
Moja sytuacja się poprawia, gdy słyszę, że zwyciężyć może dwoje
trybutów z tego samego dystryktu, wykrzykuję imię Peety i zasłaniam
usta dłońmi. O ile wcześniej wydawałam się obojętna na jego los, o
tyle teraz błyskawicznie nadrabiam zaległości. Odnajduję go,
pielęgnuję, pomagam mu powrócić do zdrowia, idę na ucztę, aby
zdobyć lekarstwo, i nie skąpię pocałunków. Oglądam zmiechy oraz
śmierć Catona i muszę obiektywnie przyznać, że i jedno, i drugie jest
420
okropne, ale nadal czuję się tak, jakby chodziło o zupełnie nieznane
mi osoby.
W końcu patrzę na scenę z jagodami. Słyszę, jak publiczność
nawzajem się ucisza, żeby nie uronić ani jednego słowa. Jestem
wdzięczna filmowcom, bo nie kończą dokumentu na ogłoszeniu
naszego zwycięstwa, lecz dają przebitkę na mnie. Wszyscy patrzą, jak
łomoczę w szklane drzwi poduszkowca i wrzeszczę imię Peety
otoczonego przez lekarzy.
Tego wieczoru to najistotniejszy moment, od niego może zależeć
moje życie.
Ponownie słychać hymn, wstajemy. Na scenę wkracza prezydent
Snow we własnej osobie, a za nim dziewczynka z poduszką, na której
leży korona. Tylko jedna, więc przez zdezorientowany tłum przetacza
się szept zdumienia. Czyją skroń ozdobi? W końcu wszystko staje się
jasne, gdy prezydent Snow przekręca koronę i dzieli ją na dwie
połówki. Pierwszą z uśmiechem zdobi czoło Peety. Nadal się
uśmiecha, gdy drugą wkłada mi na głowę, lecz jego oczy, oddalone o
zaledwie kilka centymetrów od moich, są bezlitosne jak ślepia węża.
Dociera do mnie, że choć oboje byliśmy gotowi zjeść jagody, tylko ja
ponoszę za to odpowiedzialność. To ja wpadłam na ten pomysł.
Jestem podżegaczem. Mnie należy ukarać.
Nadchodzi czas kolejnych ukłonów i długich oklasków. Ręka mi już
opada od ciągłego machania, kiedy Caesar Flickerman ostatecznie
żegna się z widzami i przypomina, żeby koniecznie zasiedli przed
421
ekranami jutro, kiedy zaprezentowane zostaną ostatnie wywiady.
Jakby w ogóle mieli coś do powiedzenia. x
Wraz z Peetą zostaję błyskawicznie przetransportowana do
posiadłości prezydenta na bankiet zwycięstwa, gdzie brakuje nam
czasu na jedzenie, bo wysocy urzędnicy Kapitolu oraz szczególnie
hojni sponsorzy przepychają się, aby koniecznie zrobić sobie z nami
zdjęcie. Migają mi przed oczami rozpromienione twarze, z biegiem
czasu coraz bardziej odurzone. Momentami zauważam Haymitcha, co
mnie pokrzepia, a także prezydenta Snowa, co mnie przeraża. Mimo
wszystko ciągle się śmieję, dziękuję ludziom i szczerzę się do
obiektywów. Ani na moment nie puszczam dłoni Peety.
Słońce wygląda zza horyzontu, kiedy suniemy z powrotem na
dwunaste piętro Ośrodka Szkoleniowego. Mam nadzieję, że wreszcie
uda mi się na osobności zamienić słowo z Peetą, lecz Haymitch odsyła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]