[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jonathan.
- Ja?
- Owszem.
76
RS
- Próbujesz mnie uwieść, udając tolerancyjnego mężczyznę
wolnego od wszelkich uprzedzeń? - zapytała nieufnie Samantha,
spoglądając na niego z ukosa.
- W żadnym wypadku.
- Słowo honoru?
- Słowo honoru. - Jonathan ujął w dłonie twarz Samanthy. - Nie
masz doświadczenia, ale to wcale nie znaczy, że jesteś oziębła.
- Nie mogę się pochwalić wieloma romansami przyznała.
- Bardzo mądrze.
- Proszę?
- W naszych czasach ostrożności nigdy za wiele.
- Nie rozumiem.
- Na zwolenników wolnej miłości czyhają rozmaite
niebezpieczeństwa. Licho nie śpi.
- A co z tobą?
- Przy mnie możesz się czuć zupełnie bezpieczna. Masz przed
sobą prawdziwy okaz zdrowia - rzucił chełpliwie. Po chwili dodał
czule: - Chciałbym cię pocałować, Samantho.
- Mnie czy tajemniczą piękność w zielonej sukni? - zapytała
podejrzliwie, czując niespokojne kołatanie serca.
- To jedna i ta sama osoba.
- Nie uważam się za piękność.
- Ale nią jesteś.
- Wieczorowa suknia tak mnie odmieniła.
- Nieprawda.
- Ależ tak.
77
RS
- W takim razie zdejmij ją natychmiast, a wówczas poznasz
prawdę - odparł Jonathan, rzucając jej grozne spojrzenie. Samantha
parsknęła śmiechem.
- Bardzo mądrze - pochwaliła swego adoratora.
- Też tak sądzę - odparł z chełpliwym uśmieszkiem.
- Boję się. - Samantha nagle spoważniała.
- Wiem.
- Jestem okropnie zdenerwowana.
- Ja również.
- Mam zimne ręce.
- W takim razie lepiej mnie nie dotykaj, bo cały płonę. To się
może skończyć szokiem termicznym. - Jonathan stracił nagle
cierpliwość. Przytulił ją mocno i mruknął: - Zresztą mniejsza z tym.
Możesz robić wszystko, na co masz ochotę.
Jonathan żałował pochopnie wypowiedzianych słów; powinien
był zachęcić Samanthę do śmiałych pieszczot. Desperacko pragnął
czuć dotyk smukłych dłoni dziewczyny błądzących po jego ciele. Na
samą myśl o długich, chłodnych palcach, sunących w górę i w dół po
jego torsie ogarniało go szaleństwo. Chciał ogrzać jej ręce ciepłem
swego ciała. Był przekonany, że chłód zniknie w mgnieniu oka.
Opamiętał się w samą porę. Rzeczywistość nie dotrzymywała kroku
jego wyobrazni.
To przecież ich pierwszy pocałunek. Z pewnością będzie ich
więcej, ale nie mógł zapomnieć, że Samantha jest zdenerwowana i
bojazliwa. Powinien być łagodny i cierpliwy, bo w przeciwnym razie
78
RS
dziewczyna się przestraszy i ucieknie. Jonathan byłby niepocieszony,
gdyby nagle zmieniła zdanie.
Czule musnął wargami jej uległe, ciepłe, pełne usta. Poczuł
zawrót głowy, jakby pił mocne wino. Ogarnęło go miłosne
podniecenie. Chwycił mocno klapy smokingu, którym okrył ramiona
Samanthy, i przyciągnął ją do siebie. Przywarła do niego całym
ciałem. Pełne, jędrne piersi dotknęły jego torsu. Wyczuwał
twardniejące sutki. Wyobraził sobie, że pieści i całuje gładką skórę
Sam.
Jęknął i wyszeptał jej imię. Chciał powiedzieć coś więcej, ale
słowa uciekły mu z pamięci.
- Słucham? - wymamrotała niewyraznie Samantha.
- Zwariuję przez ciebie - jęknął rozpaczliwie. Objął ją w talii.
Była taka smukła, zgrabna, szczupła. Podziwiał jej płaski brzuch oraz
długie, mocne uda, których kształt pobudzał wyobraznię mężczyzny
spragnionego miłosnych rozkoszy. Samantha od pierwszego wejrzenia
zawróciła mu w głowie. Gdy jej dotykał, krew szybciej krążyła w jego
żyłach, oddech był urywany, a wszystkie mięśnie odruchowo się
napinały. Ogarnęło go przyjemne podniecenie.
Dotknął językiem ust Samanthy, zachęcając ją, by rozchyliła
wargi i pozwoliła mu na śmielsze pocałunki. Dziewczyna nie dała się
prosić; była uległa i czuła, to znów zaborcza i namiętna.
Dłoń Jonathana sunęła powoli w górę i w dół. Samantha chętnie
się jej poddała. Okryte cienkim jedwabiem piersi przylgnęły do
męskiego torsu. Jonathan dotknął kształtnego pośladka dziewczyny i
przyciągnął ją mocniej, by nie miała najmniejszych wątpliwości, jak
79
RS
bardzo jej pragnie. Słowa nie były potrzebne. Jego pulsująca męskość
stanowiła najlepszy dowód.
- Opamiętaj się, Jonathanie - mruknęła. Odsunęła się i spojrzała
mu w oczy. - Ktoś nas może zobaczyć!
- Kto by się tu kręcił o tej porze?
- Nie wiem - odparła. - McDonnellowie albo służba,
- A może wścibskie pekińczyki? - Samantha rzuciła mu karcące
spojrzenie. Jonathan zapewnił z uśmiechem: - Nie ma powodu do
obaw, skarbie. Nikogo tu nie ma. Tylko noc na nas patrzy, ale
możemy być pewni, że zachowa dyskrecję.
- Nie zapominaj o rozmaitych urządzeniach; no wiesz, ukryte
kamery, aparaty podsłuchowe...
- Sprawdziłem korytarz i nasze sypialnie. - Samantha kpiąco
[ Pobierz całość w formacie PDF ]